ANTONI BUGAJSKI: Dlaczego pan milczy w sprawie długu PZPN wobec fiskusa?
MICHAŁ LISTKIEWICZ:
A co mam powiedzieć? PZPN nie ma długów. Chyba nikt nie myśli, że wbrew prawu postanowiliśmy nie odprowadzać podatków. Niezawisły sąd orzeknie, kto ma rację. Nie mam nic więcej do powiedzenia w tej sprawie.

Reklama

Kogo pan poprze w czwartkowych wyborach?
To nie ma znaczenia. Ja przecież nawet mandatu na zjazd wyborczy nie mam.

Bo się pan o niego nie ubiegał. Ale przecież wszyscy wiedzą, że wygra ten, kogo pan namaści na swojego następcę. Słyszeliśmy, że pana faworytem jest Grzegorz Lato.
Najpiękniej byłoby wtedy, gdyby Lato dogadał się ze Zbyszkiem Bońkiem. To dwaj wybitni piłkarze, przyjaciele z boiska. Byli zawodowi futboliści mogą skutecznie kierować piłkarskim biznesem. Dobrym przykładem jest Michel Platini albo Franz Beckenbauer.

A więc już zawęziliśmy pole pańskiego wyboru: Lato czy Boniek?
Kiedyś prezesem serbskiej federacji został Dragan Stojković, w przeszłości znakomity piłkarz. Nie sprawdził się w nowej roli, bo nie poświęcał odpowiednio dużej uwagi sprawom związku, zbyt często mieszkał za granicą.

Reklama

Czyli jednak woli pan Latę, bo Boniek przy każdej okazji będzie uciekał do swojego Rzymu?
Już powiedziałem, że mam nadzieję, iż obaj panowie się dogadają i razem będą służyć polskiej piłce.

Zdzisław Kręcina może zapomnieć o pańskim poparciu?
Zdzisiu jest świetnym sekretarzem generalnym, wręcz idealnym. Na pewno lepszym, niż kiedyś ja byłem. Powinien nadal pełnić tę funkcję. Poza tym liczę, że do polskiej piłki wejdzie nowe pokolenie młodych ludzi. Takich jak choćby Grzegorz Mielcarski, który był już dyrektorem sportowym w Wiśle Kraków. Jego czas już nadchodzi, nie powinien zwlekać. Jeżeli chcemy zmieniać PZPN, to rzeczywiście go zmieniajmy.

A pan o jaką rolę poprosi dla siebie?
O nic nie zamierzam prosić. Będę pełnomocnikiem piłkarskich władz ds. Euro 2012. Moją pensję będzie finansowała UEFA. Wreszcie będę miał święty spokój. Nie mogę się doczekać tego mojego nowego życia.

Reklama

Uważa pan, że Michał Listkiewicz to ofiara niesłusznych ataków, cierpiętnik za miliony?
Zawsze mówię, że popełniłem parę błędów, ale mam prawo twierdzić, że w pewnym momencie ataki na moją osobę przyjęły charakter nagonki. Poczułem się totalnie zaszczuty.

Pan był znakomitym prezesem, a winni są złośliwi dziennikarze?
Tego nie powiedziałem. Wspomniałem natomiast, że popełniłem parę błędów.

To porozmawiajmy o tych błędach.
Kwestia zbagatelizowania rozmiarów afery korupcyjnej jest bezsporna. Inna kwestia to niedocenienie istoty zmieniającego się świata i roli mediów. Trzeba było wynająć profesjonalną firmę i postawić na promocję sukcesów, których naprawdę nie brakowało - awanse do mundialu po wielu jałowych latach, historyczny awans na Euro 2008 i rola gospodarza Euro 2012...

Mieliśmy rozmawiać o błędach...
Chyba za bardzo zaufałem niektórym ludziom, a później się na nich zawiodłem. Takie osoby były nawet w zarządzie PZPN. Uświadomiłem sobie, że nie graliśmy w jednej drużynie. Nawet tak prozaiczna sprawa jak pożegnalne posiedzenie dała mi wiele do myślenia. Każdemu działaczowi wręczyłem butelkę dobrego hiszpańskiego wina z załączonymi podziękowaniami. Później widziałem, jak te bileciki walały się po hotelowym hallu, a paru członków zarządu narzekało, że ten Listkiewicz butelczyną taniego wina się wykpił.

Na tej podstawie wyciąga pan wniosek, że został opuszczony przez kolegów działaczy?
To pokazuje, że jednak nadawaliśmy na innych falach. Oczywiście mówimy tylko o marginesie zarządu, ale coś niepokojącego dostrzegłem, a wcześniej tego nie widziałem. Dziwne to wszystko.

Będzie miał pan czas na spokojną analizę przed ponownym kandydowaniem na fotel prezesa w 2012 r.
Skąd pan wie, że będę startował?

A nie mam racji?
W tej chwili się nad tym nie zastanawiam. Oczywiście nie wykluczam startu w wyborach za cztery lata, ale faktycznie mam dużo czasu, by sobie wszystko przemyśleć. Teraz chcę się trochę od tego wszystkiego oderwać.

Okazja nadarzy się już za kilka dni w Nowej Zelandii.
Będę tam specjalnym wysłannikiem światowej federacji w sprawach sędziowskich. FIFA dała mi wybór: albo mistrzostwa świata kobiet do lat 17 w Nowej Zelandii, albo rozpoczynające się tuż po tej imprezie MŚ kobiet do lat 20 w Chile. Wybrałem Nową Zelandię, bo to przepiękny kraj, no i mam tam rodzinę. Jestem przekonany, że spędzę tam niezapomniany miesiąc. Wyjeżdżam już w czwartek wieczorem, zaraz po zjeździe. Możecie mówić, co wam się podoba, ale ja uważam, że należy mi się taka wyprawa. I pamiętajcie, że ja lecę tam przede wszystkim do pracy.

Michał Listkiewicz jest tak bardzo zapracowany, że nie ma czasu na wizytę we wrocławskim sądzie okręgowym, gdzie został pan wezwany w charakterze świadka w procesie przeciwko Arce Gdynia i "Fryzjerowi".
Nie mogłem przyjechać do Wrocławia 22 października, bo w tym samym czasie musiałem być w UEFA w sprawach komisji sędziowskiej, w której działam. Ale przysłałem usprawiedliwienie i oczywiście postaram się stawić na kolejne wezwanie. Zresztą żadnej łaski nie robię. Muszę przyjechać, bo mnie siłą doprowadzą.

Zna pan "Fryzjera"?
Znałem. Parę razy się z nim spotkałem, na przykład na jubileuszu wielkopolskiego ZPN. Ale to nigdy nie był mój kompan. Nie mógł być, bo nigdy nie podobał mi się jego charakter.