Trudno mieć do nich pretensję - nikt nie jest alfą i omegą, nikt nie zna się na wszystkim. Jednak pośpiech, niesolidność, brak konsultacji ze wszystkimi zainteresowanymi przeraża.
Komisja Przyjazne Państwo postawiła przed sobą szczytne cele: odbiurokratyzowanie państwa, zlikwidowanie prawnych nonsensów. Palikot, sam przedsiębiorca, wie, jak bardzo kruczki prawne i upór urzędników potrafią psuć krew. Jednak trudno się zgodzić na takie działanie, nawet w imię najszczytniejszych celów. Nad poprawką wartą miliardy złotych rozmawia się 4 minuty. Po takiej "dyskusji" komisja bez zmrużenia oka przyjmuje rozwiązanie podsunięte przez wielkie korporacje. Potem podejmuje uchwałę, że chce się ze wszystkiego wycofać - nie wiedząc nawet, że jest za późno, bo Sejm sprawę przegłosował. Skoro tak, to nie można mówić o naprawianiu prawa, tylko o jego psuciu.
Palikot przystępował do prac "swojej" komisji z werwą. Przekonał nawet PiS. Dziś wszystko odeszło w przeszłość. PiS obraził się na Palikota, który nieustannie obraża prezydenta, i z komisji wyszedł. A sam Palikot nie potrafi przyznać się do błędu, do tego, że posłowie, pracując w pośpiechu, dopuścili się fuszerki. Zamiast podziękować Lechowi Kaczyńskiemu, że zawetował nieprzemyślaną poprawkę, oskarża go o działanie w interesie korporacji, tj. firm, które do tej pory zajmowały się emisją bonów. Tak samo zresztą traktuje dziennikarzy: "Nie wiem, o co wam chodzi, działacie jak lobbyści" - mówi.
Szkoda. Komisja Przyjazne Państwo jest potrzebna. Tyle że Palikot sam grzebie jej osiągnięcia. Zamiast zajmować się ulepszaniem prawa, woli zajmować się nieustanną promocją własnej osoby. Zamiast posłuchać tych, którzy przeciwko ustawie protestują, czyli drobnych i średnich sklepikarzy, woli ich wrzucać do jednego worka z lobbystami. W innym przypadku musiałby przyznać, że choć raz Lech Kaczyński miał rację.