U "Tomasza Lisa na żywo" w TVP 2, jak to już nie raz bywało, najbardziej przeszkadzał mi dobór gości. Wiem oczywiście, że o stanie wojennym, o Jaruzelskim, świeża dyskusja jest w zasadzie niemożliwa. Wystrzelano (wystrzelaliśmy?) juz chyba całą amunicję. Nawet nowe dokumenty i okoliczności stają się wartością dodana w stopniu nieznacznym.

Reklama

A jednak pomysł obsadzenia w roli pogromców Jaruzelskiego posłów PiS Jacka Kurskiego i Marka Suskiego to pójście po najmniejszej linii oporu. Można oczywiście przewód sądowy przed trybunałem historii przeciw zabójcy polskich marzeń sprowadzić do partyjnej kampanii PiS. Sami politycy kupili to z ochotą, wszak dostali za darmo pól godziny czasu antenowego. Wykorzystali go nieco inteligentniej (Kurski) lub tak jak zwykle (Suski), ale nie wynikło z tego kompletnie nic.

Dla równowagi trzeba przyznać, ze i druga strona nie została dobrana wiele sensowniej, choć zapewne bardziej reprezentatywnie dla obozu apologetów Generała. Włodzimierz Czarzasty, a w mniejszym stopniu i profesor Tadeusz Iwiński to wręcz symbole wad postkomunistycznego aparatu - i tych biograficznych i intelektualnych. W ogólnym, czysto parlamentarnym harmidrze ciekawy był tylko wynik sondy internetowej - 75 procent za Jaruzelskim! Jednak mimo wszystko sporo więcej niż w jakimkolwiek poważnym badaniu sondażowym. Prawda o składzie widowni programu Lisa, czy efekt nadprogramowej mobilizacji wielbicieli Generała w sieci?

Z czego wynikała konieczność historycznej debaty w składzie Suski- Czarzasty? Ze słupków oglądalności czy z wizji takiej debaty, jaką ma Lis? Wizji, według której wszystko jest funkcja wojny między partiami. Dalibóg nie wiem. Łatwiej domyśleć się, dlaczego w drugiej części programu sądu nad wetem prezydenta do ustawy o pomostowych emeryturach dokonywał samotnie Leszek Balcerowicz.

Reklama

Po pierwsze: zapewne nie chce on występować z nikim innym. Po drugie, Lis zapewne nie wyobraża sobie, ze można by go zderzyć z równorzędnym partnerem. Żeby było jasne - w tej konkretnej sprawie bardziej się zgadzałem z profesorem niż nie zgadzałem. Ale jego oschła, wyzbyta jakichkolwiek choćby półcieni argumentacja mogła być z powodzeniem zderzona z optyka jakiegoś społecznego wrażliwca. Choćby Ryszarda Bugaja, którego Monika Olejnik zderzyła wcześniej w "Kropce nad i" z Januszem Palikotem. Z Balcerowiczem byłoby ciekawiej. Gdyby były prezes NBP tylko przystał na taki despekt dla swojej osoby.

W gruncie rzeczy problem gości zaciążył także na kolejnym "Teraz my". Tomasz Sekielski i Andrzej Morozowski napoczęli ciekawą debatę o dopalaczach, czyli legalnych półnarkotykach, które niedługo mają przestać być legalne, ale tylko na pozór. Gdy zaczęło się robić ciekawie, gdy poseł PO Sławomir Nitras pokazał twarz nie przyzwalającego, ale też trochę bezradnego państwa, a tancerz Michał Piróg - meandry filozofii "nie zakaz a profilaktyka", gdy swoje trzy grosze dorzucił, jeszcze sprawę komplikując ekspert Monaru, program trzeba było kończyć.

Trzeba było, bo w pierwszej części zobaczyliśmy jałową rozmowę z marszałkiem Bronisławem Komorowskim. Przyłapanym na niekonsekwencjach swojej partii, która za rządów PiS narzekała na fotoradary, a teraz chce je rozbudowywać. I przyłapanym juz osobiście na jeździe marszałkowską limuzyną z nadmierna prędkością. Nic z tych przyłapań wszakże nie wynikło, marszałek się wybronił dość gładko, zwłaszcza, że nie był też dociskany nadmiernie, zresztą tematyka jawiła sie jako mocno miałka.

Wolałbym więcej o dopalaczach, to realny problem społeczny, na dokładkę panowie S. i M. eksperymentowali z tymi specyfikami na samych sobie (na szczęście nie w studio!). Ale najwyraźniej program musi mieć dwie krótkie części i znana polityczną twarz. Więc miał. Czy z korzyścią dla widza? Dla mnie nie. Ale może ja nie jestem typowy. W końcu za Jaruzelskim w TVP 2 też bym nie głosował. Prawdziwy ze mnie reprezentant mniejszości.