Kamil Durczok, szef "Faktów" TVN nie chce stać w jednym rzędzie z reprezentantką Polsatu Kasią Cichopek. Odmówił on udziału w plebiscycie, bo do tej samej kategorii (prezenter) został nominowany razem z aktorką popularnej telenoweli. Gdy próbowano podjąć dyskusję w tej sprawie, Polsat zagroził, że zbojkotuje konkurs. Wiktory - nie licząc Wiktora Publiczności - wręcza Akademia Telewizyjna, którą tworzą głównie laureaci poprzednich lat. Natomiast całą imprezą kręci niezmiennie, znany z czasów PRL, dziennikarz Józef Węgrzyn ("Sztandar Młodych", "itd") oraz jego producencka firma Media Corporation.
To dobry moment, by się zastanowić:
1. Czy był to kiedykolwiek wiarygodny plebiscyt, skoro organizator nigdy nie godził się na upublicznianie jego szczegółów? (Nigdy nie było jasne, kto kogo nominował, ile głosów otrzymali zwycięzcy w danej kategorii - trzy czy trzydzieści - ilu członków Akademii Telewizyjnej w ogóle uczestniczyło w głosowaniu, skoro wielu skarżyło się, że nikt ich o własne typy nie pytał).
2. Ile protestów jest potrzebnych, by uznać konkurs za podejrzane przedsięwzięcie? Przed laty rzetelność organizatorów podważał Tomasz Lis, narzekając, że to promocja głównie jednej ze stacji telewizyjnych (co nie przeszkodziło mu po kilku latach wrócić do grona wybierających i wybieranych). Potem własnych Wiktorów zrzekł się Jerzy Owsiak. Zakwestionował reguły gry i poprosił o adres, "gdzie wysłać cały ten złom".
3. Ile wart jest konkurs organizowany przez właściciela firmy produkującej programy, której los zależy od wielkich stacji? Czy może on organizować obiektywną imprezę, skoro jego głównym celem jest zadowolenie wszystkich zainteresowanych, a zwłaszcza tych, którzy mogą mu zapewnić kontrakty na nowe programy?
4. Czy stacjom telewizyjnym nie zależy na konkursie o całkowicie przejrzystych zasadach, który premiowałby naprawdę najlepszych twórców?
5. Czy widzom nie należy się uczciwy plebiscyt z wynikami odzwierciedlającymi prawdziwe opinie telewizyjnych elit i telewizyjnych mas?