Szczególnie w obszarze gospodarki wstrzemięźliwość kandydatów w identyfikowaniu wyzwań i proponowaniu strategicznych rozwiązań dla kraju musi alarmować. Wbrew rządowej propagandzie sukcesu problemy są poważne, w dziedzinie finansów wręcz dramatyczne

Tykających bomb jest wiele. To tzw. deficyt strukturalny wbudowany w system wydatków publicznych. Dzisiejszy model wydatków sprawia, że dopiero przy wzroście PKB od ok. 5 proc. rocznie nasz dług publiczny przestaje puchnąć. Kryzys uwypuklił to zagrożenie: po spowolnieniu w zeszłym roku publiczna część zadłużenia polskiej zielonej wyspy eksplodowała równie gwałtownie jak długi krajów, których gospodarki na skutek kryzysu zjechały po kilka procent pod kreskę.

Reklama

W tej sytuacji mamy dwa wyjścia. Albo palić świece w kościołach w intencji natychmiastowego powrotu ojczyzny na ścieżkę wysokiego wzrostu, albo wreszcie zabrać się do konsolidacji finansów państwa. Niestety, rząd Donalda Tuska upiera się, żeby z tym czekać do wyborów parlamentarnych. A minister finansów ucieka się do manewrów księgowych, by zadłużenie oficjalnie utrzymać poniżej konstytucyjnych progów.

Wyzwaniem dla Polski jest to, że nasza energetyka w 90 proc. stoi na "brudnych” źródłach – elektrowniach węglowych, w większości zdekapitalizowanych, co zapowiada katastrofalny wzrost opłat środowiskowych i innych kosztów funkcjonowania gospodarki. Stoimy też przed wyzwaniem demograficznym, które rodzi zagrożenia dla systemów emerytalnego i opieki medycznej. Mamy problemy niskiego zaufania społecznego, kulejącej innowacyjności i miernych, zbiurokratyzowanych instytucji (od sądów po ministerstwa i wyższe uczelnie). Te czynniki już stały się miękkimi barierami wzrostu dla Polski. Kolejne zagrożenie płynie z Unii, która musi zwiększyć inwestycje w technologie przyszłości, od których zależy konkurencyjność europejskiej gospodarki.

Reklama

Kandydaci Komorowski i Kaczyński solidarnie nie rozpieszczają nas wiedzą, jakie rozwiązania dla tych strategicznych problemów będą skłonni podpisywać, a jakie wetować. Tymczasem w obszarze reform prezydent odgrywa niezastąpioną rolę: ma być gwarantem ich roztropności.

Tylko inteligentnie pomyślane, wolne od doktrynerstwa i rozłożone w czasie reformy służą krajowi. To dialog z opinią publiczną, checks and balances procesu politycznego i nieuchronne kompromisy, a nie oddawanie całej puli władzy w ciemno jednej opcji, zapewniają sukcesy rozwiniętym krajom. Prezydent będący przedłużeniem pióra, które podpisuje przedłożenia rządowe, nie uchroni nas przed wadliwymi projektami. Podobnie jak ktoś, kto Pałac Namiestnikowski potraktuje jako twierdzę opozycji, zawsze znajdzie pretekst, by zatrzymać zmiany konieczne, a niepopularne.

Oczywiście, wypada zgodzić się kandydatem Komorowskim, gdy ten głosi, że potrzebujemy liderów, którzy odblokują paraliż decyzyjny, jaki ogarnął polskie elity rządzące. Jeżeli zachowamy się inteligentnie, w ciągu najbliższego dziesięciolecia znów znacząco zmniejszymy dystans do Zachodu. Jeśli schowamy głowę w piasek, Polska spowolni rozwój i wejdzie w stan wegetacji. Wybór należy od nas, choć - mówiąc szczerze - jako wyborca jestem dziś w kropce.