1.
Autobus bujał się po dziurawej jak sto nieszczęść drodze. Samotnie siedziałem w kąciku. Wiadomo, "tisze jediesz, dalsze budiesz". Za oknem hałdy, koleiny i kałuże. Jakbym nie jechał autobusem po Uralu, a Łunochodem po Księżycu. Okolice Permu - przemysłowy region Rosji. Pełne kopalń, zakładów zbrojeniowych i łagrów dla skazańców.
Kiedyś takie miejsca decydowały o potędze Związku Radzieckiego. Teraz popadały w ruinę. Demokratyczna Rosja miała dość własnych problemów, by zawracać sobie głowę upadającymi kopalniami, niepłaconymi pensjami czy rozkradanym na potęgę majątkiem. Zwłaszcza teraz, w 1998, gdy kraj dopadł wielki kryzys finansowy. Rubel codziennie leciał w dół na łeb na szyję. Ludzie biegali po Moskwie z krótkofalówkami - informowali się, który kantor przyjmuje jeszcze rosyjską walutę. W sklepach trwały notoryczne remanenty, bo nikt nie chciał wymieniać cennego towaru na nic niewarte pieniądze. A w Dumie ciągła kłótnia. Prezydent zmieniał premierów, a komunistyczna opozycja wylewała kubły pomyj na prezydenta, że pijak i złodziej. Kto miał wtedy głowę, by myśleć o Uralu?
2.
Awantura wybuchła nagle. Ubrana w mundur, kurpulentna konduktorka skrupulatnie sprawdzała bilety. W końcu dopchała się do mężczyzny o szarej, wychudzonej twarzy.
"Bilet pokażcie towarzyszu!"
Szary sięgnął posłusznie do kurtki.
"Zniżkowy!" - powiedziała ze znawstwem. "Legitymację inwalidy macie?"
"Zapomniałem!" - przyznał.
Próbował się nawet do niej uśmiechnąć, ale nic z tego nie wyszło. Konduktorka miała widać gorszy dzień. Co by jej przeszkadzało odpuścić facetowi te kilka kopiejek? Ale nie! Baba była zła jak osa i twarda jak skała.
"Musicie wykupić cały bilet" - zagrzmiała.
Rozmowy w autobusie przycichły. Wszyscy chcieli zobaczyć, jak rozwinie się skandal.
Szary skulił się w sobie i wycedził: "Nie mam pieniędzy".
"O!" - triumfował nalany babsztyl. "Jak to, towarzyszu, nie macie pieniędzy? Przepiliście widać i nie starczyło na bilet. Płacicie zaraz albo każę was wysadzić. Natychmiast!"
Człowieczek był coraz mniejszy i z przerażeniem popatrzył na księżycowy krajobraz za oknem.
"Łaskawa pani" - użył wyszukanego, archaicznego zwrotu z książek Tołstoja. "Jestem pensjonariuszem zakładu, który mieści się na 38. kilometrze. Wracam tam z przepustki i nie mogę się spóźnić. Zapomniałem legitymacji inwalidy. Proszę mi wybaczyć..."
Robiło się ciekawie. W autobusie wszyscy, prócz mnie, wiedzieli doskonale, że na 38. kilometrze mieści się szpital dla obłąkanych.
"Łaskawa pani? Dajcie spokój towarzyszu!" - krzyczała rozeźlona. "Łaskawa pani mówi wam: kupcie bilet albo pokażcie legitymację inwalidy!"
Szary spróbował logicznej argumentacji: "Na 38. kilometrze nie ma nic oprócz zakładu. Jeśli chcę tam wysiąść, to znaczy, że jestem jego pensjonariuszem. Czyli mam legitymację inwalidy, tylko jej zapomniałem. Czy nie tak?"
Na nic. Konduktorka zaparła się w sobie: "Albo kupujesz cały bilet, albo, jak Boga kocham, wyrzucę z autobusu".
"Diewuszka, ależ ja jestem wariatem! Wariaci mają zniżki!"
"Skoro nie masz legitymacji to znaczy, że jesteś zdrowy! A zdrowi zniżek nie mają!"
3.
Ulitowałem się nad wariatem. Wyciągnąłem kilka rubli, żeby dopłacić do biletu. Suma tak drobna, że nie sposób było jej przeliczyć na złotówki, a tym bardziej dolary.
Szaremu zaszkliły się oczy. "Bardzo panu dziękuję. Nie trzeba było. Ja zaraz tu wysiadam. Mieszkam na 38. kilometrze" - zagadał. Chciał nawet wstać, by uścisnąć mi dłoń, ale konduktorka zatrzymała go lodowatym spojrzeniem. "Łazić nie wolno" - syknęła. Potem zwróciła się w moją stronę: "A wy skąd towarzyszu?"
"Polska!"
"A Polska..."
"Korespondent zagraniczny".
"A korespondent..." - oczy urzędniczki zapalały się coraz bardziej. Szczęściem autobus wziął moją stronę.
"Zuch z pana, młody człowieku" - odezwała się kobieta w chustce, z koszem pomidorów na kolanach. Inni zaraz dołączyli się do pochwał. Bo Polska zawsze była w porządku: i Maryla Rodowicz, i pies Szarik i - nie zapominajmy - razem Hitlera złapaliśmy za gardło!
Poklepali po plecach. Wcisnęli w rękę czerwone jabłko. Byliśmy już braćmi w podróży.
Potem zdarzało mi się to wiele razy. Bo Rosję trudno przemierzać w samotności. Ledwie pociąg rusza, zaraz ktoś rzuca pikantny żart dla rozluźnienia nastroju. Ktoś wyciąga zza pazuchy flaszkę dla podtrzymania rozmowy. Inny już szuka w walizce suszonej rybki, żeby było czym przegryźć. Czas płynie szybciej, gdy można pogadać od duszy.
4.
Autobus jechał powoli. Kobiety rozgadały się na dobre. O życiu, bo i o czym! Zresztą co to za życie, same żale i smutki. Zamykają ostatnie kopalnie. Chłopy pojechały protestować w Moskwie. Siedzą na Garbatym Moście, tuż przy Białym Domu, ale nikt na nich nie zwraca uwagi. A my tu same, sieroty! Normalnej pracy to chyba żadna nie ma, a jak ma, to i tak nie płacą pieniędzmi tylko talonami. Talony można wymieniać na towary w zakładowym sklepiku. Tylko że tam towarów prawie nie ma. Chleb, mąka do życia nie wystarczą. A dyrektor szuja rozkradł wszystko. Mężczyznom nawet na wódkę nie starcza. Dzieci mięso widują tylko od święta. Żeby nie ogród, dawno byśmy tu wszyscy pozdychali... Mój Boże, jaki podły los nas spotkał! Na cholerę była nam ta demokracja i Borys Nikołajewicz. Do diabła z nią i z nim!
5.
Dziwnie było słuchać tego wszystkiego. Zachód miał jak najlepsze zdanie o Jelcynie. Rozmontował Związek Radziecki. I choć to były kapezeterowski aparatczyk, to jednak z przekonań demokrata. Stara się wszak, jak może, przerobić atomowego potwora w przyjazny, przewidywalny kraj. Dlatego wybacza się mu wiele. Nawet atak na Czeczenię czy rozstrzelanie demokratycznie wybranego parlamentu.
A mnie Borys Nikołajewicz kojarzył się z Nową Solą. 19 sierpnia 1991 roku przez kilka godzin siedziałem na nowosolskim dworcu kolejowym, czekając na pociąg. Radio podało, że w Moskwie jest pucz wojskowy i że władzę przejęli twardogłowi komuniści. Zastanawiałem się wtedy, w którą stronę powinna uciekać przed radziecką inwazją moja rodzina. Na wschód w kierunku ZSRR bez sensu! Na zachód też głupio - wszak tu Sowieci mają najsilniejsze, z ulokowanych w Polsce, garnizony wojskowe. Potem zobaczyłem Borysa Nikołajewicza na czołgu, przed moskiewskim Białym Domem. Przemawiał do tysięcy ludzi, organizował obronę demokracji. To pamiętają wszyscy. Ale był jeszcze bardziej charakterystyczny i wzruszający moment, o którym mało kto dziś mówi. Jelcyn wziął udział w pogrzebie chłopaków, którzy zginęli na barykadzie przy Sadowym Kolcu, odpierając transportery opancerzone puczystów. - Wybaczcie mi - zwrócił się do matek - że nie potrafiłem ocalić waszych dzieci!
6.
A teraz proszę. Wychodzi szydło z worka. Jeśli ktoś ceni Borysa Nikołajewicza w naszym autobusie, to tylko ja, naiwny zagraniczniak. Reszta jest mu przeciwna. Ludzie chętnie zamieniliby go na Breżniewa, Chruszczowa, a może i na Stalina. Żeby tylko nareszcie mieć święty spokój, żyć jakoś normalnie, chodzić do kopalni, dostawać co miesiąc wypłatę, a latem jechać z dzieciakami, dziadkami i tobołkami w długą podróż do kurortu nad Morzem Czarnym.
"Zapamiętaj, zagraniczny korespondencie, że życie tu na Uralu to nie żadna demokracja. To talony w sklepiku, kopanie ogródka i strach, czy zimą nie odłączą naszego bloku od ogrzewania, jak to się zdarzyło w zeszłym roku!"
"Wstyd, baby!" - huknął z tylnego siedzenia stary górnik. "Żeby takie rzeczy przy cudzoziemcu".
Nagle zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Nawet jęk autobusowego silnika dobiegał do nas jakby przytłumiony. Cisza wisiała nad nami i nie wiadomo, jak by się to wszystko skończyło, gdyby nie kobieta z koszem pomidorów. Ta wiedziała, jak wybrnąć z najtrudniejszej sytuacji.
"Ale popatrzcie, jaka u nas przepiękna przyroda!" - wypaliła nagle.
Jeszcze raz spojrzałem przez brudną szybę. Nic się nie zmieniło. Po horyzont hałdy, nie widać domów ani drzew, jeśli nie liczyć chudej brzozy i krzywych słupów telegraficznych.
"Faktycznie pięknie!" - zgodziłem się.
"I te przestrzenie!" - ciągnęła.
"Przestrzenie wielkie, pozazdrościć!"
"Tak, tak, Rosja to wielki kraj. Trudno go ogarnąć i trudno go wam zrozumieć..."
Rozmowa już nie chciała się kleić. Za oknem zaczęło szarzeć. Autobus stanął na chwilę na 38. kilometrze, żeby wypuścić obłąkanego. "Dziękuję" - wyszeptał i zniknął w ciemności.
Dalej jechaliśmy w milczeniu.
Podróżowałem po Rosji Jelcyna. Ludzie mieli w nosie demokrację, martwili się o to, że nie ma co jeść - wspomina w DZIENNIKU Paweł Reszka.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama