W ostatnich felietonach dzieliłem się wrażeniami z podróży do Tunezji i na Ukrainę z przełomu kwietnia i maja, podczas których miałem przyjemność dzielenia się doświadczeniami polskiej transformacji ustrojowej. Nie przypuszczałem, że spisane na gorąco refleksje staną się wprowadzeniem do kolejnego tekstu – odnoszącego się wprawdzie do tej samej materii, ale ze zgoła innej perspektywy. Ta inna perspektywa to wizyta Baracka Obamy w Warszawie, a właściwie wymiar jego spotkania z osobami związanymi z przemianami ostatnich lat.
Już samo miejsce tego spotkania miało wymiar symboliczny: tu popisano Układ Warszawski i tu go wypowiedziano poprzez Okrągły Stół. Sam akt rozwiązania tego układu był już tylko formalnym następstwem zakrętu historii, która w Pałacu Namiestnikowskim w lutym 1989 roku gwałtownie przyspieszyła. Pamiętam sypiący się wtedy tynk z sufitu jednej z sal, w której toczyły się obrady podstolika samorządowego. Przyszło mi wówczas do głowy, że widocznie właściciele nie mają już ani sił, ani środków, by zrobić tu solidny remont, więc chyba szukają dla tego obiektu nowego gospodarza. Dziś dawny pałac Radziwiłłów prezentuje się całkiem dobrze: w każdym razie jest gdzie przyjmować w Warszawie najlepszych gości.
A ostatni nasz gość z Zachodu, sam w sobie sympatyczny, tym razem nie prezentował się jako ktoś, kto wie wszystko i z piedestału reprezentanta największego światowego mocarstwa poucza maluczkich, jak i w którą stronę należy zmierzać. Bardzo amerykańska teoria Fukuyamy o końcu historii, która rzekomo znalazła już jedno powszechne rozwiązanie, prowadziła do niebezpiecznych działań na skróty. Skoro bowiem wszystko ma zmierzać już dalej według scenariusza najlepiej znanego na Zachodzie, w szczególności w Stanach, to w takim razie nie ma się co dłużej certolić. Jeśli gdzieś na świecie historia nie chce sama przez się potoczyć gładko tam, gdzie trzeba, musimy jej po prostu w tym pomóc – nawet czołgami i F-16, jeśli przyszli beneficjenci dobrodziejstw demokracji w stylu zachodnim (amerykańskim) tego jeszcze sami dostatecznie nie rozumieją. Po prostu dla ich dobra. Czy nie pachnie to w istocie znanym w tej części Europy przekonaniem, że skoro rozpoznaliśmy już prawa dialektyki, tym samym najlepiej wiemy, dokąd wiezie nas parowóz dziejów?
Okazało się i tu, i za oceanem, że to jest jednak droga donikąd. Stąd – moim zdaniem – ta całkiem inna już relacja pomiędzy naszym gościem a gospodarzem i osobami przez niego zaproszonymi, którzy mogli opowiedzieć o szczególnym polskim doświadczeniu. Druga część tego spotkania była zamknięta dla prasy, ale nie omawiano w jej trakcie żadnych kwestii tajnych i nie układano żadnego sekretnego scenariusza. Bo co tu można by w ogóle ukryć. Przygotowując się przez wiele lat do przejęcia odpowiedzialności za państwo i popełniając następnie masę błędów w okresie transformacji, dziś możemy już z dystansu o tych doświadczeniach po prostu opowiadać – nie pretendując do roli wybawców innych.
Reklama
We wszystkich tych krajach, które poszukują dziś wyjścia z matni dyktatur, trzeba jednak odpowiedzieć samodzielnie na wszystkie najważniejsze pytania chwili i samodzielnie szukać rozwiązań. Barack Obama mówił w pewnym momencie, że Polska jest przykładem dla innych, a nawet światłem na drodze do wyzwolania się z dotychczasowej opresji w Afryce Północnej. Miło było to słyszeć, ale musimy ustrzec się także zgubnego przeświadczenia, że nasza droga była najskuteczniejsza, tym samym najlepsza, a zatem nie ma co głowić się nad poszukiwaniem innych.
Na pewno jednak warto wspierać tych, którzy próbują poszerzać sferę wolności i budować demokrację. My byliśmy wspierani na tej drodze przez wiele lat i powinniśmy pamiętać przez kogo. Owszem, doświadczenie ’80. roku było decydujące, ale nie przyszło na świat wyłącznie o własnych siłach. Ale faktem jest także, że kraje demokratyczne na siebie nie napadają, a ludzie w nich żyjący chcą przede wszystkim spokojnie żyć, pracować, kształcić się, samodzielnie borykać z własnymi problemami. Może to nudne, ale ludzie dziwnie właśnie tego najbardziej pożądają.