Na wczorajszym szczycie w Warszawie polska dyplomacja przekonywała, że w byłe ZSRR warto jednak nadal inwestować.
Komisja Europejska zaproponowała zwiększenie puli przeznaczonej na unijnych sąsiadów o 1,24 bln euro. 2/3 środków ma trafić do Afryki Płn. i na Bliski Wschód. Choć Partnerstwo Wschodnie to tylko niewielka część Europejskiej Polityki Sąsiedztwa i tu widać trend przerzucania pieniędzy do Afryki.
– Nie byłbym zaskoczony, gdyby to był wzór na przyszłość – mówił brytyjski minister ds. europejskich David Lidington. – Nie każdy w UE podziela pogląd o priorytetowym znaczeniu Partnerstwa Wschodniego – dodawał Wasyl Filipczuk z ukraińskiego MSZ.
Trzy z pięciu największych krajów UE – Francja, Hiszpania i Włochy – są żywotnie zainteresowane tym, aby Egipt, Libia czy Tunezja po rewolucjach rozwijały się gospodarczo i politycznie, bo przez to mniej imigrantów zawita do śródziemnomorskich portów tych państw. Dlatego Europejski Bank Inwestycyjny wiosną zapowiedział przekazanie do 2013 r. dodatkowych 6 mld euro arabskim partnerom UE. To 10 razy więcej niż czteroletni budżet Partnerstwa Wschodniego. W tym kontekście sprawa represji na Białorusi schodzi na dalszy plan.
Widać to na liście gości warszawskiego szczytu. Z unijnej wielkiej piątki silnie były reprezentowane tylko Niemcy (kanclerz Angela Merkel), które mają znaczne interesy na Wschodzie, oraz Hiszpania (premier Jose Zapatero). Francja przysłała premiera Francois Fillona, który w tamtejszym systemie pełni drugorzędną rolę. Brytyjczyków i Włochów reprezentowali politycy niższego szczebla.
Tymczasem z państw Partnerstwa Wschodniego przyleciało czterech prezydentów. Mołdawia, uznawana za prymusa w dziedzinie współpracy z UE, przysłała premiera, ale z uwagi na konstytucyjny klincz kraj ten od dwóch lat nie ma prezydenta. Szczyt zbojkotowała Białoruś (na czele delegacji stanął jej ambasador w Warszawie Wiktar Hajsionak). Zaproszenia Aleksandra Łukaszenki nikt nawet nie rozważał, ale nad Wisłę nie przybył też zaproszony szef dyplomacji. Oficjalnie ze względu na wizytę w Nowym Jorku. Nieoficjalnie – by uniknąć wrażenia izolacji na samym szczycie, zwłaszcza na tle spotkania kanclerz Merkel z przedstawicielami antyłukaszenkowskiej opozycji.