Te decyzje oznaczają, że w polskim dziennikarstwie dzieją się bardzo ważne rzeczy. Nie wyobrażam sobie, prawdę mówiąc, życia bez dotychczasowej "Rzeczpospolitej", jakkolwiek była ona czasem denerwująca; jednak tego rodzaju gazeta jest potrzebna. Musi być pewnego rodzaju "antyGazeta Wyborcza", żebyśmy mieli lewą i prawą stronę - uważa prof. Wiesław Godzic ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, komentując fakt, że rada nadzorcza Presspubliki oraz właściciel wydawnictwa Grzegorz Hajdarowicz zarekomendowali rozwiązanie umów m.in. z redaktorem naczelnym "Rzeczpospolitej" Tomaszem Wróblewskim oraz dziennikarzem Cezarym Gmyzem w związku z opublikowanym 30 października artykułem "Trotyl na wraku tupolewa".
Bardzo chciałbym, żeby to było rozumiane wyłącznie jako wewnętrzna sprawa tego ciekawego dziennika. Chodzi o to, żeby nie dorabiać, jeśli ich rzeczywiście nie ma, żadnych wątków politycznych. Przyjmijmy po prostu fakty takimi jakie są: ukazał się bulwersujący artykuł, właściciel po przeprowadzeniu procedury stwierdził, że to było nierzetelne (...) no i w takim razie proponuje rozwiązanie umowy o pracę. Źle się stało, ale pamiętajmy, że przyczyną był jednak artykuł, a nie decyzja właściciela - podkreśla medioznawca.
Jego zdaniem oznacza to, że już nie będzie "Rzeczpospolitej" takiej jaka była. - Trudno mi gdybać, co się stanie z tym zespołem, ale będzie na pewno inny, tym bardziej, że za tym pójdą dobrowolne zwolnienia (...). Myślę, że będzie to zasada domina i sprawa tym samym stanie się polityczna - zastanawia się.
Polskim mediom paradoksalnie wyjdzie to na dobre - przekonuje prof. Godzic. - W dobrym stylu wskazano, kto jest winny, nikt tu niczego nie udawał, wiadomo było, kto jest twórcą tej informacji, bardzo szybko redaktor naczelny podał się do dymisji, a rada nadzorcza szybko zadziałała. To wzorcowe postępowanie w tym przypadku. Czytelnicy mogą odnieść wrażenie, że zdarzają się błędy, natomiast - jak się okazuje - media potrafią przyznać się do błędów. Wszyscy przecież je popełniamy - podsumowuje.