Decyzja wydawcy wywołała burzę. W obronie Cezarego Gmyza wystąpiło dziś Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. List do właściciela “Rzeczpospolitej” wysłali też pracownicy redakcji.
- Wyrażamy swój stanowczy sprzeciw wobec ostatnich decyzji zarządu i rady nadzorczej Presspubliki. Nie zgadzamy się na obarczanie całą winą za publikację "Trotyl na wraku tupolewa" z dnia 30 października 2012 dziennikarza Cezarego Gmyza i kierownika działu krajowego Mariusza Staniszewskiego. Zwłaszcza w sytuacji, gdy o publikacji tekstu zdecydował osobiście redaktor naczelny Tomasz Wróblewski, a o wszystkim wiedział pierwszy zastępca Andrzej Talaga, który pozostaje na stanowisku. Nie wiemy też, jakimi przesłankami kierował się właściciel firmy, wyrzucając z pracy wicenaczelnego Bartosza Marczuka, który w tygodniu gdy ukazał się tekst przebywał na urlopie. Wyrażamy głębokie zaniepokojenie tą sytuacją. Stawia ona pod znakiem zapytania sens całej naszej pracy - piszą dziennikarze.
Jutro środowiska związane z “Gazetą Polską” i portalem wpolityce.pl organizują w obronie Gmyza pikietę przed siedzibą "Rzeczpospolitej" przy ul. Prostej w Warszawie.
Redakcja nie zamierza jednak cofać swoich decyzji. - Sam byłem dziennikarzem śledczym, pisałem jeden z pierwszych tekstów o mafii paliwowej. Prowadząc śledztwo zebrałem nagrania, skany. A Cezary nie przedstawił żadnego dowodu, żadnej informacji, pozwalającej stwierdzić, że jego śledztwo było udokumentowane. Nie pokazał nic, choć otrzymał wszelkie pisemne gwarancje dla siebie i swoich informatorów - mówi Jarosław Knap, członek rady nadzorczej Presspubliki i atakuje Gmyza, który spotkanie z władzami spółki porównał do posiedzenia komisji weryfikacyjnej, wyrzucającej dziennikarzy w stanie wojennym - Tego typu porównania i inwektywy są żenujące.
O zwolnieniu Mariusza Staniszewskiego i Bartosza Marczuka, oraz pozostawieniu Andrzeja Talagi w redakcji, Knap mówi krótko: My tylko daliśmy rekomendację, decyzję podjął zarząd. W przypadku pana Talagi nie stwierdziliśmy winy proceduralnej. Jeśli chodzi o pana Marczuka, to on wiedział, że taki tekst w redakcji powstaje. Urlop nie zwalnia go z odpowiedzialności, mógł zostawić prerogatywy. To nie był tekst o krasnoludkach, tylko poważny materiał o olbrzymiej sile rażenia - tłumaczy członek rady nadzorczej.
Tymczasem ruszyła już giełda nazwisk potencjalnych kandydatów na stanowisko redaktora naczelnego “Rzeczpospolitej”. Wymienia się m.in. Bogdana Rymanowskiego z TVN24, Marka Zieleniewskiego, byłego wicenaczelnego “Wprost” i Piotra Gabryela, który kierował tym tygodnikiem w latach 2006-2007. Pojawiło się również nazwisko Michała Kobosko, obecnie kierującego "Wprost". Informacje te zostały ponoć zdementowane przez samego zainteresowanego, który miał wysłać w tej sprawie wewnątrzredakcyjnego maila.
Z naszych informacji wynika, że Rymanowski odmówił przyjęcia propozycji ze względu na Cezarego Gmyza. Miał domagać się przywrócenia dziennikarza do pracy.
- Nie ma jeszcze żadnych kandydatów - mówi w Knap i zaprzecza, jakoby prowadzono jakiekolwiek rozmowy w tej sprawie. - Nikt nie podejrzewał tak dramatycznego rozwoju wydarzeń. Dopiero zaczynamy sondować rynek - dodaje. Z Rymanowskim nie udało nam się skontaktować.
Knap przyznaje, że redakcja obawia się negatywnych skutków całej afery, ze spadkiem sprzedaży włącznie. - To był wypadek przy pracy. Obawiam się, że może on jednak redakcję sporo kosztować. Jesteśmy jednak zdeterminowani, żeby naszą nadszarpniętą wiarygodność odbudować. Nie zamierzamy też rezygnować z dziennikarstwa śledczego - mówi Knap.
Co, jeśli za pół roku okaże się, że ślady materiałów wybuchowych jednak znalazły się we wraku? - Abstrahujemy od całej historii, nie chcemy wróżyć z fusów, czy te materiały znalazły się we wraku, czy nie. Nas interesowała kwiestia dziennikarskiej rzetelności, której nie dochowano - mówi Knap.