Aby oceniać, czy ośmioklasowa podstawówka to dobry pomysł, potrzeba więcej danych, niż przekazała minister edukacji. Wiele zależy od tego, co będzie działo się z uczniami po czwartej klasie – czy ostatnie lata będą służyły przygotowaniu ich do nauki w liceum, czy będą tylko wydłużonym czasem pobytu w podstawówce. Zmiany na pewno wymaga podstawa programowa, która jest niedostosowana do potrzeb i możliwości dzieci. Najbardziej jest to widoczne w matematyce. Dzieci uczą się na etapie wczesnoszkolnym działań w zakresie 20, choć wiele z nich z takimi umiejętnościami już przychodzi. Efekt – nie rozwijają się. Dlatego jeśli etap wczesnoszkolny ma ulec wydłużeniu z trzech do czterech lat, potrzebne są zmiany w podstawie programowej. Tylko w takiej sytuacji będzie miał sens.
Obowiązek szkolny powinien obejmować dzieci od szóstego roku życia. Mamy wiele dowodów na to, że dzieci te są bardzo chłonne wiedzy. I niejednokrotnie zdarza się, iż to sześciolatki pomagają siedmiolatkom w rozwiązywaniu zadań. Należy wykorzystać ten potencjał. Jednak by to w pełni miało miejsce, szkoła i nauczyciele muszą się zmienić. W tej chwili placówki oświatowe nie są komfortowym miejscem dla dzieci.
Nauczyciele zatrudniani do początkowych klas powinni mieć dużo lepsze przygotowanie niż obecnie. Do tego jestem zwolennikiem nauczania blokowego, a nie sztucznego szatkowania na przedmioty. Jeden nauczyciel powinien być przygotowany do nauki dwóch przedmiotów, nauczania początkowego i na przykład matematyki lub przyrody w klasach 4–6, a po wejściu reformy 5–8. W ten sposób przez cały okres nauki dzieci będą miały styczność z jednym nauczycielem, co nie jest bez znaczenia dla komfortu nauczania.
Uważam, że najważniejsze wyzwanie, przed którym stoi edukacja, to odpowiedź na pytanie, jaki cel chce realizować szkoła, czy chce wypuszczać w świat krytycznie myślących uczniów umiejących czerpać wiedzę z różnych źródeł, przy okazji zachowujących krytyczny osąd.