Strażnicy panią znają na granicy?
Niektórzy tak.
Wiedzą, że jest pani Marią od Czeczenów.
Myślę też, że zdają sobie sprawę, co ci ludzie przeszli. Uważam, że biorąc pod uwagę naszą politykę, trzeba coraz głośniej mówić o tych prześladowanych i torturowanych ludziach. Na razie mamy poczucie niesprawiedliwości, bo znamy się na tym, piszemy opinie, a potem się okazuje, że te opinie nie są brane pod uwagę, bo mogłyby być niewygodne, nie pozwoliłyby na deportacje, nie pozwoliłyby na to, by tych ludzi objąć ochroną.
Jak zyskać pewność, że ktoś został poddany torturom?
Protokół stambulski precyzuje, jak lekarze, psycholodzy czy prawnicy powinni podchodzić do domniemanych ofiar tortur. Jak? To oczywiście ślady po katuszach. Ale w wielu wypadkach jest tak, że mija bardzo wiele miesięcy, zanim człowiek, który był torturowany, będzie mógł rozmawiać z lekarzem i psychologiem. Rany na ciele się goją podczas wielomiesięcznego koczowania w Brześciu... W Czeczenii jest tak, że jeśli osoba po torturach trafia do szpitala i prosi lekarza, by ten opisał jej obrażenia, sporządził coś w rodzaju obdukcji, to jest prawie pewne, że zostanie zatrzymana po raz kolejny i znowu poddana torturom.
Przez kogo?
Przez służby specjalne. Nikt więc nie poddaje się obdukcji. Jeśli personel medyczny widzi człowieka z przestrzelonym kolanem, poparzonego prądem, to ma obowiązek zgłosić ten fakt na policję. Jeśli zgłasza, to policja faktycznie przyjeżdża, ale pacjent słyszy od nich: mówiliśmy, że masz się nie skarżyć. I zostaje zabrany ze szpitala na kolejne męczarnie. Ludzie są więc nauczeni, by nie mówić publicznie, jakich tortur doznali, a tym bardziej ich nie dokumentować. Jest organizacja, Komitet Przeciw Torturom, która w imieniu osób torturowanych dochodzi ich praw przed sądami na terenie Federacji Rosyjskiej, ale dotąd udało im się doprowadzić do stu wyroków i to zazwyczaj symbolicznych. Ludzie, którzy byli katowani w Czeczenii, odczekują, aż zasinienia z twarzy i innych widocznych części ciała zejdą, i uciekają z kraju w popłochu, dojeżdżają do Brześcia i próbują wjechać do Polski. Niektórzy po kilkadziesiąt razy, wsiadają do pociągu, jadą i są zawracani. Nie afiszują się z tym, że byli torturowani, bo nie wiedzą, kto jest z nimi w tłumie, czy nie ma agentów Kadyrowa. Mówią więc pogranicznikom, że w Czeczenii jest źle, że nie mogą tam wrócić, i proszą o status uchodźcy, o ochronę międzynarodową. I nie zostają wpuszczeni. Raz, drugi, trzeci, dziesiąty, dwudziesty. Latem codziennie ok. 500 osób jeździło pociągiem do Polski i dwóm, trzem rodzinom udawało się wjechać – reszta wracała. Teraz w tym samym pociągu jedzie zwykle poniżej setki migrantów. Im często trudno mówić, co przeszli, jakie odnieśli rany, również na psychice.
Co opowiadają?
Bardzo często te historie są podobne. Na porządku dziennym w Czeczenii jest torturowanie za pomocą prądu.
Paralizatorami?
Raczej nie. Oni nazywają to dynamo, czyli do różnych części ciała torturowanego, do palców, uszu, nosa, genitaliów, przyczepia się elektrody i kręci się korbką prądnicy. Często tego człowieka polewa się wodą, do tego podwiesza pod sufitem za ramiona. Bicie różnymi przedmiotami to też codzienność. Do tego nacinanie i gmeranie nożem w ranie, odcinanie różnych części ciała, palców, paznokci. Przestrzeliwanie stóp, kolan.
Kobiety też są torturowane?
Tak. Proszę sobie wyobrazić, co się dzieje z dziewczynami, dla których gwałt był pierwszym w życiu kontaktem seksualnym. Albo kobietę gwałcą na oczach męża, dziecka czy ojca.
W Polsce są ludzie, którzy przeszli takie rzeczy?
Tak, bardzo wielu. Mam setki pacjentów po torturach. Również po gwałtach różnymi przedmiotami, które wcale nie są niczym niespotykanym. Czasem dzieciaki są świadkami bicia i gwałcenia rodziców, czasami dzieci widzą tatę i braci, którzy wracają do domu cali we krwi, w ranach, w siniakach. I może to się nie nazywa wojna. Ale ja nie wiem, jak to nazwać. Wydaje mi się często, że to jeszcze gorsze niż wojna, bo ludzie we własnym kraju, we własnym domu mają całkowicie zburzone poczucie bezpieczeństwa. Prawie wszyscy moi pacjenci mają PTSD.