Skąd się pan wziął w Polsce?
Tamerlan*: To był 1997, rok po – jakby to powiedzieć - podpisaniu traktatu pokojowego między Rosją a niepodległą Czeczenią. Skończyłem wtedy szkołę średnią w Czeczenii. Trzeba było gdzieś studiować, w Czeczenii było to niemożliwe, Grozny był zniszczony, a poziom niechęci między Rosjanami a Czeczenami sięgał zenitu. Wtedy moja mama usłyszała od dwóch wykładowców pracujących w Moskwie, że są w Europie uczelnie, które są gotowe przyjąć Czeczeńców na studia i dać im jakieś stypendium. W Polsce takich uczelni było kilka. Ja przyjechałem do Wrocławia, przez pierwszy rok uczyłem się polskiego, a w 1998 roku zostałem studentem Politechniki Wrocławskiej. Nas, Czeczenów, było wtedy w Polsce kilkadziesiąt.
Nie jest to dramatyczna historia.
Bo ja nie jestem ani uchodźcą, ani imigrantem ekonomicznym. Przyjechałem tu na studia. W 2003 roku te studia skończyłem i już wiedziałem, że chcę zostać. Zrobiłem studia podyplomowe, znalazłem pracę. Firma już załatwiała mi pozwolenie, ale niestety nie dostałem wizy i do tego zabroniono mi o nią występować przez kolejne dwa lata.
Kto zabronił?
Konsul wizowy, polski. Najpierw powiedział, że wiza będzie, ale potem się okazało, że jednak wizy nie ma. To było dwa tygodnie po zamachach terrorystycznych w Londynie. Sądziłem wtedy, że to mogło mieć związek.
I co pan zrobił?
Zacząłem szukać pracy, zatrudniłem się na uczelni w Groznym. Swoim studentom wiele opowiadałem o Polsce.
Co im pan mówił?
Oni traktowali Polskę jak taki niepoważny, śmieszny kraj. Tłumaczyłem im, że jest zupełnie inaczej. Podawałem dużo przykładów, chociażby taki, że jak premier latał rządowym helikopterem w celach prywatnych, to musiał za to zapłacić. Albo że ministra zmuszono do sprzedania bardzo drogiego służbowego samochodu i wymiany na tańszy model. To były dla nich niesłychane opowieści.
Kiedy pan wrócił do Polski?
W grudniu 2007 roku, na zaproszenie przyjaciela ze studiów. Pracowałem wtedy w Moskwie. Przyjechałem w odwiedziny na święta i sylwestra, spotkałem się ze starymi znajomymi. Jeden z nich zaoferował mi pracę w swojej firmie. Dzięki temu w 2008 roku mogłem tu wrócić.
Co pana tak tu ciągnęło?
Jak przyjechałem pierwszy raz, Polska jawiła mi się jako coś w rodzaju republiki radzieckiej. Żałowałem, że moich rodziców nie było stać, by wysłać mnie na studia np. do Włoch. Ale okazało się, że jest zupełnie inaczej. Nigdy nie spotkałem się z dyskryminacją czy niechęcią. Wręcz przeciwnie – kiedy pytano mnie o pochodzenie, a ja odpowiadałem, że jestem Czeczenem, widziałem w oczach życzliwość, zainteresowanie. Tylko raz, już po studiach na jakiejś imprezie jedna dziewczyna bardzo się dziwiła, że mogę chodzić po ulicach swobodnie, bez nadzoru policji.
Strasznie podobało mi się, że nikt nikogo nie osądzał za samo pochodzenie. Ważne było, czy ktoś pasuje ci jako człowiek. Tu poznałem, czym jest wolność, liberalna demokracja – bardzo mi to odpowiadało. Tu każdy mógł być tym, kim chciał.
W 2008 roku wrócił pan na stałe?
Najpierw to były pobyty czasowe, po pięciu latach pobyt stały. Po kolejnych dwóch latach złożyłem wniosek o przyznanie polskiego obywatelstwa. Dostałem je półtora roku temu.
Duma?
Tak, byłem bardzo szczęśliwy. Ale już wtedy zaczęła mnie martwić zmiana władzy.
Dlaczego?
Bo to, o czym mówiłem – że dla Polaków nie liczy się to, skąd człowiek jest, tylko jaki jest – przestało być aktualne. Kiedyś na moje pochodzenie ludzie reagowali życzliwością, dzisiaj jest to raczej zdziwienie. Kiedy np. rozmawiam w pracy z kimś, kogo słabo znam, i w czasie dyskusji przy okazji mówię, że jestem Czeczenem, widzę, jak w głowie tej osoby właśnie chwieje się mit. Bo przecież ten ktoś nigdy wcześniej nie widział Czeczena, a jednak jakoś go sobie wyobrażał. Albo kiedy nowa koleżanka zaczyna się nieprzychylnie wypowiadać na temat muzułmanów, pytam wtedy, czy zna jakiegoś. Ona odpowiada, że nie zna i nie chce poznać. Wtedy wszyscy wokół zastygają skonsternowani, bo znają mnie i wiedzą, że jestem muzułmaninem.
Śledzi pan polską politykę?
Do pewnego momentu mnie nie interesowała. Ale stwierdziłem, że przecież mieszkam w Polsce, a tutejsza polityka jest mi bliższa niż polityka rosyjska.
Głosował pan w wyborach?
Nie zdążyłem z obywatelstwem, zabrakło mi paru miesięcy. Gdybym mógł, na pewno bym głosował. Uważałem, że PiS powinien wygrać. Nie z sympatii wobec niego, ale po to, by wstrząsnąć społeczeństwem. By ludzie doszli do pewnej granicy, spojrzeli temu, co tam zobaczą, w oczy, i by się przerazili. Wydaje mi się, że do tej granicy zmierzamy, ale jeszcze długa droga, to się prędko nie skończy.
Czy Polska powinna przyjąć uchodźców – tak, jak zobowiązała nas do tego decyzja premier Kopacz?
Jestem sceptyczny. Ale zakładam, że rozmawiamy o siedmiu tysiącach uchodźców, czyli osobach zweryfikowanych i zarejestrowanych, o których można powiedzieć, że są sprawdzone i „bezpieczne”. Pomijając już kwestie humanitarne – uważam, że tak. Dzięki temu Polska będzie postrzegana w Europie jako wiarygodny partner, a ta grupa i tak rozpłynęłaby się, wtopiła się w społeczeństwo.
Dlaczego jest pan sceptyczny wobec uchodźców?
Kiedy kanclerz Merkel ogłosiła politykę otwartych drzwi, uważałem, że popełnia wielki błąd. Wiedziałem, ilu ludzi chociażby z Czeczenii myśli o wyjeździe, o uchodźctwie. Do tej pory powstrzymywały ich problemy czekające na miejscu, już po przyjeździe. A tu nagle słyszą, że kanclerz Niemiec deklaruje, że wszystkich przyjmie. Wiedziałem, że wielu to skusi. Dlatego bliższe mi było stanowisko Viktora Orbana, który był za utrzymaniem zamkniętych granic.
Pan mówi nie o uchodźcach, a o imigrantach.
Kiedy ktoś jedzie szukać lepszego życia i zostaje emigrantem ekonomicznym, musi przejść całą papierkową drogę. To nie jest takie proste. Jaki poda cel pobytu? Praca? A skąd ją weźmie tak od ręki? No to może studia? OK, ale to tylko młodzi ludzie, w dodatku tacy, którzy mają jakieś pieniądze, żeby się utrzymać. Nawet jeśli ktoś rzeczywiście wjedzie do kraju, to najpierw dostaje zgodę na pobyt czasowy, przedłużany przez kilka lat, dopiero potem pobyt stały, po którym można myśleć o obywatelstwie. Uchodźctwo jest drogą na skróty, która pomija wiele etapów, przede wszystkim czas asymilacji.
Przecież nie każdy może zostać uchodźcą. Trzeba udowodnić, że ucieka się przed realnym zagrożeniem.
To prawda, ale też w różnych krajach różnie wyglądają procedury. Dlatego niektórzy próbują wiele razy, do skutku.
Zna pan czeczeńskich uchodźców w Polsce?
Tak. To byli ludzie, którzy mieszkali w Polsce już jakiś czas. Przyjechali tu na studia, jak ja. Ale że w pewnym momencie nie mogli już wrócić do domu, wystąpili o status uchodźcy.
A byli tacy, którzy potem wyjechali z Polski?
Większość ludzi z grupy, z którą przyjechałem tutaj na studia, wróciło do Czeczenii. Inni dołączyli do rodzin, które dostały status uchodźcy gdzieś jeszcze dalej na zachód, głównie w Belgii.
Ma pan z nimi kontakt?
Bardzo słaby. Ale ja jestem trochę innym Czeczenem.
Co to znaczy?
Tradycyjnie nastawionym Czeczenom jest bardzo blisko do prawicowych Polaków. Ta sama mentalność, tradycje, rodzina, korzenie, rola religii, „żadnych zboczeń”. I stawianie dobra społeczeństwa ponad dobrem jednostki. U mnie jest odwrotnie. Zawsze ubolewałem nad sympatią, jaką moi rodacy okazują PiS-owi. Dlatego ja nie mógłbym mieszkać w Czeczenii czy w ogóle w Rosji. Tu w Polsce przyzwyczaiłem się do wolności osobistej, dlatego można powiedzieć, że jestem emigrantem środowiskowym.
Czeczenom łatwo się w Polsce zasymilować?
Ja miałem łatwiej, bo kiedy przyjechałem, społeczeństwo było życzliwsze. Politechnika Wrocławska z własnych środków wypłacała nam stypendium. W Rosji nie miałem na coś takiego szans. Ale dzisiaj mam poczucie, że połowa polskiego społeczeństwa nie chce mnie tutaj. I to nie jest tak, że to tylko wyborcy PiS-u. Wśród zwolenników PO czy Nowoczesnej też jest dużo ludzi, którzy są – delikatnie mówiąc – sceptyczni wobec uchodźców, imigrantów.
Zastanawiał się pan, z czego to wynika?
Może w Polakach siedzi poczucie krzywdy i straconej szansy. Ta świadomość, że Zachód ich zdradził w czasie wojny, dlatego teraz nie można mu ufać, można za to mu wyrzucać, że sam powinien ponosić odpowiedzialność. Zastanawiam się, czy odrzucenie imigrantów nie jest bardziej na złość Zachodowi. A ideologię dorabia się, by nie okazać tej siedzącej głęboko fobii i zadry.
Jeśli ma pan rację, to poczucie to siedzi znacznie dłużej, niż rządzi PiS.
To prawda. Ale okoliczności sprawiają, że ludzie się odsłaniają, przestają się hamować. ONR i radykalni islamiści to jest ten sam poziom mentalności. Gdyby ktoś z ONR-u urodził się w Afganistanie, byłby dżihadystą. I odwrotnie. Różni ich poziom okrucieństwa, agresji, który na chwilę obecną wśród islamistów jest znacznie wyższy. Islamiści wychowują się wśród przemocy, często nie mają szansy zdobyć żadnego wykształcenia, przez lata otacza ich wojna. Nie wiedzą, co to empatia.
My, jak przyjechaliśmy do Polski, też byliśmy – jak by to powiedzieć – wojowniczy. Nie można było na nas krzywo spojrzeć. Kiedy na dyskotece Polacy nas zaczepiali, podjęliśmy wyzwanie. Ale nie chcę, by mój syn musiał to przechodzić, nie chcę, żeby musiał się bić, bo jego tato jest tym, kim jest.
Chce pan opuścić Polskę?
Wydaje mi się, że dla mojej rodziny teraz lepszym rozwiązaniem byłoby wyjechać i przeczekać. Bo ja mogę odczuć to, czego nie zazna większość Polaków. Dla nich rządy PiS to głównie hasła, slogany, a ja i moi bliscy możemy poczuć te slogany na własnej skórze.
Gdzie postawił pan granicę, po przekroczeniu której powie pan: "wyjeżdżam"?
Kiedy presja będzie nie do wytrzymania. Wtedy, o ile uda mi się znaleźć pracę za granicą, wyjadę.
Na czym polega ta presja?
Politycy codziennie obrażają mnie swoimi komentarzami na temat uchodźców, imigrantów, bardzo często przywołując przy tym Czeczenów. PO mówi: przecież przyjęliśmy 80 tys. uchodźców z Czeczenii i nic złego się nie dzieje. Mnie to obraża, bo brzmi mniej więcej jak: adoptowaliśmy kilka psów i zobaczcie, nie gryzą. Albo: nie wszyscy muzułmanie są terrorystami. To tak samo, jakby Niemiec powiedział: nie wszyscy Polacy są złodziejami. Żeby nie odczuwać tej presji, musiałbym nie oglądać telewizji i nie używać internetu. Na Facebooku przestałem obserwować wielu znajomych, np. ze studiów, którzy w swoich postach i komentarzach atakują uchodźców, imigrantów, Czeczenów, kogo popadnie. To są ludzie, którzy mnie znają. Próbowałem polemizować, doszło do tego, że sam czasem przesadzałem. Dlatego lepiej było się pożegnać, żeby się nie denerwować. Ale nie da się tego nie widzieć.
Ma pan żonę Polkę. Jak reaguje na to pana Polska rodzina?
Teściowa prosiła mnie, żebym uważał, co piszę w sieci. Ale ja nie chcę uważać. Nie nawołuję do zbrodni, do nienawiści, nie chcę myśleć, że w Polsce nie mogę się swobodnie wypowiadać.
Ci, których przestał pan obserwować na Facebooku, też chcą się wypowiadać swobodnie.
Tak, ale pewne granice muszą być. Jestem zwolennikiem poprawności politycznej, chociaż w pewnym zakresie. Bez tego w erze Facebooka, Twittera i w ogóle mediów społecznościowych ludzie zaczynają nakręcać się wzajemnie. Fake newsów nikt nie prostuje, nie sprawdza, a one powodują lawinę.
Czuje się pan w Polsce bezpiecznie?
Kiedyś, jak przekraczałem polską granicę, czułem ulgę, bo żaden rosyjski mundurowy nie mógł się już do mnie przyczepić. Teraz takiego poczucia nie mam, chociaż nigdy nie spotkało mnie ze strony policji nic złego. Ale kiedy czytam o tym, co dzieje się na granicy białoruskiej, o tym, co zdarzyło się na komisariacie we Wrocławiu (chodzi o śmierć zatrzymanego Igora Stachowiaka – przyp. red.), o tym, co się ma się stać z sądami…
Może pan też się nakręcił?
Może. Ale działania i wypowiedzi polityków mają wpływ na ludzi. A ci podzielili społeczeństwo i skierowali agresję w kierunku mniejszości. Ja się w tych mniejszościach mieszczę.
Lubi pan Polskę?
Polska wiele mi dała, jestem jej wdzięczny. Wydaje mi się, że dług wobec niej już spłaciłem. Zawsze mówiłem, że kocham Polskę i Polaków, dzisiaj jestem już trochę ostrożniejszy. Chociaż gdybym miał wybierać, to wolałbym płacić podatki w Polsce, niż np. w Niemczech.
Pójdzie pan na kolejne wybory?
Jeśli zostanę w Polsce, to pójdę. Ale na pewno nie zagłosuję na PO. Bardzo się na nich zawiodłem, chociaż kiedyś im kibicowałem. A PiS nigdy nie budził mojej sympatii, a ta jego życzliwość wobec Czeczenów z czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego od początku wydawała mi się fałszywa. I była fałszywa, bo przeminęła.
*Tamerlan prosił o niepublikowanie jego nazwiska.