Jest 1 sierpnia. O godz. 17, w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, stolica stanęła. Tego dnia przez miasto przeszły marsze, koło nas, a jesteśmy na Krakowskim Przedmieściu, pochód zorganizowany przez narodowców. Zresztą stolica nie może w ostatnich tygodniach narzekać na brak ulicznych wystąpień. Jak socjolog i antropolog patrzy na te wydarzenia?
W tej konkretnej sytuacji obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego jestem nie tylko socjologiem, ale i emocjonalnie zaangażowanym uczestnikiem tego wydarzenia. Rocznica stała się ważna dla Polaków, bo w ramach realizowanego modelu polityki historycznej dążono do tego, by w jednym publicznym wydarzeniu scalić jak najwięcej integrujących społecznie emocji przez odwołanie się do pamięci historycznej i jej konsekwencji dla współczesności. Zbudowano pomost międzypokoleniowy w oparciu o zawarte w Powstaniu Warszawskim postawy i wartości po to, by stały się one zwornikiem tożsamości narodowej. I w znacznym stopniu to udało się. Gdy jechałem na spotkanie z panem, to na dźwięk syren zaczęły trąbić auta, a ludzie w zasięgu mojego wzroku się zatrzymywali i milcząc oddawali hołd bohaterom. Powszechnie wzięto udział w pewnym akcie wspólnototwórczym. Wpoić taką postawę w świecie, który szydzi z wartości patriotycznych, utożsamiając je z wartościami nacjonalistycznymi bądź faszystowskimi, w świecie, który historyczne doświadczenia identyfikuje z naiwnym resentymentem, który kładzie nacisk na standard życia i dobrostan jako na podstawowe wartości – to trudne zadanie. Ale przyznaję, że moja ocena jest przesycona afektem, bo odczuwam pozytywne emocje wynikające z tych obserwacji. Jeśli miałbym pokusić się o komentarz stricte socjologiczny, nieco odarty z subiektywizmu, to uważam, że coś się zmieniło w naszej przestrzeni symbolicznej.
W jakim sensie?
Reklama
Obok nas właśnie przeszła pani z powstańczą opaską na ramieniu. Czy ta osoba została tu przywieziona autobusem, czy też sama przyłączyła się do świętowania rocznicy, bo taką ma wewnętrzną potrzebę – tego nie wiem. Ale pojawiła się w naszej przestrzeni z atrybutami wzmacniającymi tożsamość narodową. Coś się zmieniło w naszych postawach i w sposobie ich uzewnętrzniania wobec państwa i narodu – manifestowanie postaw patriotycznych nie jest już obciachowe. Zatrzymanie się o godzinie W częściowo wywarte jest przez presję normatywną. Inni się zatrzymują, to ja też tak uczynię. Ale sam fakt, że ludzie nie mają chęci przełamywać tej presji, że nie generuje już ona poczucia śmieszności, świadczy o tym, że publiczne okazywanie szacunku dla wartości związanych z powstaniem zostało mocno w nas zakorzenione, wplecione w strukturę naszych społecznych referencji. Oczywiście nie można wszystkiego tłumaczyć normatywną presją i potrzebą przyłączenia się do zachowań masowych celem podtrzymywania społecznych uzasadnień podejmowanych działań. Uważam, że wiele osób ma potrzebę zamanifestowania w akcie publicznym swojej przynależności do narodu polskiego. Być może jest to znak, niedoskonały, budowania w większym stopniu, niż to bywało na początku XXI w., poczucia tożsamości narodowej bazującej na dumie z historii, tradycji i kultury. Być może dlatego, że nie mamy okazji czynienia tego na co dzień i potrzebujemy momentów bardziej jednoznacznych w sensie możliwości zbiorowego wyrazu tożsamości narodowej.
Przecież mamy mnóstwo okazji do tego. Niekoniecznie z sferze symbolicznej, tylko poprzez codzienne czynności, choćby poprzez płacenie podatków.
W życiu codziennym jesteśmy bardziej nakierowani na pracę czy rodzinę. Sfera publiczna jest utożsamiana ze sferą dyskursu politycznego, a nie aktów i zachowań obywatelskich, stąd stały spadek np. postaw wolontariackich w Polsce.
Spotkaliśmy się, by porozmawiać o marszach, protestach ulicznych, których ostatnio jest całkiem sporo. Czym z socjologicznego punktu widzenia jest marsz?
To efekt końcowy pewnego ukształtowania i/lub zmiany postaw i wartości, która musi się wcześniej dokonać w jego uczestnikach. To wyraz światopoglądu i narzędzie walki politycznej. Po pierwsze, aby marsz mógł się odbyć, by miał sens indywidualny i zbiorowy, musi pojawić się przekonanie, że cel jest istotny. Po wtóre, określona grupa osób musi uważać, że poprzez marsz, który jest działaniem społecznym, warto zamanifestować coś, co z perspektywy tych pojedynczych osób ma znaczenie i że będzie to działanie mobilizujące. Do marszu potrzebna jest więc pewna przemiana wewnętrzna. Ludzie muszą poczuć siłę wynikającą ze wspólnoty interesów i przekonań, bo marsz jest jej manifestacją. Wychodząc na ulicę, ludzie chcą pokazać tę siłę, wyrazić siebie, a przy okazji policzyć się, ujawnić masowość akceptowanych poglądów. Odwrotnie niż na wiecu.
Jaka jest różnica?
Wiec to tłum, do którego można się przyłączyć i posłuchać – jak w Hyde Parku – czy ktoś coś ciekawego mówi, czy nie. Wiec jest agitacją, która ma zachęcać do działania przez manipulację emocjami. Może być początkiem lub końcem marszu. Może wzbudzać emocje albo je wygaszać. Marsz jest działaniem, wiec jest statyczny. I mniej zobowiązujący.