Ale Donald Tusk wyczuł historyczny moment. Kiedyś Aleksander Kwaśniewski potraktował lekceważąco komisję badającą aferę Orlenu, a teraz jest na marginesie życia publicznego. Od tamtego czasu wiele się jednak zmieniło. Przez chwilę komisje śledcze były elementem przełomu, coś zmieniały na politycznej mapie, ujawniały nieznane wcześniej kulisy funkcjonowania państwa. Dziś stały się częścią rytuału, gdzie każdy przemawia do swoich.
Politycy PiS podtrzymują coraz bardziej rutynowo atmosferę oskarżeń wobec rządów PO-PSL. Przekonują w ten sposób głównie już przekonanych. Z kolei Tusk puszcza oko do swoich zwolenników uważających, że to dochodzenie to jedynie igrzyska, polityczne represje. Może przyjechać, korzystając z kolejnej okazji, aby odegrać rolę przyjmującego swój los z klasą i drwiącego z napuszonych pisowskich "inkwizytorów". Ale zlekceważenie procedur nic by go nie kosztowało.
Nawet nie wiadomo, czy sposobi się do dalszej kariery politycznej w Polsce. Jego koledzy twierdzą, że jego start w wyborach prezydenckich jest mało prawdopodobny, chyba że PiS poniósłby wcześniej spektakularną klęskę w wyborach parlamentarnych. Ale Tusk ciągle występuje w imieniu swojego obozu. I ma poczucie, że raczej mu pomaga niż szkodzi swoim lekceważeniem okazywanym parlamentarnemu dochodzeniu.
Choćby wybory samorządowe były wielkim aktem zlekceważenia nieraz realnych i nieraz poważnych zarzutów wobec rozmaitych lokalnych układów – świadczył o tym triumf PO w Warszawie, mieście reprywatyzacyjnych przekrętów, czy pozycja Pawła Adamowicza w Gdańsku. Oczywiście wsie i miasteczka pozostały wierne formacji rządzącej. Ale integruje je raczej poparcie dla polityki społeczno-ekonomicznej niż takie czy inne aferalne rewelacje.
Reklama
Reklama
Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann wykonała dużą pracę, aby wykazać, jak bardzo urzędnicy Ministerstwa Finansów, prokuratorzy czy KNF podchodzili niefrasobliwie do realnych patologii zagrażających oszczędnościom zwykłych Polaków. Ale wszystko to już zostało opisane, a dość nieudolna akcja podsumowania całych poprzednich ośmiu lat na początku rządów PiS (tak zwany bilans otwarcia) sprowadziła się do powtarzania gołosłownych banałów.
My już wiemy, że Tusk był zwieńczeniem systemu niefrasobliwości i "państwa teoretycznego". Tyle że jedni w to wierzą, inni nie uwierzą nigdy. Nawet najbardziej efektowne starcia pisowskich parlamentarzystów z dawnym premierem układu sił w Polsce nie zmienią. Dobrze, że poseł Wassermann oddzieliła to przesłuchanie od kampanii wyborczej, ale to poniekąd tylko uznanie realiów. Oczywiście może coś odłoży się w podświadomości Polaków, także tych, którzy pisowskiej władzy nie lubią. Ale szanse na to są niewielkie. Już większe są nadzieje na wywołanie wrażenia, że dawny lider PO jest "prześladowany" – stąd jego teatralne gesty, zwłaszcza skoro Jarosław Kaczyński już dawno temu wypowiedział się, ogólnikowo, ale jednak o jego winie.
Komisja do prawdy o Amber Gold dochodzi w trzy lata po utracie władzy przez tamten obóz. Trudno się dziwić, że zainteresowanie jest takie sobie. Co więcej, mamy świeższe zdarzenia, które utrudniają demonizowanie tamtej afery. Nie twierdzę, że historia GetBacku jest literalnym powieleniem tamtych patologii. Wielu elementów tu nie mamy, choćby kuriozalnego faktu, że parabankową instytucję tworzył człowiek karany sądownie, będący ewidentnie "słupem". Ale zarazem rząd PO nie ukrywał, że kontrola nad życiem społecznym nie jest dla niego czymś najważniejszym. Donald Tusk ostentacyjnie podkreślał, że trzyma się z daleka od służb zajmujących się praworządnością. Był w tym eskapizm, ale przynajmniej nieskrywany.
Nowa władza wyposaża kolejne organy w nowe uprawnienia, daje większą władzę urzędom skarbowym czy prokuratorom, czyni nawet podchody pod różne rodzaje tajemnicy zawodowej (na razie szczęśliwie bez finału). Czasem taki kierunek myślenia daje efekty, jak w przypadku uszczelnienia systemu pobierania VAT. Ale zwykły człowiek może sobie zadać pytanie: skoro w takim systemie moje oszczędności nadal nie są bezpieczne, może słabość polskiego państwa to coś bardziej immanentnego, niezwiązanego tylko z polityką tej czy innej partii.
Co więcej, tematem debaty stały się grzechy nowej władzy, choćby natrętnie partyjna polityka kadrowa, także w gospodarce. Nawet jeśli nie jest to porównywalne z grzechami władzy poprzedniej, trudniej jest w takiej atmosferze przekonująco tropić winy poprzedników.
Komisje śledcze to pożyteczna instytucja, bo nie tyle demaskują konkretne przestępstwa, ile ujawniają patologiczne mechanizmy i wskazują na możliwości naprawy. Ale aby, przecież złożone z polityków, mogły się okazać efektywne, konieczna jest odpowiednia atmosfera. Na przykład w ojczyźnie komisji śledczych, Stanach Zjednoczonych, ich członkowie wiele razy umieli przekraczać partyjne bariery, by przypomnieć zasługi republikańskiego senatora z Tennessee Howarda Bakera w demaskowaniu republikańskiej afery Watergate. A w sprawach systemowych politycy obu partii umieli wspólnie szukać rozwiązań.
W Polsce dwie pierwsze komisje śledcze: badające aferę Rywina i aferę Orlenu, przyniosły odrobinę oczyszczenia. Były pierwsze i działały w Sejmie, gdzie po utracie nad nim kontroli przez SLD, nikt nie miał decydującej władzy. Nawet one jednak, choć wskazały personalnych winnych, niewiele zrobiły dla reform instytucjonalnych. A choćby afera Rywina była dobrą okazją do modyfikacji systemu stanowienia prawa, tak żeby był mniej podatny na lobbing.
Potem było już tylko gorzej. I komisja badająca za pierwszych rządów PiS patologie w bankowości i komisje powołane za czasów dominacji PO dla zbadania pisowskich grzechów naruszania praworządności nie wyszły poza logikę powierzchownej publicystyki nakierowanej na piętnowanie przeciwników. Z kolei gdy Platforma poczuła się zmuszona w 2011 r. badać własną aferę, hazardową, skończyło się ordynarnym skręcaniem ustaleń. To nie budowało autorytetu instytucji parlamentarnych dochodzeń.
Małgorzata Wassermann prowadzi dochodzenie w sprawie Amber Gold rzetelnie, choć pod wyjściową tezę. Ale dlaczego PiS w ani jednym wypadku nie godzi się na poddanie podobnym procedurom własnych domniemanych win i zaniedbań, kiedy żąda tego opozycja – choćby w kwestii wspomnianego już GetBacku? Powtórzmy: zmienia to proces ustalania prawdy w przewidywalny rytuał. Tusk, jakie nie byłyby jego uchybienia w czasach premierowania, czuje się w takiej atmosferze jak ryba w wodzie. Z łatwością zmienia spór w polityczną grę wrażeń. Druga strona mu w tym pomaga – stylem, w jakim sama rządzi.