Jak kanie dżdżu łakniemy tego, by partie na poważnie zajęły się naprawą kraju. Bo bez względu na opcję polityczną, z którą sympatyzujemy, czujemy, że zabrnęliśmy w ślepy zaułek – pokazują to m.in. niskie wskaźniki zaufania do instytucji państwa. A to one, nie ugrupowania, bronią prawa i naszych wolności.
Sondaże zaufania do reformowanych na siłę organów państwa pikują, politycy nie przejawiają jednak nawet cienia inicjatywy, by coś z tym zrobić. Rządzący radośnie za to korzystają z przewagi nad rywalami, obsadzając swoimi ludźmi wszystko, co popadnie, zaś opozycja obiecuje obronę zepsutych instytucji, a nie pokazuje, jak je odbuduje. Najwyższy czas, byśmy sami – w poprzek partyjnych interesów – zaproponowali sposoby naprawy państwa.
Mimo wzajemnych zarzutów istnieje międzypartyjna zgoda, gdy chodzi o suwerenność i dumę z państwa. W większości innych spraw oddajmy sprawy Polakom we własne ręce. Budujmy przyszłość na tym, co nam się udaje, i nie powtarzajmy błędów przeszłości.
Reklama
Trzydzieści lat po sukcesie Solidarności potrzebujemy pomysłu na miarę obecnych wyzwań. Najważniejszym z nich jest polaryzacja, przez którą nie sposób uzgodnić dalekosiężnych planów. Bo jak obecnie wygląda rządzenie? Jedynym sposobem na określenie kursu państwa jest przejęcie przez jedną partię Sejmu i Senatu oraz obsadzenie urzędu prezydenta. Potem przychodzi czas TKM („teraz, k…a, my”) w państwowych spółkach i samorządowych spadochroniarzy wysyłanych z centrali. Obserwujemy opłakane skutki tej strategii. I obawiamy się, że zobaczymy ich jeszcze więcej, jeśli nie zmienią się reguły gry.
Dlaczego centrum od lat deleguje coraz więcej zadań na lokalny samorząd? Bo wie, że ten potrafi znaleźć praktyczne rozwiązania. Jednak wstydem powinno władzę napawać to, że nakładając na samorządy coraz więcej zadań, zapomina o finansach na ich realizację. Rząd potrafi być efektowny, ale jest nieefektywny, bo wygrywając wybory, temu dosypie, tamtemu ujmie, jednak nie potrafi systemowo dbać o budowę lepszego państwa
Konsekwencją polaryzacji jest postępująca centralizacja państwa. Bo kto walczy, musi być nieustannie zwarty. Z tym samym problemem, tylko dłużej, borykają się Węgrzy, Włosi i Francuzi, poszukując formuł zdecentralizowania swoich państw. A my wierzymy w Polaków, którzy nieraz już dowiedli, że potrafią zadziwić świat sukcesami w wypracowywaniu oryginalnej kultury politycznej. Spójrzmy na nasze dzisiejsze problemy – jeśli w polityce jest źle, to czy coś nam się udało? Produktem eksportowym polskiej demokracji jest samorządność ciesząca się niezmiennie wysokim, ponad 60-proc. zaufaniem. Ufamy temu, na co mamy wpływ – jesteśmy narodem praktycznym. Samorządność, decentralizacja i większa rola obywateli w podejmowaniu decyzji w sprawach ich dotyczących są autentyczną formą upodmiotowienia. Jedną z najważniejszych przyczyn zjawiska populizmu, o którym tak wiele się dziś mówi, jest poczucie społeczeństw, że nie mają wpływu na władzę. Wyciągnijmy z tego wnioski.
Żyjemy w zglobalizowanym świecie. Czy nam się to podoba, czy nie, wiele spraw musi być rozstrzyganych na poziomie międzynarodowym – i tu liczy się sprawna dyplomacja państw narodowych. Ale wraz z oddalaniem się decyzji w rozmaitych sprawach od obywatela nowego znaczenia nabiera zasada subsydiarności, czyli decentralizacji. Przekonania, że ci, którzy tak jak my zmagają się z tymi samymi problemami, znajdą najlepsze sposoby ich rozwiązania. To dlatego sprawy, o których można decydować na poziomie lokalnej wspólnoty, nie powinny zajmować centrum. Postępujące zjawisko koncentracji władzy zwiększa ryzyko populizmu. Obietnic bez pokrycia, które żyjącym w poczuciu braku sprawczości obywatelom zaoferują fałszywą wizję wodza, opiekuna i ojca narodu w jednym.
Dziś cała władza jest w centrum, w Warszawie, a powinna być w Polsce. Dlaczego stolica od lat deleguje coraz więcej zadań na lokalny samorząd? Bo wie, że ten potrafi znaleźć praktyczne rozwiązania. Jednak wstydem powinno władzę napawać to, że nakładając na samorządy coraz więcej zadań, zapomina o tym, by zapewnić im finanse na ich realizację. Rząd potrafi być efektowny, ale jest nieefektywny, bo wygrywając wybory, temu dosypie, tamtemu ujmie, jednak nie jest zdolny systemowo dbać o budowę lepszego państwa.
Od lat zajmujemy się samorządnością i widzimy, że mieszkańcy mogą wymusić na włodarzach wprowadzenie rozwiązań, które sprawdziły się już w innych miastach, powiatach czy gminach wiejskich. Samorządy mają czym się pochwalić. Realizują nowoczesne projekty: muzea, sale koncertowe, gmachy użyteczności publicznej. W mniejszych gminach, w powiatach, także dzięki współpracy samorządów różnego szczebla: wojewódzkiego, powiatowego i gminnego, powstają obiekty sportowe, są zadbane szkoły i tętniące życiem domy kultury. A wraz z rozrostem miast coraz częściej biorą one na siebie kluczową rolę w rozwoju regionu i planują z okolicznymi gminami oraz powiatami, jak zapewnić spójność na poziomie wojewódzkim. To się dzieje w Polsce samorządnej, a nie ma miejsca w warszawskich urzędach centralnych.
Tym, co decyduje o bogactwie obywateli, sprawnym państwie i dobrych usługach publicznych, są mądrze zaprojektowane instytucje. Stwórzmy je więc od nowa – opierając się na tym, co działa, a więc na samorządzie, w tym wojewódzkim. Kiedy kilka lat temu zdecydowano, że dotacje europejskie na rozwój będą płynęły nie przez centrum, lecz przez samorząd wojewódzki, wielu ekspertów mówiło, że ten sobie nie poradzi i pieniądze zmarnuje. Stało się inaczej. Komisja Europejska w ocenie okresowej przyznała samorządom wojewódzkim wysoką ocenę w zakresie zarządzania środkami publicznymi z UE.
Ignorowanie różnic w potrzebach rozwojowych regionów jest jednym z grzechów centralizmu. Mało kto zdaje sobie sprawę, jak wspaniale rozwija się województwo podkarpackie. W dużej mierze region ten uzależnia własny rozwój od decyzji rządu: od przekierowania dodatkowych środków na inwestycje z UE czy współpracę z LOT. Z punktu widzenia Warszawy mało kto myśli o tym, jakim przełomem w rozwoju Podkarpacia mogłaby być współpracą z graniczącą Słowacją. Rozwój infrastruktury i promocja województwa miałyby się jeszcze lepiej, gdyby samorząd mógł sam ocenić swoje potrzeby bez oglądania się na centrum i pasażerów dla swojego portu lotniczego w Rzeszowie, handlu i usług pozyskiwał u południowych sąsiadów. Innym przykładem są dylematy województw Polski zachodniej. Wykształceni pracownicy tych regionów są kuszeni coraz lepszymi ofertami pracy przez niemieckie landy. Samorządy w tej części kraju dostrzegły problem i próbują znaleźć sposób, by mu zaradzić. Choćby dlatego, że to od mieszkańców podatników zależą ich budżety na usługi publiczne. Nie da się odpowiedzi na te wyzwania zadekretować z poziomu centralnego, na takim szczeblu można jedynie je koordynować między województwami. I to m.in. dlatego potrzebujemy bardziej sprawczych regionów.
Powróćmy do idei Polski po 30 latach wolności. To nie przypadek, że samorządy potrafią się dogadać w sprawie tak ważnej rocznicy, a rząd i opozycja nie. Polska chce i potrafi współdziałać, to Warszawa nie umie organizować polityki pamięci. Także w minionym roku – stulecia niepodległości – najpiękniejsze chwile przeżywano lokalnie, podczas gdy wielka awantura o pierwszeństwo w obchodach wybuchła na górze.
W Warszawie walka trwa o wszystko albo nic. A nasz spór powinien toczyć się wartko, lecz nie o wszystko. Absurdem jest uogólnianie dyskusji o Polsce do decyzji władz miasta stołecznego na temat ochrony dzieci przed nienawiścią. Każda społeczność w kraju ma od takich decyzji swojego prezydenta i burmistrza, który nierzadko ma większą niż poseł na Sejm legitymację demokratyczną w postaci oddanych głosów.
Samorządność nigdy nie będzie pozbawiona wad. Mylić się jest rzeczą ludzką. Ale czy nie mniej kosztowne i łatwiejsze do naprawy są lokalne błędy? Historia uczy, że scentralizowane państwa przestawały się rozwijać lub wręcz upadały. Być może mylimy się w szczegółach naszej diagnozy, być może samorządność nie jest odpowiedzią na nasze bolączki. Jeśli ktoś ma lepszy pomysł, niech go wskaże. My chcemy od partii rozmowy o konkretach. O karcie wojewódzkiej z prawami i obowiązkami wobec obywateli, o wzmocnieniu samorządu regionalnego, o ograniczonym, ale wzmocnionym w sprawach obronności i polityki zagranicznej rządzie oraz jaśniejszych kompetencjach prezydenta. To propozycje Inkubatora Umowy Społecznej, ogólnopolskiego stowarzyszenia skupiającego już ponad 100 samorządowców, ekspertów i przedsiębiorców, w ramach którego od ponad roku powstają dokumenty programowe „Zdecentralizowanej Rzeczpospolitej” (ZdecentralizowanaRP.pl). Wierzymy w sukcesy Polski jako narodowej wspólnoty i uważamy, że idąc tą drogą, odbudujemy nasz potencjał.
Anna Wojciuk, prezes stowarzyszenia, wykłada stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Warszawskim
Wojciech Przybylski, współprzewodniczący rady stowarzyszenia, prowadzi Visegrad Insight w Fundacji Res Publica