Walka o finansową rekompensatę za straty ludzkie i materialne spowodowane przez państwo niemieckie w latach 1939–1945 jest z góry przegrana na gruncie prawa. Ale Berlin nie uchyla się od odpowiedzialności za eksterminacyjną politykę III Rzeszy. Dlatego możliwe są inne formy rekompensaty, np. zmierzające do podniesienia jakości polskiej gospodarki.
Porównywalne z reparacjami korzyści mogłyby powstać dzięki zorganizowanej współpracy gospodarczej, połączonej z polityką dialogu i przebudowy pamięci historycznej obu narodów. Chodzi o to, by w Przemysłowym Cesarstwie Niemieckim zająć lepsze miejsce w łańcuchach produkcji i wartości dodanej, dzięki czemu mogłaby się dokonać reindustrializacja naszej gospodarki. Dziecinadą jest koncepcja Trójmorza. Nie widać tłoku państw, które by chciały za plecami Rosji i Niemiec tworzyć koalicję pod przewodnictwem Polski i przy wsparciu USA.
Jednak PiS, uwięziony w fantazmatach geopolitycznych II RP, nie docenia roli polsko-niemieckiej symbiozy ekonomicznej. Nasza gospodarka jest sprzężona z wielką machiną przemysłową Niemiec, ta zaś jest konkurencyjna i ma nadwyżki, dzięki m.in. unii walutowej. Na dodatek PiS obawia się UE jak kiedyś szlachta królewskiego absolutum dominium, zamiast traktować Wspólnotę jako przestrzeń kształtowania europejskiej polityki, także gospodarczej. Do tego potrzeba i woli, i mocy.
Źródła sukcesu
Nową koniunkturę w światowej gospodarce wyznaczają Chiny, w których przemysł stanowi już około połowy wartości dodanej gospodarki, w UE – 20 proc., a w USA – 13 proc. Niemcy jako jedyni mają dodatni bilans handlowy z Państwem Środka, a to dzięki eksportowi specjalistycznych maszyn i towarów luksusowych, zwłaszcza samochodów. Z tej koniunktury możemy skorzystać, stając się częścią kompleksu przemysłowego zorganizowanego wokół gospodarki niemieckiej.
Narodziny strefy euro pozbawiły kraje członkowskie możliwości dewaluacji waluty dla wzmocnienia eksportu. Skorzystał na tym Berlin, który był ograniczany własną mocną marką. Niemiecki eksport radykalnie wzrósł i daje obecnie dużą nadwyżkę bilansu płatniczego. Dodatkowo konkurencyjność wyrobów zwiększyły reformy rynku pracy. Po tych zmianach wydajność pracy na godzinę rosła w latach 1999–2011 o 1,2 proc. rocznie, natomiast płace realne zaledwie o 0,7 proc. (H. Flassbeck „10 mitów kryzysu”). Dlatego niemieckie towary i usługi stały się tańsze o 25 proc. w stosunku do wyrobów gospodarek europejskiego Południa i prawie 20 proc. względem Francji. By móc rywalizować z firmami niemieckimi, przedsiębiorcy z Francji czy Włoch muszą decydować się na obniżki płac, czyli stosują wewnętrzną dewaluację. Skutkiem ubocznym tej polityki stał się problem nierównowagi makroekonomicznej w strefie euro.
Droga rozwoju gospodarki niemieckiej jest wyjątkowa, podobnie jak i charakter tego narodu. Wyposaża on swoich członków w kulturę społecznej dyscypliny, rzetelnej pracy i umiejętności planowego współdziałania szerokiego grona ludzi i instytucji. W tych warunkach możliwa jest długofalowa realizacja uzgodnionej strategii rozwojowej. Po pierwsze, Niemcy stawiają na produkty i technologie, które trudno opanować bez zaawansowanych urządzeń i techniki, a także bez wykwalifikowanej kadry inżynierskiej i pracowników różnych specjalności. To wyposażenie linii produkcyjnych, produkty nanotechnologii (robotyka, mechatronika), kompozyty (włókna przemysłowe z węgla i ligniny, z biomasy, polimery dla branży samochodowej, lotniczej czy kosmicznej), biotechnologie, zaawansowane technicznie maszyny (układy optyczne do laserów, precyzyjne narzędzia chirurgiczne, maszyny o wielkich gabarytach w rodzaju ogromnych pras czy dźwigów). Tak wytworzonych produktów nie da się łatwo skopiować albo wytworzyć kosztem taniej robocizny w montowniach chińskich czy polskich.
Po drugie, innowacje powstają w wyniku współpracy agend rządowych, uczelni, laboratoriów i przemysłu. Szkoda, że nie wie o tym minister nauki Jarosław Gowin, który pokłada ufność w „międzynarodowej widzialności” prac naszych naukowców. Państwo niemieckie finansuje ponad 80 Instytutów Plancka, które w doskonale wyposażonych laboratoriach prowadzą badania w zakresie nauk podstawowych. Tu powstają fundamenty nowych kierunków badań i poszukiwań teoretycznych. Te instytuty otacza sieć centrów technologicznych Fraunhofer-Gesellschaft – jej domeną są badania w zakresie nauk stosowanych. 60 instytutów Fraunhofera jest w połowie finansowanych przez państwo, w połowie – przez firmy prywatne. W realizacji wielkich projektów uczestniczy na ogół kilkadziesiąt partnerskich jednostek badawczych i kadr przemysłowych, firm wielkich i małych.
Po trzecie, cały czas istnieje wymiana kadr między uczelniami a przemysłem. Dzięki temu doświadczenie i kompetencje badawcze czy techniczne uzyskane w każdej z tych dziedzin mogą łatwo przenikać, zazębiać się, dając efekt synergii.
Po czwarte, projekty mogą być realizowane w długiej perspektywie za sprawą cierpliwego kapitału. Otrzymujący granty od Fraunhofer-Gesellschaft na tworzenie centrów badawczych nie są oceniani przez pierwsze pięć lat. Później muszą pozyskać od prywatnych firm tyle środków finansowych, ile wynosił ich kapitał założycielski. Nasza reforma nauki (deforma?), liczą jej twórcy, ma zaś podnieść innowacyjność polskiej gospodarki, mimo braku zaplecza badawczego, niskich nakładów i przede wszystkim braku globalnych korporacji, które by przekuwały wynalazki w produkty.
Polska strefa specjalna
Po transformacji 1989 r. staliśmy się zapleczem taniej pracy oraz obciążających środowisko faz produkcji gospodarki niemieckiej. Tym bardziej że na ziemiach odzyskanych PRL stopniowo uśmiercała największe zakłady – we Wrocławiu, Gorzowie czy Szczecinie. I teraz to my wytwarzamy kadłuby autobusów, oni wyposażają je w nowoczesny napęd i elektronikę. Naszym atutem pozostaje jednak nie tylko tania praca, lecz także szósty w Europie rynek zbytu, coraz głębszy wraz z rosnącymi dochodami i potrzebami.
W Polsce działa ponad 6 tys. firm z niemieckim kapitałem (m.in. Warta, mBank, Zelmer), które zatrudniają ok. 300 tys. osób w przetwórstwie przemysłowym, branży motoryzacyjnej i chemicznej. Łączna wartość niemieckich inwestycji w Polsce wynosi ok. 20 proc. ogółu, w tym: 31 proc. w przetwórstwie przemysłowym, 26 proc. w finansach i ubezpieczeniach, 15 proc. w handlu. Do Niemiec wyjeżdża za pracą ok. 24 proc. emigrujących za pracą Polaków. Nasz eksport w 2018 r. przekroczył 63 mld euro.
W perspektywie krótkofalowej nasza strategia musi uwzględniać realia gospodarcze globalnego kapitalizmu i trwałą obecność w UE. Mechanizmy funkcjonowania Wspólnoty są podporządkowane kolosom przemysłowym Niemiec – w tej sytuacji gorszy od inwestora z tego kraju byłby tylko jego brak. Chodzi teraz o świadomą politykę kraju przyjmującego zagraniczny kapitał, by pobudzał przemieszczanie się polskich firm bliżej końcowych ogniw w łańcuchach produkcji i wartości dodanej. Zadanie polega na zastąpieniu konfekcjonowania wyrobów z elementów dostarczanych na rzecz produkcji finalnej. Innymi słowy – zastąpienia mistrzów dokręcania śrubek inżynierami, laboratoriami, kadrą wytwarzającą prototypy i skomplikowane urządzenia.
Jak to robić, pokazuje strategia państwa chińskiego, wcześniej koreańskiego i nasi sąsiedzi – Czesi. Znajdują się oni w zbliżonym położeniu geopolitycznym i niewiele wyższym poziomie rozwoju gospodarczego. Prowadzą skuteczniejszą politykę makroekonomiczną i zagraniczną. Według Eurostatu w 2018 r. mediana wynagrodzeń w Czechach wyniosła 86 proc. średniej europejskiej, w Polsce – 80 proc. Relatywne ubóstwo dotyka 8,1 proc. populacji – w Polsce 15,9 proc. Co najważniejsze, bezrobocie wynosi ledwie 1,9 proc. zdolnych do pracy. Czesi wygrali z silniejszym sąsiadem z północy wojnę gospodarczą, nie słyną z dewocji, potrafią liczyć na siebie.
W perspektywie długofalowej Polska powinna być miejscem nie tylko montażu gotowych wyrobów, zaprojektowanych i wyposażonych w najnowszą technikę przez niemieckie firmy. Trzeba tworzyć mieszanie spółki z udziałem publicznego i prywatnego kapitału, polskiego i niemieckiego, a do produkowanych u nas wyrobów coraz większą część komponentów powinny dostarczać krajowe firmy (taki wymóg stosuje np. Kanada w stosunku do amerykańskich firm działających na jej terenie). Powinniśmy też wybrać specjalizację w produkcji nie tylko standardowych generacji produktów, lecz także specjalizować się np. w wytwarzaniu baterii do elektrycznych autobusów, sprzętu kolejowego, maszyn budowlanych, ciągników, wybranych rodzajów maszyn rolniczych. Niektórzy nasi przedsiębiorcy już to robią, np. rozwija się ekoenergetyka zajmująca się konstruowaniem i produkcją ładowarek dużej mocy do samochodów elektrycznych.
Polskie uczelnie techniczne powinny współpracować w konstrukcji produktów nowoczesnych branż, przejmować zlecenia na opracowanie podzespołów, napędów czy innych komponentów wymagających nowoczesnych technik produkcji. Pośrednikiem mógłby być jeden z Instytutów Plancka z polskim adresem. Nie tylko montaż, logistyka, produkcja części zamiennych czy usługi biznesowe – dotychczasowe specjalności polskiej gospodarki, ze względu na położenie geograficzne i stabilizację w Polsce mogłyby być lokowane zakłady produkujące maszyny i sprzęt na wschodnie rynki. Nie wspominając o przetwórstwie rolnym ze względu na bliskość rynków zbytu i zasoby własnych surowców pochodzenia rolniczego. Również transformacja energetyczna przebiegłaby sprawniej dzięki wykorzystaniu technologii niemieckiej.
Gdyby udało się to zrealizować, to Polska stopniowo nasycała by eksportowane, nawet pod obcą marką, wyroby (jak obecnie meble) nowoczesną techniką, o coraz większej wartości dodanej. Z czasem przybywałoby dobrych miejsc pracy, rosłyby płace i popyt konsumpcyjny.
Skojarzenie kształtującego się wielkiego regionu przemysłowego Europy Środkowej, zgrupowanego wokół gospodarki niemieckiej nie ma nic wspólnego z ideą Mitteleuropy. To była idea przestrzeni wspólnej dla Europy Środkowej, wokół Austro-Węgier i Niemiec. Pojmowano ją jako federację, by stworzyć imperium zdolne do konkurencji z Rosją, Wielką Brytanią i USA.
Pogłębienie współpracy wymaga ustępstw ze strony Berlina. Przede wszystkim zniesienia szykan dla naszych firm, które ukryte są w różnych zarządzeniach, mających na celu ochronę konsumenta i środowiska naturalnego. Na przykład polski przedsiębiorca musi podpisać umowę licencyjną z firmą niemiecką w sprawie utylizacji odpadów – a to podnosi cenę produktu. Chodzi też o ułatwienia eksportu na rynek niemiecki, bo kosztowne są certyfikaty oraz ubezpieczenia, dodatkowe testy, kontrola procesu produkcji w Polsce, systemy bonusów premiujących własnych producentów. Wszystko razem powoduje, że koszty organizacji sprzedaży firm z Europy Środkowej są wyższe o 30 proc.
Utrudnieniem jest też dostęp polskich firm do najnowszych technologii. Do tego dochodzi czasem czarny PR wobec konkurentów zza miedzy, którzy oferują tańsze produkty czy usługi. Jaskółką dobrej zmiany jest zapowiadana inicjatywa włączenia Polski do projektu budowy fabryki baterii, wspólnej dla trzech krajów: Niemiec, Francji i Polski. To powinno być polem współpracy międzyrządowej i stałym przedmiotem zainteresowania naszych władz.
Bracia syjamscy
Świadoma strategia włączania się do Niemieckiego Cesarstwa Przemysłowego, podobnie jak zrobili to Czesi, Węgrzy czy Słowacy, wymaga przebudowy świadomości obu narodów. Niemiecka pamięć II wojny światowej koncentruje się wokół Holokaustu i klęski stalingradzkiej. Straty narodu polskiego nie zajmują odpowiednio eksponowanego miejsca.
Splot wzajemnych wyobrażeń, bliskich stereotypom, rekonstruuje dziewięciotomowa publikacja w dwóch językach „Polsko-niemieckie miejsca pamięci” (red. R. Traba, H.H. Hahn). To publikacja oryginalna i wybitna, ważna dla całej Europy, bo wskazuje drogę naszej, także kulturowej, integracji. Symbolicznym zakończeniem etapu rozliczeń, bez zacierania pamięci historycznej, mogłaby być budowa nowoczesnej architektonicznie i funkcjonalnej placówki w Warszawie, współfinansowanej przez oba państwa. Wyeksponowana w krajobrazie miasta byłaby nie tylko nowym symbolem, wizytówką polskiej stolicy, lecz także miejscem ekspozycji sztuki, salą koncertową, miejscem dialogu, wykładów, konferencji, siedzibą stowarzyszeń itp.
Historyczne związki obu narodów w ciągu wszystkich wieków celnie podsumował wytrawny znawca dziejów Niemiec Adam Krzemiński – staliśmy się „swoistymi syjamskimi braćmi”. Także azymut cywilizacji przebiegał w ostatnim tysiącleciu z Zachodu na Wschód Europy, dlatego Drang nach Osten był efektem tej dynamiki.
Oba narody mają wielu wspólnych bohaterów: nadreński mnich, a późniejszy biskup krakowski Aron, pierwszy zawodowy dyplomata Johann von Hofen, czyli Jan Dantyszek, Mikołaj Kopernik, Wit Stwosz (Veit Stoß), Stanisław Hozjusz (Hose), finansiści dworu królewskiego – Bonnerowie. Także Róża Luksemburg z dumą podkreślała przynależność do niemieckiej socjaldemokracji. Za sprawą tych i setek innych postaci Polska otworzyła się na wpływy niemieckie, co cywilizacyjnie przeorało dotąd puszczańską krainę. Przede wszystkim do cywilizacji Zachodu przybliżyło Polskę wprowadzenie chrześcijaństwa za pośrednictwem cesarza Ottona I i kolonizacja niemiecka. Do innowacji należało prawo niemieckie dla miast, osadnictwo i organizacja gospodarki wczesnokapitalistycznej oraz związany z nią transfer technik produkcyjnych: w górnictwie, hutnictwie, odlewnictwie, druku, produkcji papieru. Później doszło włókiennictwo w Wielkopolsce i fabryki w Łodzi (L. Geyer, K. Scheibler, T. Grohmann). Do tego trzeba dodać etos pracy i wykonywanego zawodu nowych polskich obywateli. Był on przeciwieństwem polnische Wirtschaft.
Na tym tle wyróżniały się Prusy po oświeceniowych reformach Fryderyka II. Kiedy w Polsce w dalszym ciągu dogorywał sarmatyzm i trwał wyzysk chłopów, w frydrycjańskich Prusach następowała budowa nowoczesnego społeczeństwa: chłopskie powinności zamieniono na czynsz, zreformowano prawo karne, szkolnictwo i system opieki zdrowotnej. W tym wypadku to państwo zastąpiło Kościół i szlachtę w funkcjach opiekuńczych. Budowę systemu dokończyły reformy kanclerza Bismarcka. Podatek dochodowy już od 1851 r. powiększył budżet państwa.
Oba kraje różni polityka zagraniczna. Berlin ma dwa powody, by uprzywilejowywać relacje z USA: 10 proc. niemieckiego eksportu kierowane jest do Stanów, ponadto historyczni przeciwnicy Niemiec w Europie – Rosja, Francja i Wielka Brytania – posiadają broń jądrową. Dlatego bezpieczeństwo narodowe tego kraju zależy od amerykańskiego parasola nuklearnego. Niemcy mają też poprawne relacje z Rosją. Nie tylko ze względu na tradycyjną rolę Niemców bałtyckich w administracji rosyjskiego państwa. Obie gospodarki są komplementarne – niemiecka posiada nadwyżki kapitału i wysoką technikę, Rosja natomiast surowce i minerały. Polacy natomiast nie zmienili stosunku do Rosji od czasu zaborów i realnego socjalizmu, choć nie ma żadnych kontrowersji granicznych czy narodowościowych. Polska pod rządami PiS reprezentuje interesy amerykańskiego imperium wobec Rosji. Staje się na własne życzenie państwem frontowym.
Francja pod rządami prezydenta Emmanuela Macrona próbuje stworzyć twarde jądro Unii, swoistą unię w Unii. Nowe możliwości współpracy przewiduje traktat o współpracy francusko-niemieckiej podpisany w Akwizgranie w styczniu 2019 r. Wspólna rada społeczno-gospodarcza ma koordynować politykę gospodarczą i makrospołeczną, głównie dla harmonizacji prawnych uregulowań dla biznesu. Tymczasem polska myśl strategiczna szybuje wciąż nad Dzikimi Polami, zamiast wrócić do Weimaru.