Bezpieczeństwa przed nim nie dają nawet szyfrowane aplikacje jak WhatsApp, bo komunikację na nim można śledzić w czasie rzeczywistym. Brzmi przerażająco. Na tyle, że dyskusja o tym, czy nasze służby specjalne weszły w posiadanie Pegasusa, stała się jednym z elementów kampanii wyborczej i podsycania lęku. Komunikat jest jasny: PiS inwigiluje na masową skalę. Co prawda temat izraelskiego systemu jest znany od ponad roku. Cudownie ożył jednak na miesiąc przed wyborami.
Wiedzą o sprawie popisują się politycy. Tak jak poseł Tomasz Rzymkowski, świeży nabytek klubu poselskiego PiS, który w rozmowie z Dziennik.pl po pierwsze przyznał, że taki system istnieje w Polsce, a po drugie, że jest on demonizowany. Na deser poinformował, że zajmuje się nim "kilkunastu funkcjonariuszy do tego upoważnionych". Trudno stwierdzić, czy poseł ma konkretną wiedzę na ten temat. W rzeczywistości potwierdzenie – chociaż zapewniło parlamentarzyście uwagę – niewiele wnosi do obrastającej w legendy dyskusji o nowoczesnych technikach inwigilacji.
Po pierwsze CBA nie zaprzeczyło, że ma Pegasusa. Jedynie stwierdziło, że nie dysponuje systemem do masowej inwigilacji obywateli. To zresztą prawda, bo izraelskie rozwiązanie pozwala – jak większość podobnych systemów – kontrolować informacje z konkretnych, wyselekcjonowanych urządzeń należących do konkretnych osób. Pegasus nie musi działać i nie działa totalnie.
Skandalem byłby brak takich urządzeń w polskich służbach. Bo to by oznaczało, że nie wykorzystują one wszystkich dostępnych rozwiązań technologicznych dla zapewnienia bezpieczeństwa państwa. Za dobrą monetę należy wziąć słowa byłego ministra obrony narodowej w rządzie PO-PSL Bogdana Klicha, który stwierdził, że Pegasusa używali nasi żołnierze i służby wywiadowcze w Afganistanie. – To jest bardzo dobry system, sprawny, który polega na wprowadzeniu kilkudziesięciu, kilkuset, a może nawet więcej słów kluczowych, takich, które selekcjonują miliony rozmów telefonicznych i wynajdują tylko takie, w których te słowa kluczowe się znajdują – mówił w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
Trudno oczekiwać, że tak dobrze sprawdzony system, który dbał o bezpieczeństwo polskich żołnierzy w warunkach bojowych, nie skusił żadnej służby do zainstalowania go w warunkach krajowych. Oczywiste jest, że nikt się do tego nie przyzna, ale konieczność mierzenia się z zagrożeniami terrorystycznymi w pełni uzasadnia posiadanie Pegasusa. Problemem nie jest to, że instytucje powołane do zapewnienia bezpieczeństwa kupują najnowsze rozwiązania w technice operacyjnej. Problemem i wyzwaniem jest to, kto ma kontrolę nad tym, jak funkcjonują służby w Polsce. Nadzór nad nimi jest iluzoryczny i żadna ekipa polityczna nie chce tego zmienić. Bo wie, że ta iluzja będzie działała na ich korzyść, gdy zdobędą władzę. Sejmowa komisja do spraw służb specjalnych czy kolegium do spraw służb to organy fasadowe. Bez żadnego wpływu na jakość nadzoru. Dlatego, aby Pegasus nie budził niezdrowych emocji i nie służył w kampanii do budowania demonicznych obrazów, na których minister koordynator służb Mariusz Kamiński, jego zastępca Maciej Wąsik czy szef CBA Ernest Bejda siedzą i w czasie rzeczywistym słuchają politycznych rywali, a może i każdego z nas, trzeba nadzór stworzyć od nowa. Na początek powinno dojść do reformy sejmowej komisji. Stworzenia w niej parytetu partyjnego i rotacyjnego przewodniczącego. Komisja musi podejmować decyzje na zasadzie konsensusu. Mieć dostęp do informacji i być szczelna. To byłby dobry, pierwszy bezpiecznik i miejsce, w którym można wypracować kolejne rozwiązania. Wówczas ryzyko, że inwigilacja dziennikarzy, polityków czy organizacji pozarządowych ma miejsce, byłoby mniejsze.
Nasze służby współpracują w ramach NATO, i nie tylko, z wieloma swoimi odpowiednikami na świecie. Nie można wykluczyć, że na terenie Polski są instalacje, które pozwalają przechwytywać rozmowy zagraniczne. Jednak irracjonalny strach przed Pegasusem wśród posłów, którzy na co dzień używają tabletów podarowanych przez Sejm, i Polaków zakładających skrzynki pocztowe na amerykańskich serwerach, gdzie hula NSA, ściągających nieznane aplikacje i logujących się do sieci wi-fi gdzie popadnie, pozwala sądzić, że i bez Pegasusa można nas inwigilować bez żadnego problemu.