Debata odbędzie się w Warszawie 30 października 2007 o godz. 18 w Auli A3 Collegium Iuridicum II Wydziału Prawa i Administracji UW (nowy budynek BUW) przy ul. Lipowej 4. O wielkim niemieckim filozofie, gościu debaty, pisze jego przyjaciel Ruediger Safranski:

Reklama

Z Peterem Sloterdijkiem człowiek może zajść daleko i prawie wszędzie. To jednocześnie wybitny filozof i urodzony pisarz. Wyposażony w egzystencjalny upór, wiecznie początkujący poprzez uporczywe filozoficzne poszukiwania, posiada jednocześnie szczęśliwą gotowość do poddania się językowi i prowadzenia oraz uwodzenia ku nowym tezom. Pozwala się obdarowywać przez język. Dlatego pisać o nim to prawdziwa przyjemność.

W swojej książce "Eurotaoismus. Zur Kritik der politischen Kinetik" (Eurotaoizm. Krytyka kinetyki politycznej) tak opisywał nowoczesne miasto: "z przodu i z tyłu długa na pięćdziesiąt kilometrów rozgrzana, zastygła fala blachy. Tutaj unoszą się jak spaliny z rury wydechowej czarne rozmyślania historyczno-filozoficzne, tam z kolei wygłasza ktoś kulturowo-krytyczny bełkot. Z bocznych szyb powiewają nekrologi moderny, a wśród ludzi siedzących w środku pojawia się, bez względu na poziom szkolnych świadectw, przekonanie, iż tak dalej być nie może…"

Łagodna stanowczość
To jest rzadki okaz typowego brzmienia tonu Sloterdijka. Pochodzi z jego książki z 1989 roku opisującej najnowsze aspekty zmobilizowanej i przyspieszającej moderny. Wówczas istniało już wszystko, co przetrwało do dzisiaj, aby kształtować nasze życie: globalizacja, rozrost produkcji, informacji, dziury ozonowej, dziury finansowej w systemie ubezpieczeń emerytalnych, deficytu celu i środków zagospodarowania deficytu celu; wszędzie przyspieszenie, także w produkcji teorii na temat zbliżającej się katastrofy globalnej cywilizacji. Od tego czasu na trasach wylotowych w kierunku przyszłości dochodzi do korków wyznawców apokalipsy i jej terapeutów. Ale Peter Sloterdijk okazał się zbyt ruchliwy i pomysłowy, a także obdarzony zbyt dobrym samopoczuciem, aby utknąć w takim korku.


Mogłem się tego domyślać już w 1981 roku, kiedy go poznałem. Wibrowała w nim łagodna stanowczość. Nigdy nie zapomnę, jak podczas wizyty w Berlinie opowiadał mi o pewnym eseju, nad którym właśnie pracował: "Kritik der zynischen Vernunft" (Krytyka cynicznego rozumu). Wraz z kilkoma przyjaciółmi wydawałem wtedy czasopismo kulturalne "Berliner Hefte" (Zeszyty berlińskie). Chcieliśmy przedrukować fragment. Nasze czasopismo upadło, ale książka, w której już w czasie jej powstawania widoczna była niesłychana siła, wzniosła się jak świetlana rakieta. Poruszyła opinią publiczną jak żadne filozoficzne, diagnozujące współczesność dzieło okresu powojennego. Niektórzy czytali je tak, jakby nosiło tytuł "O sposobie wyjścia. Przemowa do człowieka wykształconego i pogardzanego".

Reklama

W samej rzeczy była to zachęta do wyjścia z melancholicznej "polemiki uniwersalnej" (Benjamin) krytycznej teorii. Jak wiadomo dziesięć lat wcześniej usiłowano dokonać takiego odejścia, ale bez polotu i dogmatycznie. Ale wraz z tą książką i jej autorem cudowna ironia z najlepszej szkoły romantycznej miała swój wielki występ. Książka ta opowiada o tym, jak współczesna świadomość obeznana z wszelkimi formami krytyki została oświecona i teraz z właściwą już świadomością nadal idzie fałszywą drogą. Jest to książka o cynizmie jako głównym składniku współczesnej niezłomnej wiary w rzeczywistość, napisana stylem "wesołej nauki", która również i w skomplikowanych kwestiach daje szczęście ich rozumienia.

Językowa wyprawa
Już wówczas Sloterdijk zaczął rozmyślać nad wielkoformatowymi stosunkami w skali świata, w formie powrotu do własnych intymnych stosunków. Zaszedł daleko tą drogą, niektórzy mówią nawet, że za daleko. Jednak nasza rzeczywistość jest już tak skonstruowana, że aby zdobyć jej uznanie, trzeba posunąć się za daleko.
Ale dokąd się dochodzi, kiedy zdobywa się uznanie "świata"? W każdym razie do nie-oczywistości.



To przypomina nam szczególny temat obecny w jego pracach: kwestię narodzin. Przychodzimy na świat, a wraz z nami nowy początek, a skutkiem tego jest, że - jak przedstawiła to w sposób dobitny Hannah Arendt - sami możemy uczynić nowy początek. Jesteśmy notorycznymi nowicjuszami. To jest naszą szansą, ale także obciążeniem. W swoim frankfurckim wykładzie na temat poetyki pod tytułem "Zur Welt kommen" (Przyjść na świat) Sloterdijk napisał: "Ten, kto urodził się jako Niemiec w połowie tego stulecia, ten wypełzł ze swojego tradycyjnego łona jak ktoś ze zbombardowanego domu. W takiej sytuacji, kiedy przeżywa się to spustoszenie, dążenie do nowego początku otrzymuje nieoczekiwanie nową wartość".

Prawdziwy autor wie, że najwięcej zawdzięcza językowi. Jeżeli idzie się za nim, to i on podąża za autorem. Widać to także wtedy, kiedy przysłuchujemy się stopniowemu formułowaniu przez niego myśli podczas mówienia. Jego język nosi i unosi, a my jesteśmy noszeni i unoszeni. Zawsze dochodzi przy tym do eskapad, do całych podróży zamorskich, podczas których można niekiedy dostać choroby morskiej. Także i to literackie filozofowanie powoduje, iż myśli utykają czasem w sposób tak nieodłączny w swoim niepowtarzalnym językowym ciele, iż tylko za pomocą znacznej utraty poczucia oczywistości dają się reprodukować. Istnieją ludzie, którzy reagują na to resentymentem. Jeżeli nie uda im się złapać autora w ich pospolitym medium, wtedy mszczą się na nim. A tę frajdę powiększa jeszcze możliwość podczepienia mu jakiegoś rzekomego politycznego skandalu, jak było to przed kilku laty podczas debaty na temat jego przemówienia w Elmau o "Menschenpark".

Reklama

W samej rzeczy: niezbędny jest bogaty język, aby unieść i ożywić duchowy kosmos, jaki Peter Sloterdijk stworzył w swoim opus magnum - trylogii "Sphaeren" (Sfery). "Sfery" Sloterdijka są, jak można stwierdzić bez żadnej przesady, najbardziej znaczącym wkładem filozofii do zrozumienia ludzkiego poznania fundamentalnego, które dotychczas było w sposób karygodny zaniedbane, mimo iż jest ono czymś elementarnym: oznacza, że nie stoimy naprzeciw świata według tradycyjnego myślenia podmiot - obiekt, lecz zawsze znajdujemy się w czymś, na początku w łonie matki, a potem w zmieniających się sferach świata.

Człowiek jest istotą, która pochodzi z wewnątrz i z tego właśnie powodu w sposób nieunikniony przekształca własne późniejsze sfery życiowe w przestrzenie wewnętrzne. Sloterdijkowi udała się nowa definicja conditio humana: dojrzewanie oznacza tworzenie sfer w coraz to szerszych kręgach, w rodzinie, powiązaniach, stosunkach, zakładach pracy, subkulturach, narodach. Na drodze od intymności do globalności pojawiają się również kryzysy i katastrofy, które mają miejsce wówczas, gdy ulubione, bądź tylko zamieszkane przestrzenie musimy opuścić, bez gwarancji odnalezienia nadającego się do życia ersatzu w nowych sferach.

Problem przesiedlenia, zmiany formatów życiowych, jest wielkim tematem Sloterdijka; jest tutaj także mowa o dramatach spowodowanych pęknięciem sfer, kiedy jednostki lub kolektywy znajdują się w przestrzeniach, których nie można w sposób wystarczający wypełnić sensem. Nie tylko pojedynczy człowiek buduje sobie dom, całe cywilizacje są budowlami czy może raczej cieplarniami, umożliwiającymi lecz również niszczącymi życie. Trylogię Sloterdijka "Sfery" czyta się jak wielką, filozoficzną powieść o gatunkach budowania domów przez ludzkość, atmosferach i klimatyzacji społecznych przestrzeni, a także o niebezpiecznych komplikacjach mogących z tego wyniknąć.

Sloterdijk myśli o przestrzeniach, ale sam jego sposób myślenia jest jeszcze bardziej przestrzenny. Zawsze z napięciem oczekuję jego kolejnej nowej książki, a kiedy przyjdzie wreszcie na świat, to zawsze jest jak wspaniały podarunek. Jego pisarstwo ma bowiem coś wspólnego z obdarowywaniem, o czym sam wie najlepiej. "Jeżeli rozwój teoretyczny ma być skuteczny - jak napisał w pierwszym tomie "Sfer" - to powinniśmy usłyszeć szelest papieru do prezentów, w którym obdarowywanemu przekazane zostaje ponownie coś prawie-znane i jednocześnie prawie-zapomniane, jako coś zupełnie nowego".

Tłumaczył:
Viktor Grotowicz


Alain Finkielkraut: Sloterdijk jest zawsze wielką niespodzianką

KAROLINA WIGURA: Współpracuje pan z Peterem Sloterdijkiem od lat. Wspólnie napisaliście książkę Was zaehlt, kehrt wieder (To, co się liczy, powraca), wzięliście udział w licznych publicznych dyskusjach, poświęconych choćby Jeanowi Sartre’owi czy Hannah Arendt. Kiedy spotkaliście się po raz pierwszy?
ALAIN FINKIELKRAUT*: To było dość dawno, we wczesnych latach 90., na kongresie filozoficznym w Weimarze. Doskonale pamiętam ten moment. To był czas wojny na Bałkanach, którą byłem bardzo poruszony. Wszedłem w burzliwą polemikę z pewnym francuskim geografem, który usiłował mi udowodnić, że to, co mówiłem o małych narodach europejskich - że powinniśmy się od nich uczyć - jest kompletnym nonsensem. Nie jestem pewien, jak mocno sam Sloterdijk był zaangażowany w tę historię, jednak nasza przyjaźń narodziła się właśnie wtedy: zdecydował się poprzeć mnie w tamtym sporze. Potem zaprosiłem go kilkakrotnie do programu radiowego, który prowadzę w France Culture, wreszcie pojawiła się propozycja napisania wspólnej książki. Od tamtego czasu dogadujemy się ze sobą znakomicie. Nie przeszkadza nam to, że jesteśmy skrajnie różni: on jest osobą bardzo spokojną, ja jestem raczej nerwowy. Spotykamy się raczej rzadko - on mieszka w Karlsruhe i w Wiedniu, ja w Paryżu. A jednak każde nasze spotkanie jest rodzajem cudu. Za każdym razem udaje nam się przeprowadzić głęboką i inspirującą dla obu stron rozmowę. Nigdy nie miałem takiej relacji z kimkolwiek innym we Francji.

Kiedy spotkał pan Petera Sloterdijka po raz pierwszy, na pewno miał pan już za sobą lekturę jego głośnej książki Krytyka cynicznego rozumu (Kritik der zynischen Vernunft), opublikowanej w 1983 roku. Ta książka jako pierwsza przyniosła Sloterdijkowi światowy rozgłos.
Tak, Sloterdijk posiada bowiem wspaniałą zdolność pisania książek wielkich. Każda z nich jest dla mnie jak powódź - świetnych pomysłów i subtelności języka. Krytyka cynicznego rozumu miała znaczenie szczególne: dzięki niej do filozofii niemieckiej powróciła ironia i humor.

Przez następne 25 lat Peterowi Sloterdijkowi udała się rzecz niesłychanie trudna, której nie dokonał żaden filozof jego pokolenia. A mianowicie stał się najlepiej rozpoznawalnym filozofem niemieckim obok Jurgena Habermasa.
Scharakteryzowałbym jego rolę nieco inaczej. Sloterdijk miał odwagę, by odnowić złamaną relację Niemców z ich własnym filozoficznym dziedzictwem. Habermas, starszy od niego o całe pokolenie, jest filozofem Niemiec pełnych poczucia winy. Dlatego zajmuje się teorią komunikacji i dialogu. Według niego filozofia służy do wyrażania skruchy. Zupełnie zerwał więzy z niemieckim romantyzmem, z Nietzschem, Heideggerem. Jest w tym powojennym nastawieniu jakaś płytkość, brakuje lekkości. Jego polityczna poprawność jest frustrująca. Sloterdijk natomiast urodził się już po wojnie i nie jest obciążony przeszłością. Duży wpływ na niego miały wydarzenia lat 60. - to zapewne stąd bierze się jego lekkość i błyskotliwość. To on przywrócił filozofii niemieckiej humor i ironię. Zupełnie jakby wraz z nim filozofia niemiecka narodziła się na nowo. To wspaniała wiadomość: oznacza powrót głębi, bogactwa kultury, romantyczności, a także poetyckiego sposób widzenia i wyrażania rzeczy, który jest tak charakterystyczny dla Sloterdijka. To jego największe osiągnięcie.

Osobną i bardzo wyjątkową cechą filozofii Sloterdijka jest język, którego używa w swoich książkach i licznych wywiadach i dyskusjach.
Jego filozofię cechuje wyrafinowana poetyckość, jak żadną inną. Nigdy nie mówi takim językiem, jak ktokolwiek inny, i nigdy to, co mówi, nie przypomina języka potocznego. Tu również Sloterdijk dokonał rewolucji. Filozofia europejska jest uwięziona w suchym, analitycznym języku, rugując wszelkie aspiracje do literackości. Sloterdijk jest przekonany, że nie istnieje żadna sprzeczność pomiędzy filozoficznymi koncepcjami a metaforami - przeciwnie, że mogą uzupełniać się nawzajem. Co więcej, mówi biegle w kilku językach i w każdym z nich ma zdolność do budowania poetyckiej inwencji.

Jakie wrażenie zrobiła na panu jego ostatnia książka Gniew i czas (Zorn und Zeit)?
Dopiero niedawno zacząłem ją czytać, ale już znalazłem w niej coś zaskakującego i fascynującego. Od pewnego czasu pracuję nad wykładem o Lordzie Jimie Josepha Conrada. Uznałem, że nie można interpretować tej książki, mając do dyspozycji jedynie uproszczone nowoczesne filozoficzne rozgraniczenia zakładające, że człowiek zawsze jest rozpięty między sprzecznościami: pożądaniem a rozumem, rozwiązłością a obawą przed karą. Natura ludzka jest bardziej skomplikowana. Sięgnąłem więc do greckiego pojęcia thymos, które oznacza jednocześnie gniew i odwagę, i próbowałem zinterpretować Lorda Jima za jego pomocą. Podczas tej pracy wpadła mi w ręce właśnie najnowsza książka Sloterdijka, która jest historyczną i filozoficzną analizą całej historii świata zachodniego przez pryzmat tego greckiego pojęcia. Pomyślałem wtedy, że istnieje między nami jakiś rodzaj współodczuwania - nawet gdy nie rozmawiamy ze sobą.

Czy planujecie panowie jakieś dalsze spotkania i publiczne dyskusje?
Z całą pewnością. W lutym odbędzie się kolejna dyskusja w Literaturhaus w Monachium, gdzie przedtem dyskutowaliśmy o Sartrze i Arendt. Nie wiem jeszcze, jaki będzie temat spotkania, ale wiem na pewno, że tam pojadę - bo po prostu ufam Sloterdijkowi. Ja sam najchętniej porozmawiałbym z nim o Europie - w kontekście napięcia między tradycją a innowacyjnością technologii. Sloterdijk jest Europejczykiem w pełni tego słowa. Odrzuca wybór pomiędzy Europą rozumianą jako konstrukt - intelektualny, polityczny - a Europą jako tradycją. Łączy w jedno wymóg wierności tradycji i wymóg akceptacji nowości. Dlatego bardzo chciałbym poznać jego zdanie. Tym, co najbardziej mi się w nim podoba, jest to, że nigdy tak naprawdę nie wiem, co za chwilę powie. Sloterdijk jest zawsze wielką niespodzianką.





















Alain Finkielkraut, wybitny francuski filozof, eseista. Autor m.in. książek "W imię innego. Antysemicka twarz lewicy" i "Zagubione człowieczeństwo". Wraz z Peterem Sloterdijkiem napisał "Was zählt, kehrt wieder" (To, co się liczy, powraca).

Żiżek o Sloterdijku: Przeciwnik filozofii gniewu i resentymentu


Peter Sloterdijk głosi, że upadek muru berlińskiego oznaczał koniec logiki rewolucyjnej, jak i logiki totalnej zemsty, której świecką wersję stanowił projekt komunistyczny. Idea Sądu Ostatecznego, kiedy to wszystkie długi zostaną w pełni spłacone, zaś wykolejony świat znów znajdzie się na prostej, została przejęta przez współczesny projekt lewicowy. Tutaj sędzią nie jest już Bóg, lecz lud. Zaś lewicowe projekty polityczne są bankami gniewu. Gromadzą gniew ludzi i obiecują im zemstę na ogromną skalę oraz przywrócenie globalnej sprawiedliwości. Ponieważ po rewolucyjnej eksplozji gniewu nigdy nie przychodzi pełne zaspokojenie i odradzają się nierówności i hierarchie, zawsze istnieje pragnienie następnej - tym razem prawdziwej - rewolucji, która zaspokoi rozczarowanych i dokończy dzieła emancypacji: 1792 r. po 1789 r., październik po lutym...


Problem polega po prostu na tym, że kapitał gniewu nigdy nie jest wystarczający. Dlatego trzeba pożyczać go lub łączyć z innymi rodzajami gniewu: narodowym lub kulturowym. W faszyzmie dominuje gniew narodowy. Komunizm Mao mobilizuje gniew wykorzystywanych, ubogich rolników, a nie proletariuszy. Nic dziwnego, że Sloterdijk konsekwentnie używa terminu "lewicowy faszyzm" i często odwołuje się do Ernsta Nolte, niemieckiego rewizjonistycznego historyka, który wypracował koncepcję nazizmu jako godnej pożałowania, lecz zrozumiałej reakcji na komunistyczny terror. Dla Sloterdijka faszyzm jest ostatecznie reakcją na właściwy lewicy projekt emancypacji przez gniew. W dzisiejszych czasach, kiedy ów światowy gniew wyczerpał swój potencjał, pozostały jego dwie formy: islam (gniew ofiar kapitalistycznej globalizacji) oraz irracjonalne wybuchy młodych.

Choć te lokalne wybuchy celebrowane są przez krytyków Francisa Fukuyamy jako "powrót historii", pozostają marnymi substytutami i nie mogą ukryć tego, że nie istnieje już globalny potencjał gniewu.

Jaki jest zatem program Sloterdijka? Trzeba sięgnąć poza resentyment. Należy zdelegitymizować związek pomiędzy intelektualistami i wszelkimi formami resentymentu, łącznie z tymi reprezentowanymi przez feminizm, postkolonializm i ekologizm. Należy odnowić liberalną postawę, której pierwszym wyrazem była zaproponowana przez Johna Locke’a triada życie - wolność - własność. Musimy nauczyć się żyć w postmonoteistycznej kulturze światowej, w merytokracji, która respektuje cywilizowane normy i prawa jednostkowe oraz równoważy elityzm z egalitaryzmem. Musimy stworzyć liberalny kodeks postępowania, równoważący wpływy licznych czynników sprawczych odwołujących się do pasji i tym samym zapobiec fali etycznej i ekologicznej destrukcji.

Slavoj Żiżek, słoweński intelektualista lewicowy, socjolog, filozof, krytyk kultury, psychoanalityk. Wykładowca wielu europejskich uczelni, profesor w Instytucie Socjologii Uniwersytetu w Lublianie, były działacz opozycyjny, niedoszły prezydent Słowenii. Napisał m.in. "Przekleństwo fantazji" (2001)