Pokazuje to polityka, pokazują badania socjologiczne - lubimy patrzeć wstecz, ale nie lubimy patrzeć w przyszłość. W zasadzie dominuje przekonanie, że jakoś tam będzie. Wypijemy przecież tylko te trzy, no, cztery kieliszeczki, i co się stanie? Przecież stoimy na nogach, idziemy prosto, widzimy jasno. A że refleks nie ten, po co komu refleks, my przecież nie piloci, tylko kierowcy, i nie jedziemy na koniec świata, tylko do teściowej, te dwadzieścia czy trzydzieści kilometrów.
Ponieważ mieszkam na wsi, to wiem, że najbardziej niebezpieczni są kierowcy krótkodystansowi. Mało otrzaskani, mało doświadczeni, a poza tym lekceważą zagrożenie, skoro do przejechania do najbliższego sklepu z wódką jest tylko siedem kilometrów bocznymi szosami. Mamy w gminie taki zakręt, czy - jak tu się mówi - krzyżówkę, gdzie pierwszeństwo przejazdu jest ogromnie niejasne. Co mniej pracowici obywatele tylko sobie tam stoją i czekają na wypadek, który zdarza się niemal codziennie. Potem, o dziwo, scenariusz jest na ogół taki sam: z domu wychodzi pan, który mieszka na rogu (to na jego płocie zatrzymuje się zazwyczaj jeden z samochodów), dzwoni na policję, a co najmniej jeden z kierowców, jak nie obaj, daje nogę przez pola do lasu. Zanim policja go złapie, wytrzeźwieje. Na szczęście zakręt jest ostry, więc trzeba zwolnić i wypadki są na ogół mało groźne.
Tymczasem pod pobliskim sklepem siedzą panowie i rozmawiają sobie przy piwie. Jakież to miłe w letni wieczór! Po jakimś czasie koledzy wsadzają jednego z nich do samochodu ściągniętego z Holandii, ma odrobinę kłopotów, ale w końcu znajduje sprzęgło i gaz i rusza do domu ucieszyć małżonkę swoją krótką obecnością. Oczywiście, jeżeli dojedzie, a nie wpadnie do rowu, gdzie zaśnie.
Najswobodniej czują się niekierowcy, czyli ci, co prowadzą traktor lub rower, bo koni prawie nie ma. Przecież traktor to nie samochód, a rower to w ogóle nie pojazd. Jednak schemat jest następujący: traktorem na cały gaz do domu, po drodze jest kilka zakrętów i dość głębokich rowów (kanał Wieprz - Krzna i zmeliorowane łąki), traktor się przewraca, przygniata traktorzystę i potem albo złamanie, albo kostnica. Małe wiejskie drogi, drogi z miasteczka do miasteczka to istny horror w piątek i sobotę wieczór. Ponieważ wiem, co się na nich dzieje, nigdy nie przekraczam pięćdziesiątki,
A co może policja? Może dużo i mało, gdyż przepisy w Polsce są nonsensowne. Nie ma także w dziedzinie prowadzenia pod wpływem alkoholu żadnego rozsądnego zróżnicowania kary. Grzywny mogą być różne, ale pozbawienie prawa jazdy jest nieuniknione. Jestem za jak najsurowszym karaniem pijanych kierowców pozbawionych półkuli mózgu odpowiedzialnej za wyobraźnię, ale jest różnica między 0,4 promila alkoholu we krwi a 3 promilami i kary powinny być stosownie zróżnicowane. A ponadto - jest to spór w filozofii politycznej trwający od co najmniej XIX wieku - czy jeżeli gościmy kierowcę, którego poimy, a potem puszczamy w szeroką drogę, to po prostu uznajemy go za wolnego człowieka, w którego prywatne decyzje nie mamy prawa ingerować, czy też i my jesteśmy odpowiedzialni?
Pryncypialna liberalna odpowiedź (John Stuart Mill) brzmi: nie mamy prawa wkraczać w cudzą wolność, ale jeżeli jednak w nią wkraczamy, bo mówimy: "przecież jak wypijesz sobie jednego, to nic się nie stanie", a potem do jednego dolewamy drugiego, to jesteśmy odpowiedzialni. Jesteśmy odpowiedzialni, bo człowiek w ogóle jest słaby, a Polak w zetknięciu z widokiem butelki jeszcze słabszy. Namawianie kierowcy do picia powinno być zatem karane tak samo jak picie, tylko że naturalnie jest to fakt niemal nie do dowiedzenia, więc kary nie będzie. Ale może jeszcze jest sumienie?
Znamy przecież doskonale przypadki, kiedy wpadną do nas goście, wyjmujemy jakiś drobny trunek, a biedny kierowca patrzy łakomym wzrokiem. Trzeba jednak być twardym i jasno powiedzieć: ja ci nie dam ani kropelki albo ewentualnie dam ci umoczyć wargi. Ja się już nauczyłem nie protestować w takich sytuacjach, bo się robi za dużo zamieszania i wychodzę na jakiegoś pryncypialistę, tylko pozwalam, żeby mi nalali kieliszek, a potem po prostu go nie dotykam, ale czy jest to postępowanie normalne? Przecież do domu są tylko dwie ulice, przecież…
A ponadto można się przecież napić, wyspać i ruszyć do domu, nawet w daleką drogę. Tylko dobrze jest zrobić rachunek: 50 gramów wódki rozkłada się w przeciętnie dużym mężczyźnie przez dwie do trzech godzin. Jeżeli pójdziemy po słusznej kolacji spać o pierwszej w nocy, a wstaniemy o ósmej rano, to jesteśmy po prostu pijani, pijani będziemy nawet do dwunastej, do obiadu. Ale o tym prawie nikt nie pamięta. Pojechał do brata, pogadali, zabawili się i ma nie wrócić rano do pracy? Przecież to nonsens.
Rzecz nie polega na tym, iż wprawny kierowca nie da sobie w takiej sytuacji rady, ale na tym, że zawsze może się zdarzyć okoliczność nadzwyczajna, kiedy decydują sekundy, których nam z racji otępienia postalkoholowego zabraknie. Ale wyobraźnia Polaka nie ogarnia ewentualności sytuacji nadzwyczajnej. Jakoś to będzie. Naród bez wyobraźni jest jednak pozbawiony zdolności przewidywania. I tak jak często widzę rozpoczęte budowy domów, których właścicielom nie starczyło na dokończenie, a już nagminnie spotykamy gotowe domy z balkonem, tylko bez barierki, bo się kiedyś ją dorobi (poprzedni lekarz w mojej okolicy spadł z takiego balkonu z pierwszego piętra i do dzisiaj jeździ na wózku), tak przecież na pewno po wypiciu odrobiny spokojnie dotrzemy do domu.
Dlatego domniemywam, że te prawie dwa tysiące pijanych kierowców złapanych w czasie długiego weekendu przez policję trzeba pomnożyć przez co najmniej pięćdziesiąt niezłapanych i mamy wtedy całe duże pijane miasto samochodów. I taka jest Polska.