Na pomysł wprowadzenia prohibicji na stacjach benzynowych wpadła Krystyna Rendecka, doradca wojewody łódzkiego. "Wódkę można kupić na każdej stacji, choć nie na każdej można dostać pieczywo" - argumentuje. "Prowokujemy kierowców, kusimy ich do kupowania trunków, a potem narzekamy, że jeżdżą pod wpływem alkoholu".
Rendecka kieruje pracami nad propozycją zmiany ustaw o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Ma je przesłać nowemu rządowi. Chce, żeby znalazły się w nich zapisy o zakazie sprzedaży alkoholu na stacjach paliw. Pomysł był już nawet wstępnie dyskutowany w ministerstwach pracy i zdrowia, czyli w miejscach, w których mogłyby powstać ostateczne projekty zmiany prawa.
"Zbigniew Religa, poprzedni szef resortu, był pomysłowi przychylny" - przyznaje Krzysztof Brzózka, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Skończyło się na konsultacjach. "Propozycje zostaną rozważone" - zapewnia DZIENNIK Ewa Gwiazdowicz, rzeczniczka Ewy Kopacz, obecnej minister zdrowia, ale po chwili dodaje: "Problem jednak nie tkwi w dostępności, tylko w świadomości. Zakazy nie zawsze dają skutek".
Choć jeszcze nie wiadomo, czy plany łódzkiej pełnomocnik doczekają się realizacji, już budzą emocje. Ci, którzy zarabiają na handlu alkoholem przy dystrybutorach, oczywiście nie zostawiają na nich suchej nitki. "Jak ktoś będzie chciał kupić trunek, to nie musi tego robić na stacji" - przekonuje Dawid Piekarz, rzecznik prasowy PKN Orlen.
Beata Kacyrz, analityk z firmy badania rynku AC Nielsen: "Ta propozycja krzywdzi właścicieli stacji. Alkohol stanowi zazwyczaj 30 procent ich obrotu" - mówi. Prohibicja mogłaby spowodować plajtę niektórych ajentów, a nawet - choć nie ma jednoznacznych ekspertyz - wzrost ceny paliwa, bo przecież właściciel musi z czegoś żyć.
Typowy wystrój sklepu na stacji paliw to lodówki z piwem i regały zastawione winem i wódką. To pewne miejsce, w którym w święta i w środku nocy zawsze kupimy napój z procentami. Tak jest niemal w całej Europie. Z wyjątkiem Szwajcarii, w której handel alkoholem na stacjach jest zakazany, i Skandynawii, gdzie tylko niektóre mogą sprzedawać mocny alkohol.
Prof. Piotr Winczorek, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego, uważa, że propozycja łódzkich urzędników ma sens. "Chcemy unikać plagi pijanych kierowców, to powinniśmy alkohol trzymać z dala od nich" - przekonuje. "To tak, jakbyśmy sprzedawali wódkę w szkolnym sklepiku, choć młodzieży nie wolno jej pić. Czysta prowokacja".
Jednak policjant z wieloletnim stażem macha ręką: "To mit. Wódkę pije się za stołem. Z mojego doświadczenia wynika, że miejsce, w którym kupuje się alkohol, nie wpływa na to, czy będzie się po nim prowadzić samochód. Uważam wręcz, że lepiej, jak pijani gromadzą się na stacji, która stoi na uboczu, niż w nocnym sklepie przed domem".
"Nie ma statystyk, które mówiłyby, gdzie kupił alkohol złapany pijany kierowca" - dodaje Krzysztof Hajdas, rzecznik Komendy Głównej Policji.
Jedno jest pewne: co roku pijemy coraz więcej alkoholu. W 1997 roku statystyczny Polak wypijał 7 litrów czystego spirytusu, w zeszłym już 8,79 litrów. "A łatwość, z jaką można go kupić, temu zjawisku sprzyja" - dowodzi Krzysztof Brzózka z PARPY. "Gdyby alkoholu na stacjach nie było, wódkę kupiłoby o wiele mniej ludzi" - mówi DZIENNIKOWI.