Donald Tusk, formując swój gabinet, spotyka się z o wiele większymi problemami niż jego poprzednicy. Kłopoty biorą się z faktu, że zarówno urzedujący prezydent, ustępujący premier, jak i główna partia opozycyjna mają ogromne ambicje wpływania na ostateczny kształt nowego rządu. Nie jest oczywiście tak, że prezydent nie ma w ogóle prawa wpływać na skład rządu.

Przypomnijmy, że Aleksander Kwaśniewski także zgłaszał Leszkowi Millerowi zastrzeżenia dotyczące kandydatury Wiesława Kaczmarka na ministra skarbu. Jednak z relacji Leszka Millera wynika, że wspomniał o tym raz i zostawił to w gestii premiera, nie opowiadając każdego dnia, co o Kaczmarku wie, ale nie może powiedzieć. Głowa państwa ma oczywiście prawo komentować propozycje personalne premiera, ale lepiej by było, gdyby robiła to dyskretnie.

Bardzo negatywne wrażenie robi zachowanie prezydenta w sprawie mianowania na ministra spraw zagranicznych Radka Sikorskiego. Napierw w wywiadzie zdradza, że ma tajne informacje na temat proponowanego kandydata. Jednak nie może ich przekazać nowo mianowanemu premierowi, dlatego że nie ma on certyfikatu dostępu do danych niejawnych. Tymczasem wystarczy przeczytać artykuł 49 ustawy o ochronie danych niejawnych, który głosi, że można jednorazowo udzielić pozwolenia na dostęp do takich danych. O ile uprościłoby to sprawę! Prezydent nie musiałby wciąż opowiadać, że ma wiele do powiedzenia o kandydacie na ministra, lecz nie może nic powiedzieć, bo to taka wielka tajemnica. Na podstawie tego artykułu prezydent Kwaśniewski poinformował premiera Jerzego Buzka o swoich wątpliwościach dotyczących Janusza Tomaszewskiego, bez niepotrzebnego angażowania opinii publicznej.

Do ataku na Radosława Sikorskiego ochoczo dołącza się także ustępujący premier, oskarżając go niemal o zdradę stanu - co jest bardzo poważnym oskarżeniem. Wtóruje mu wiceminister obrony narodowej Antoni Macierewicz, składając zawiadomienie do prokuratury w sprawie ujawniania tajemnicy służbowej przez Sikorskiego. To jest zrozumiałe, bo jednak zajmie się tym wymiar sprawiedliwości. Dziwi jednak, że te wszystkie insynuacje i oskarżenia padają teraz, chociaż jeszcze dwa miesiące temu Sikorski był jeszcze członkiem prezydenckiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego, z której został usunięty dopiero w momencie, gdy zadeklarował chęć kandydowania z list PO. W marcu Sikorski był typowany przez premiera na ambasadora w USA. Premier do Waszyngtonu chciał wtedy wysłać człowieka, który przecież - jak urzymuje PiS - jest pełen antyamerykańskich fobii.

PiS ma zresztą tendecję do kierowania polityką kadrową swoich przeciwników politycznych. Przypomnę, że przy obsadzaniu komisji w Parlamencie Europejskim głośna medialnie interwencja PiS-u doprowadziła do mianowania na szefa komisji spraw zagranicznych Jacka Saryusza-Wolskiego. Stanowisko szefa komisji budżetowej utracił jednak Janusz Lewandowski. Wielu komentatorów uważało, że w ten sposób Polacy utracili ważniejszą komisję w PE.

Nie przypominam sobie, by PO z równym poświęceniem zajmował się komentowaniem decyzji kadrowych Jarosława Kaczyńskiego. Nie przypominam sobie też, by w taki sam sposób atakowana była Anna Fotyga przed swoim mianowaniem. A teraz jesteśmy świadkami zmasowanej napaści na człowieka, który przecież był członkiem gabinetów Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, współpracował też z prezydentem.

Dobrze, że prezydent nie uzurpuje sobie prawa obsadzania foteli ministerialnych, chociaż i takie głosy pojawiły się po wyborach. Jednak to, co zrobiono Radkowi Sikorskiemu, poprzez rzucanie oszczerstw, jest rzeczą bardzo niepokojącą. Ustępujący premier ma prawo mieć zastrzeżenia, jednak nie powinien ich formułować w świetle reflektorów. W przypadku Radka Sikorskiego chodzi o stanowisko ważne dla międzynarodowej pozycji Polski. Na świecie pojawi się wrażenie, że przyszły minister spraw zagranicznych ma jakieś problemy. A takie kwestie powinny być rozwiązywane na naszym podwórku i bez zbytniego rozgłosu.











Reklama