Szef Platformy Obywatelskiej powinien najpierw pokazać nam, jakim jest premierem. Potem dopiero możemy go oceniać jako ewentualnego kandydata na prezydenta. Tym bardziej że nie ma jeszcze pewności, czy faktycznie wystartuje. Nie wyraził takiej chęci, gdy kilka tygodni temu pytałam go o to w Radiu Zet. Powiedział natomiast, że na razie chce się sprawdzić jako premier. Nie wiem, czy zmienił zdanie. Może dziś jest już gotów, by powiedzieć, że chce kandydować. Radziłabym mu jednak, aby powstrzymał się z ogłaszaniem takich decyzji.
Tak zrobił Lech Kaczyński i na tym skorzystał. Gdy obecny prezydent urzędował w stołecznym ratuszu, oczekiwaliśmy raczej, że coś zrobi dla Warszawy, a nie, że urządzi sobie kampanię prezydencką kosztem warszawiaków. A wracając do Donalda Tuska, to po czynach go poznamy. Na razie wielu sukcesów nie ma.
Nie jest jeszcze przesądzone, że to Donald Tusk będzie kandydatem Platformy na prezydenta. Może się przecież okazać, że do wyścigu stanie na przykład Bronisław Komorowski albo Hanna Gronkiewcz-Waltz. Oczywiście tak jak dla AWS „naturalnym kandydatem” był Marian Krzaklewski, tak dla PO będzie nim pewnie Donald Tusk. Nie możemy teraz przewidzieć, czy lider Platformy za trzy lata będzie tak samo popularny jak dziś. Raczej bym się tego nie spodziewała. Przypomnijmy sobie, że każdy szef rządu, gdy rozpoczynał swoją misję, cieszył się wysokim poparciem. Wyjątkiem był Jarosław Kaczyński, który od początku był szalenie kontrowersyjny. Ciekawe, czy Kazimierz Marcinkiewicz utrzymałby wysoką popularność, gdyby dane mu było rządzić przez trzy lata?
Inaczej ma się sprawa z Lechem Kaczyńskim. Od obecnego prezydenta, inaczej niż od Donalda Tuska, oczekiwałabym jak najszybszej deklaracji, czy będzie się starał o reelekcję. Chciałabym wiedzieć, czy myśli on o następnej kadencji, czy też może kandydowanie rozważa Jarosław Kaczyński. Przecież chce się zapisać do szkoły Kazimierza Marcinkiewicza dla liderów politycznych. Jednak radziłabym Prawu i Sprawiedliwości, by ponownie wysunęło Lecha Kaczyńskiego. Ciężko powiedzieć, czy ma on szanse na reelekcję. Niczego bym tutaj nie przesądzała. Przypomnę, że dużo osób wątpiło w 2005 roku w to, że Lech Kaczyński wygra z Donaldem Tuskiem. A jednak wygrał.
Jeśli zaś chodzi o Radka Sikorskiego, to jego ostatniej deklaracji, iż nie zamierza ubiegać się o prezydenturę nie traktowałabym rozstrzygająco. Nikt nie wie, co będzie za trzy lata. Nie wykluczałabym, że Sikorski zmieni zdanie w tej sprawie.
I w końcu kolejna zagadka to prezydencki kandydat lewicy. Być może znowu będzie walczył Włodzimierz Cimoszewicz, któremu tym razem PO nie podstawi damskiej nogi. Tak więc za dużo mamy niewiadomych, by można było dziś rozstrzygająco mówić o faworytach w wyborach na prezydenta. Odbędą się jesienią 2010 roku, a do tej pory wszystko się jeszcze może zmienić. A jeżeli tak nas interesuje temat prezydentury, to zajmijmy się Ameryką. Ja trzymam kciuki za Baracka Obamę!