Rozumiem, że kiedy przed dwoma laty ruszyły po raz pierwszy szeroką falą strajki lekarskie, a pierwsze szpitale, w tym szpitale dziecięce zaczęły być zamykane lub "ewakuowane”, to pacjenci czuli się bezpiecznie. No bo prezydent Kazimierza Marcinkiewicza na Radę Gabinetową nie zaprosił. Rozumiem, że kiedy pielęgniarki koczowały przed kancelarią premiera i w środku, a w wielu szpitalach groziły odejściem od łóżek pacjentów, to pacjenci czuli się bezpieczni. No bo Jarosław Kaczyński na Radę Gabinetową zaproszony nie został.
Propozycja prezydenta cieszyłaby, gdyby można było mieć nadzieję, że kancelaria prezydencka dostarczy merytorycznego wkładu w namiętną polityczną kłótnię lekarzy z rządem i PiS z PO. Prezydent jest specjalistą od prawa pracy. Przed dwoma laty słyszeliśmy, że to wokół niego powstanie lewa noga PiS, biegun realnej ciężkiej pracy nad naprawą zaniedbanych w III RP kwestii społecznych. Niestety, ten front, tak jak parę innych, został przez Lecha Kaczyńskiego konsekwentnie porzucony. Głośne inicjatywy prawne prezydenta były dwie i żadna nie dotyczyła ochrony zdrowia czy ubezpieczeń społecznych. Była ustawa o ujawnieniu raportu z likwidacji WSI, którą następnie sam prezydent przekroczył "redagując” raport. Było też popsucie ustawy lustracyjnej.
Kiedy prezydent odwoływał ze składu Biura Bezpieczeństwa Narodowego Borusewicza, ponieważ ten przestał już być marszałkiem Senatu z PiS i stał się marszałkiem Senatu z PO, dowiedzieliśmy się przy tej okazji, że przez dwa lata kadencji posiedzenie BBN zostało przez prezydenta zwołane zaledwie trzy razy. Lech Wałęsa robił bez porównania intensywniejszy użytek z narzędzi władzy, jakie miał do dyspozycji. Aleksander Kwaśniewski instensywniej używał tych narzędzi, także po zmianie konstytucji. Lech Kaczyński na tym tle wypada najgorzej. I trudno uwierzyć, że z prezydenta zamkniętego w kancelarii, z prezydenta, którego sytuacja silnego politycznego konfliktu zdecydowanie przerosła, z prezydenta, którego można było wywabić na zewnątrz jedynie za pomocą brutalnych prowokacji, takich jak choćby sławetny pamflet "Tageszeitung”, wyrośnie dzisiaj nagle prezydent merytoryczny, aktywny, sprawnie używający konstytucyjnych narzędzi, które pozostają w jego dyspozycji. I że stanie się to akurat przy okazji konfliktu w służbie zdrowia, w sytuacji merytorycznie wymagającej i psychologicznie dla prezydenta trudniejszej, kiedy premierem nie jest jego brat, ale główny polityczny rywal.
Właśnie dlatego zwołanie przez Lecha Kaczyńskiego Rady Gabinetowej nie budzi nadziei, że chaos w służbie zdrowia zostanie przez to zażegnany lub choćby ograniczony. Wkroczenie prezydenta w ten obszar przypomina, tak jak parę jego wcześniejszych wkroczeń, raczej uroczyste wkroczenie słonia do składu porcelany.