Dla "Gazety Wyborczej", której nie jest wszystko jedno, dla Przemysława Gosiewskiego, Pawła Kowala i Jarosława Kaczyńskiego - istotne jest jedno: skąd DZIENNIK wiedział o kontaktach posła z WSI i dlaczego opublikował wiadomość na dzień przed pisowskim konwentyklem.

Kowal dobrze wie dlaczego. Tekst ukazałby się wcześniej, ale polityk poprosił o dzień zwłoki, by mógł naradzić się z prawnikami. Wykorzystał czas, by przygotować grunt pod konferencję, na której szef jego klubu Gosiewski brutalnie nas atakował. Według niego artykuł powstał z inspiracji "związku zawodowego byłych oficerów WSI" tylko po to, by zaszkodzić Kowalowi. Sam Kowal broni się podobnie: "To atak polityczny". Nie stać go na refleksję, czy to w porządku, że wobec niego zastosowano ulgową formułę: koledzy przeczytali teczkę, koledzy wysłuchali wyjaśnień i koledzy wydali ułaskawiający werdykt. Andrzej Grajewski, Jerzy Marek Nowakowski czy Jarosław Szczepański nie mieli szansy na taki łaskawy trybunał. Ich sprawy wywleczono, choć jak Kowal tłumaczyli, że nie zrobili nic złego.

Do napaści na DZIENNIK w egzotycznym aliansie z PiS przyłączyła się "Wyborcza". "Gazeta" zawsze była przeciw spiskowej teorii dziejów. Tym razem tropi spisek. Kto wrobił Kowala? Swoi czy obcy? - pyta w podtytule. "Wyborcza" dywaguje: DZIENNIK napisał o Kowalu, bo "jest to zemsta WSI" albo "robota PO", a może "SLD dostał kwity na Kowala od b. WSI", najpewniej jednak "to rozgrywka w PiS".

Do takich banialuk trudno odnosić się poważnie. Sprawdźcie sobie tę wersję, jest tak samo fajna jak wasza: O kwitach na Kowala dowiedzieliśmy się od Gosiewskiego, który dobrze orientuje się we wpływach "związku zawodowego byłych oficerów WSI". Odbyliśmy z nim tajne spotkanie na stacji we Włoszczowie, pod wiatą: "PO wykona dla was robotę" - poinstruował nas.

Następnie w miejscu o kryptonimie "Ć" spotkaliśmy się z człowiekiem przebranym za Janusza Palikota. Od przebierańca usłyszeliśmy informację, która była przełomem: "Politycy SLD dostali kwity na Kowala od WSI".

Pobiegliśmy do Joanny Senyszyn. Nie była przebrana, ale mówiła bas-barytonem, by zmylić przeciwnika. "Papiery przekazałam Adamowi Hofmanowi, który walczy z Kowalem w PiS" - zadudniła. "Zapytacie o kwity, a on odpowie: Nie mam nawet takiej wiedzy". Nie zrażajcie się. To konspiracyjna formuła.

Do spotkania doszło na kortach Mery. Hofman był przebrany za lewoskrzydłowego Zagłębia Lubin. Zgodnie z instrukcją od Hofmana ruszyliśmy do Michała Kamińskiego. Asystentka powiedziała, że pan minister leczy przeziębienie. Nie poddaliśmy się. Kamiński przyjął nas w szlafroku i papuciach frotte. "Chrypię, bo symuluję" - zachrypiał. Przy wieszaniu kurtek opowiedział nam, jak to było z Kowalem i WSI. Rozmowę zagłuszała sycząca aspiryna w kubku, z którego inspirację czerpał minister.

W salonie zderzyliśmy się z Kowalem. Gdy gospodarz wyszedł po kolejną butelkę aspiryny, Kowal wyszeptał: "Nie jest tajemnicą, że z Kamińskim nie jesteśmy przyjaciółmi. Niech cała wina spadnie na niego. Wszyscy wiedzą, że tylko on byłby zdolny do czegoś takiego.

Potem poleciało jak lawina. Wyciągnęliśmy gwoździe i Kowal udzielił nam wywiadu. Nagle ni z gruchy, ni z pietruchy wpadł Wassermann. "Nie macie aspiryny?" - zagadnął. "Czytał pan teczkę Kowala?" - spytaliśmy. "Tak, i o wszystkim powiedziałem prezydentowi" - odparł i poszedł skorzystać z wanny. Gdy już się zbieraliśmy, Kamiński spojrzał nam w oczy i zachrypiał: "A co będzie, jak spisek zostanie rozszyfrowany przez <Wyborczą>"?















Reklama

Ciarki przeszły nam po plecach. Teraz wiemy, że "Gazeta" jest na tropie. Woleliśmy sami się przyznać. Mamy moralnego kaca. Dręczy nas pytanie: Kto nas wydał, swoi czy obcy?