Aneks prezydent dostał już na początku listopada. "Gdyby był to dokument bezdyskusyjny, pewnie już dawno zostałby opublikowany" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM historyk Andrzej Grajewski umieszczony w pierwszym raporcie o likwidacji WSI. Ostatnio przekonał Jarosława Kaczyńskiego, że znalazł się tam niesłusznie.

Reklama

Antoni Macierewicz broni tej decyzji. Twierdzi, że Grajewski miał typować współpracowników WSI wśród dziennikarzy i proponować organizację akcji dezinformacyjnych w prasie. Grajewski zaprzecza. Tłumaczy, że był jedynie konsultantem WSI, a Macierewiczowi wytoczy proces o zniesławienie.

Paweł Reszka: Próbował pan przekonać Jarosława Kaczyńskiego, że niesprawiedliwie został pan umieszczony w raporcie Macierewicza?
ANDRZEJ GRAJEWSKI: Tak. Pisałem do premiera listy. Ważną rolę odegrał też prof. Andrzej Zybertowicz, który publicznie powiedział, że nie powinienem się znaleźć w raporcie.

Co pan przekazał premierowi Kaczyńskiemu?
Spisałem swoje wyjaśnienia, dodałem także dokument zaświadczający, że podejmowałem ryzyko, wykonując pewne misje na Wschodzie.

Reklama

Robił pan to dla wywiadu wojskowego?
Oni także mieli z tego wymierną korzyść.

A doszło do spotkania z Kaczyńskim?
Niedawno, jakiś miesiąc temu.

On nie był już premierem. O czym chciał pan rozmawiać z prezesem PiS?
Chciałem poprosić go o opinię, która pomogłaby mi w podjęciu ważnej decyzji. Kontekst tej sprawy wiązał się z tym, że moje nazwisko zostało umieszczone w raporcie.

Reklama

Mówiąc prosto, dostał pan propozycję objęcia ważnego stanowiska w służbach specjalnych od rządu PO-PSL. Chciał pan zapytać Kaczyńskiego, czy PiS nie będzie protestowało. Mylę się?
To jest powiedziane mało elegancko. Ja rozumowałem tak: skoro miałbym objąć ważne stanowisko we wrażliwej dla państwa sferze, to powinienem mieć zaufanie nie tylko koalicji, ale i opozycji. Tak powinny w moim przekonaniu wyglądać standardy w życiu publicznym. Jarosław Kaczyński powiedział, że mam wolną rękę, jeśli chcę brać posadę w rządzie PO-PSL, to proszę bardzo.

Miał pan być wiceszefem wywiadu cywilnego, prawda?
Wśród propozycji była i ta.

Dlaczego się pan nie zgodził?
Nie zgodziłem się, bo jestem w raporcie Macierewicza. Dopóki raport obowiązuje, nie widzę dla siebie możliwości funkcjonowania w życiu publicznym.

Jak wyglądała rozmowa z Kaczyńskim?
Była serdeczna i długa, trwała około trzech godzin.

Jak były premier określił to, że znalazł się pan w raporcie o WSI?
Powiedział, że znalazłem się tam niefortunnie czy niepotrzebnie.

Zaskoczyło to pana?
Ucieszyło. Poprosiłem go, żeby powtórzył to publicznie, i premier się zgodził. Stanęło na tym, że powie to w Bielsku-Białej, moim rodzinnym mieście, gdzie miał właśnie udać się z wizytą.

Kaczyński powiedział w Bielsku, że Andrzej Grajewski współpracował z WSI dla dobra Polski.
Wygłosił to w obecności 500 osób w auli Akademii Techniczno-Humanistycznej. Sala zareagowała brawami i to dla mnie bardzo ważne. Prasa różnie interpretowała te słowa: że Kaczyński zmienia zdanie o WSI albo że wyraża wotum nieufności dla Macierewicza. A to nieprawda. Ja odbieram wypowiedź Kaczyńskiego jako ludzki gest w stosunku do mojej osoby. Tym ważniejszy, że były premier podjął ryzyko, i wcale nie jestem pewien, czy dziś tego nie żałuje.

Antoni Macierewicz zareagował nerwowo.
Powiedział mnóstwo głupot, pomieszał fakty. Poszedł znacznie dalej niż to, co napisał w raporcie.

Poda go pan do sądu?
Mnie chodzi o prawdę, a nie o karanie Macierewicza. Wolałbym, żeby moim przypadkiem zajęła się komisja weryfikacyjna, której przewodniczy Jan Olszewski. Chciałbym, aby Olszewski przesłuchał mnie, oficerów WSI i wydał werdykt: słusznie czy nie znalazłem się w raporcie. Jeśli takiej szansy nie dostanę, pozostanie mi sąd.

Jarosław Kaczyński mówiąc o panu, nie podważył wartości raportu?
Nie.

Skoro powiedział, że pan tam znalazł się "niepotrzebnie", to może inni trafili tam też "niepotrzebnie", tyle że nie są znajomymi premiera Kaczyńskiego i nie mają szansy wyłożyć mu swoich racji?
To ważny aspekt tej sprawy. Premier publicznie powiedział, że mnie lubi, a więc miałem większe szanse. Problem raportu Macierewicza polega na tym, że wątpliwych przypadków nie wyjaśniono. Zamiast wyjaśnić, umieszczano nazwiska ludzi w hańbiącym dokumencie.

Ale co mają robić inni? Gdzie się udać, skoro prezes PiS ich nie lubi?
Powinni mieć możliwość apelowania do Jana Olszewskiego, by powtórnie zajął się ich sprawami.

Czyli weryfikacja raportu z weryfikacji WSI?
Tak, w stosunku do tych, którzy o to poproszą. Uczciwość i powaga państwa by tego wymagały. Nawet największy zbrodniarz ma prawo do bezstronnego sądu, a my wszyscy znaleźliśmy się w sytuacji, że zarówno prokuratorem, jak i sędzią oraz instancją odwoławczą był Antoni Macierewicz.

Minister Macierewicz sknocił robotę?
Losy aneksu do jego raportu są odpowiedzią na pytanie, jak traktowana jest jego praca. Gdyby był to dokument bezdyskusyjny, to pewnie już dawno zostałby opublikowany.

Aneks jest od dawna u prezydenta. Co się z nim dzieje?
Prezydent zastanawia się, co z dalej z nim robić.

Z pierwszą częścią raportu prezydent nie miał takiego problemu. Pamięta pan, że poparł ten dokument, a nawet mówił, że znalazł się pan w nim słusznie.
Sądzę, że Lech Kaczyński wierzył w to, co napisał Macierewicz. Nad prezydentem pracowano. Tak samo jak pracowano nad dziennikarzami jeszcze przed opublikowaniem raportu. Czy nie dostawaliście sygnałów, że byłem agentem od lat 80., że odbywałem tajne spotkania z GRU?

Pojawiały się takie sygnały. Czyli nad prezydentem pracował Macierewicz, a Jarosław Kaczyński miał inne źródła informacji o zawartości pana teczki w WSI?
Mógł mieć.

Paweł Kowal w raporcie się nie znalazł. Dlaczego?
Dobrze, że się nie znalazł, bo według mojej wiedzy niczego złego nie robił.

Czy to prezydentowi zależało, żeby Kowala nie było w raporcie?
Może, Kowal był współpracownikiem prezydenta.

Rozmawiał pan po opublikowaniu raportu z Macierewiczem?
Tak. Pytałem go, dlaczego w raporcie napisał, że WSI nie zakończyły ze mną współpracy w 1995 r., skoro dokumentacja kończy się na listopadzie 1995 r. Przytoczyłem mu opis swojego ostatniego spotkania z oficerem WSI. Tłumaczę Macierewiczowi: "Powiedziałem wtedy, że skoro Kwaśniewski wygrał wybory i jest prezydentem, a więc i zwierzchnikiem sił zbrojnych, to ja dla WSI pracować nie mogę. Oficer namawia, ale ja mówię nie i dodaję, że może zadzwonić tylko w jednym przypadku, gdyby wybuchła wojna".

Co na to Macierewicz?
Pyta: "Skoro tak, to dlaczego pana akta nie powędrowały do archiwum WSI?". A ja na to: "Skąd mam wiedzieć? Pan zapyta pułkownika Krzysztofa Ładę (bo tak nazywał się ten oficer)". Macierewicz odpiera: "Zapytam oczywiście". Przychodzę po raz drugi, a on znowu: "Skoro pan twierdzi, że po 1995 r. nie miał pan związków z WSI, to dlaczego pana akt nie przesłano do archiwum?". A ja na to: "Już o tym rozmawialiśmy. Pytał pan Łady dlaczego". "No jeszcze nie". Za trzecim razem to samo i tak w koło Macieju.

Przekonał pan do czegoś Macierewicza podczas tych rozmów?
Nie sądzę.