Nie wierzę, by tak wytrawny i doświadczony polityk jak on nie wiedział, że opublikowany w DZIENNIKU tekst wywoła żywą dyskusję na temat tego, czy jest jeszcze w polityce miejsce dla Rokity. A więc wywoła reakcję, której - jak twierdzi były polityk PO - chciałby uniknąć. Ja osobiście uważam, że polityka bez niego będzie po prostu gorsza. Zaliczam Jana Rokitę do grona polityków wybitnych. Takich jak bracia Kaczyńscy, Donald Tusk, Bronisław Geremek czy Aleksander Kwaśniewski. Mogę się z nimi nie zgadzać, mogę ich nawet nie lubić, często mnie irytują, ale nie mogę zaprzeczyć, że są zawodowymi politykami z "najwyższej półki". Takich osób, które nie uważają polityki tylko za wygodny sposób zarabiania pieniędzy, jest w polskim życiu politycznym mało. Odejście jednej z nich ze sceny politycznej odczuwam jako stratę.

Reklama

Zdaję sobie sprawę, jak trudnym partyjnym kolegą jest Jan Rokita. Należy on do solistów, którzy z najwyższym trudem podporządkowuje się partyjnej dyscyplinie. Ale jednocześnie jest jednym z nielicznych, który poddaje pod dyskusję nowe polityczne idee, który wskazuje i nazywa nowe polityczne cele. Jednym słowem - jest politykiem, który wytwarza wokół siebie polityczny ferment. Tego zjawiska bardzo nie lubią liderzy partii. Dziś wybory wygrywają te ugrupowania, które działają jak karne wojsko. Jest więc wódz naczelny, są generałowie, niżsi i wyżsi oficerowie i zwykli żołnierze. Do żadnej z tych grup nie pasuje Rokita. On raczej wymyśla strategie, ale gdy dla dobra jego ugrupowania - po to by się np. nie rozpadło - strategie te są modyfikowane (często tak, że tracą to, co jest w nich najcenniejsze), Rokita potrafi głośno krzyczeć, że partia, do której należy, sprzeniewierza się własnym ideałom.

Potrafi też postąpić tak jak podczas wyborów samorządowych, gdy poparł Ryszarda Terleckiego, kandydata PiS na prezydenta Krakowa. Stał się wtedy wrogiem numer jeden dla swoich partyjnych kolegów. Takie działanie partia zorganizowana na wzór wojska musi uznać za zdradę. W zwykłej armii za taki czyn popełniony w czasie wojny (a wybory to wojna) się rozstrzeliwuje. Ale Rokita potrafi się zdobyć też na taki czyn jak odejście z polityki, gdy jego żona tuż przed wyborami parlamentarnymi postanawia startować z list PiS. Jestem przekonany, że ten postępek Jana Rokity przyczynił się do tego, że to PO odniosła wyborcze zwycięstwo. Gdyby Rokita pozostał w PO - osłabiłby to ugrupowanie, gdyby przeszedł do PiS, do czego go namawiano - mógłby nawet przechylić szalę zwycięstwa na stronę Prawa i Sprawiedliwości. Te czyny pokazują, że swoje idee Rokita traktuje bardzo poważnie.

Uważam, że dziś nawet wbrew samemu Rokicie, wbrew temu, co pisze w listach-apelach do prasy, powinien zostać przez PO zagospodarowany. Nie wiem, dlaczego uznał on propozycję pracy nad nową ordynacją wyborczą za "niepoważną". Wydaje mi się, że polityk tej miary co Rokita potrafi sam nadać swojej pracy znamiona "powagi". Oczywiście wiele zależałoby od tego, jak jego nowe zadanie oceniliby tacy polityczni gracze jak prezydent Lech Kaczyński i prezes PiS Jarosław Kaczyński. Nie wydaje mi się jednak, by chcieli je od razu zdyskredytować. Raczej przyglądaliby się działaniom Rokity, oceniając, na ile mogą one w przyszłości zagrozić im samym, a na ile przywództwu Donalda Tuska w PO.

Przyznam szczerze, że odmowa, choćby podjęcia wstępnych prac przygotowawczych, nieprzyjemnie mnie zaskoczyła. Uważałem, że stworzenie nowej ordynacji dla Polski to zadanie tak ważne, że warto je podjąć, nawet jeśli od początku wie się, że za tą propozycją kryje się jakaś partyjna pułapka. Obecność Jana Rokity w życiu politycznym niewątpliwie podniosłaby poziom debaty publicznej. Jednym słowem namawiam i Jana Rokitę, i jego partyjnych kolegów, by się dogadali. Może to zabrzmi górnolotnie, może naiwnie, ale uważam, że takie porozumienie potrzebne jest przede wszystkim Polsce.