Grzegorz Miecugow, publicysta TVN: To ponure, że znów publicyści pojawiają się przed sądem. Zamiast wzywać na odsiecz prawników - tak jak w wypadku Andrzeja Nowaka – Adam Michnik powinien rozprawiać się ze swoimi krytykami na łamach własnej gazety. To najlepszy i najszybszy sposób załatwienia publicystycznego konfliktu. Poza tym wysyłane przez Michnikowych prawników pozwy o zniesławienie wobec wszystkich, którzy go krytykują, odnoszą skutek wręcz odwrotny do zamierzonego. Gdyby pozwu nie było, nikt by się o całej sprawie nawet nie zająknął. A sprostowanie to tak naprawdę powielenie negatywnego sygnału, upowszechnianie tego, na co sam Michnik tak się oburza.

Reklama

Gdyby to o mnie chodziło, zamiast żądać sprostowania od autora kłamliwego moim zdaniem artykułu czy materiału telewizyjnego, domagałbym się wyemitowania prawdziwego. Mówiąc krótko, Michnik powinien go zmiażdżyć własnym artykułem. Tym bardziej że polskie sądy są, jakie są – procesy trwają niemiłosiernie długo i kiedy przychodzi dzień ogłoszenia werdyktu i publikacji sprostowania, nikt już nie pamięta, o co tak naprawdę chodziło.

Beatrice Vallaeys, zastępca redaktora naczelnego francuskiego dziennika „Liberation”:We Francji dziennikarze czasem pozywają się do sądu, ale to jest prawdziwa ostateczność – wszyscy doskonale sobie zdają sprawę, że nadużywanie drogi prawnej w sporach między redakcjami poważnie ogranicza wolność debaty publicznej. Właśnie dlatego publicyści najczęściej załatwiają swe sporne sprawy, korzystając z tzw. prawa do odpowiedzi, czyli po prostu polemiki na łamach własnej gazety.

Dorota Gawryluk, szefowa TV Biznes: To, że coraz więcej pozwów ląduje na biurkach publicystów, może świadczyć o tym, że Adamowi Michnikowi bardzo trudno pogodzić się z faktem, że „Gazeta Wyborcza” nie ma już monopolu na na prawdę i opinie. Że on sam nie jest jedynym autorytetem, a wręcz przeciwnie – stał się obiektem krytyki i publicznej debaty na temat michnikowszczyzny i roli „GW” (która nie jest już świętą krową wśród mediów). Debaty, którą postrzegam właśnie w kategoriach publicystycznych. Dziwię się jednak, że redaktor naczelny „GW” swoimi kolejnymi pozwami do sądu udowadania, że nie za bardzo rozumie, czym jest wolność słowa i publicystyka w ogóle.

Gdy przypominam sobie publicystykę międzywojenną, np. tę Antoniego Słonimskiego, czy później publicystykę Kisielewskiego, to myślę, że gdyby w tamtych czasach przyszło komuś do głowy dochodzenie swych praw właśnie na drodze sądowej tylko dlatego, że ktoś coś napisał lub powiedział – tamta Rzeczpospolita miałaby procesy codziennie.

Chyba nie trzeba tłumaczyć doświadczonemu redaktorowi, że publicystyka właśnie na tym polega, że jest ostra, że jest zaczepliwa, że wsadza kij w mrowisko. Nie może być jednak nijaka. Dlatego zamiast pozywać Nowaka do sądu lub żądać od niego przeprosin, Michnik powinien użyć broni, jaką jest pióro i słowo. Bo tak właśnie reagują na krytykę dziennikarze.

Boję się, że przez takie działanie, jakiego dopuszcza się Michnik, sfera publicystyki maksymalnie zubożeje. Boję się, że to w jakimś sensie zamach na wolność słowa. Przerażające jest to zarazem, bo okazuje się, że ci, którzy najgłośniej krzyczą i na sztandarach wypisują tę wolność – najmniej ją rozumieją. Że ci wielcy rewolucjoniści wolności – jeśli rewolucja dotyczy ich samych – chowają swoje sztandary.

Reklama

Władimir Pozner, szef Akademii Telewizji Rosyjskiej: Publicystyczna krytyka osób i zjawisk jest rzeczą absolutnie normalną i każdy, a zwłaszcza dziennikarz, powinien być na nią przygotowany. Nawet ta agresywna i szorstka nie jest powodem, by kogoś pozywać do sądu i jeśli sąd jest niezależny, taka sprawa jest z góry przegrana. Tylko pieniacze nie zniechęcają się kolejnymi przegranymi i piszą kolejne pozwy. Cóż, niech znowu przegrywają, może kiedyś dotrze do nich bezcelowość takiego postępowania. A jeśli nie – będą coraz bardziej się ośmieszali. Sądzę, że za pieniactwo należy nakładać kary, być może czynnik finansowy przemówiłby wreszcie pieniaczom do rozsądku.

Ja też miałem sprawy w sądzie. Spokojnie szedłem na posiedzenie, bo zawsze byłem pewien tego, co powiedziałem. Zresztą czas spędzony w sądzie nie jest czasem straconym: wygrana sprawa potwierdza słuszność krytyki i przypomina, kto miał rację. Bo sąd nikogo nie obroni przed krytyką, on chroni tylko przed kłamstwem, pomówieniami i oszczerstwami. Można się spierać, co jest oszczerstwem, a co krytyką, i w tym również pomoże sąd. Jeśli pozwany dziennikarz nie ma racji, wówczas przegra.

Jadwiga Staniszkis, socjolog: Pozwanie prof. Andrzeja Nowaka przez „Gazetę Wyborczą” świadczy o tym, że w Polsce zanika wymiana myśli. Każdy mówi sam o sobie, a argumenty drugiej strony odbijają się o ścianę. A „Gazeta” wprowadziła do tego dyskursu trzecią stronę, czyli sąd. To pokazuje, że wąskie środowisko polskiej inteligencji, środowisko opiniotwórcze zostało tak pofragmentowane i podzielone, że wszelka dyskusja wydaje się niemożliwa. Wymiana zdań jest niezwykle emocjonalna i właśnie to doprowadziło do głębokich podziałów.

Pozew sądowy dla prof. Nowaka to właściwie komplement dla „Europy”, bo „Gazeta Wyborcza” najwyraźniej uznała ten magazyn za tak opiniotwórczy, iż wyrażane w nim poglądy mogą mieć niekorzystny wpływ na jej wizerunek. Dlatego logikę „Gazety” do pewnego stopnia rozumiem, choć jej nie pochwalam.

Roman Graczyk, publicysta: Chodzenie do sądu zamiast polemiki na własnych lub adwersarza łamach zabija debatę publiczną w Polsce i szkodzi wolności słowa. To zbyt drastyczne środki załatwiania sporu prasowego. Nawiasem mówiąc, takie postępowanie: nieustanne sądzenie się z kimkolwiek, kto myśli inaczej niż naczelny "Wyborczej", szkodzi Adamowi. Wizerunkowi człowieka o wielkich przecież zasługach.

Niemniej jednak procesowanie się z Agorą jest jak kopanie się z koniem. Ktokolwiek wystąpi przeciw Agorze - przegra. Nawet jeśli pozwy wychodzą bezpośrednio od Adama Michnika, to tak naprawdę stoi za nim cała machina Agory, jednej z najpotężniejszych firm w Polsce. Tuż po tym, jak przestałem pracować w „Gazecie Wyborczej”, napisałem w jednej z gazet krótki tekst dotyczący lustracji. W notce autorskiej napisano, że zostałem z „Wyborczej” wyrzucony. Agora zareagowała natychmiast, wysyłając żądanie sprostowania, że dostałem propozycję pozostania w pracy i zapowiedź pozwu sądowego. Oczywiście była to propozycja nie do przyjęcia.

Manuel Erice, szef działu zagranicznego hiszpańskiego dziennika „ABC”: Procesy między skonfliktowanymi dziennikarzami w Hiszpanii zdarzają się niezwykle rzadko. Dotyczą najczęściej tych publicystów z – jak my to określamy – większą liczbą „gwiazdek”, czyli najbardziej znanych i poważanych, pracujących w najpoczytniejszych gazetach. Mimo to procesy między dziennikarzami to rzadkość. Bo panuje u nas powszechna zgoda, że tego się nie robi. Dziennikarze nie ciągają się po sądach, oni po prostu zajmują się swoją pracą.

prof. Marek Safjan, prawnik, konstytucjonalista: Zdecydowanie lepiej jest, jeżeli dochodzi do wymiany poglądów, gorących dyskusji czy polemik na łamach prasy niż w sądzie. Problem w tym, że kultura polemik prasowych w Polsce jest niezwykle niska. Nie potrafimy ze sobą rozmawiać, tylko bardzo personalizujemy spór. Nasze dyskusje wyglądają trochę tak jak zabawy dzieci w piaskownicy – kto komu pierwszy podepcze babeczkę z piasku. Pamiętajmy o tym, że wolność słowa jest wartością ogromną, a wyrażanie ocen i opinii, o ile nie jest ubrane w formę inwektyw, nie jest naruszeniem godności.

Pamiętam, że kiedyś Jerzy Waldorff stanął przez sądem, ponieważ o jednym z krytyków teatralnych powiedział, że to najbardziej szkodliwy krytyk w Polsce. Sąd nie uznał winy Waldorffa, twierdząc, że w ramach danej dyskusji miał on prawo tak powiedzieć.

Jestem wielkim zwolennikiem wolności słowa. Uważam, że ramy odpowiedzialności karnej powinny w tej kwestii być ferowane bardzo ostrożnie. Jeśli ktoś powiedział w dyskusji za dużo, powinien przeprosić czy zamieścić sprostowanie. Niestety sam niejako przyczyniłem się do tego jednym ze swoich wyroków, że zdjąłem z gazet odpowiedzialność za brak publikacji sprostowania. W efekcie często dziś w prasie padają słowa bez pomyślunku - hulaj dusza bez kontusza i ludzie nie biorą za nie odpowiedzialności.

Marcin Król, historyk idei: Jednak jest to całkowicie odmienny przypadek od sytuacji, kiedy ktoś wypowiada – naszym zdaniem – ostre, niesprawiedliwe czy wręcz głupie sądy lub opinie. Oczywiście można go pozwać do sądu i domagać się zadośćuczynienia, ale wydaje się, że znacznie lepiej jest sprawę załatwić przy pomocy najdalej nawet w krytycyzmie posuniętej polemiki publicystycznej.

Antoni Dudek, politolog: Stosując naciski prawne wobec Andrzeja Nowaka, Adam Michnik znów wkracza na drogę sądową w przypadku pojawienia się głosów krytycznych wobec „Gazety Wyborczej” i niego osobiście. Prawdopodobnie dlatego, że zdał sobie sprawę z tego, że jego dominacja w środkach masowego przekazu tak bardzo wyraźna w latach 90. załamała się. Teraz ani pan Michnik, ani „Gazeta” nie są już w stanie narzucać innym mediom swoich poglądów. W związku z tym redaktor naczelny „Wyborczej” reaguje tak gwałtownie. Nie podaje przy tym zwykle żadnych uzasadnień czy konkretnych dowodów na bardzo poważne oskarżenia.

Można sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby wszystkie gazety i media, które na łamach „Gazety” były wielokrotnie oceniane bardzo krytycznie, podały ją do sądu.