Nie mamy pana płaszcza i co nam pan zrobi - tymi słowami szatniarz z komedii Stanisława Barei "Miś" wychowywał klientów. Pomimo zmiany ustroju wielu polskim szatniarzom stare nawyki pozostały. Ale w tym samym stylu przemawiają do siebie politycy.
W 1996 roku senator Zbigniew Romaszewski ze zgrozą stwierdzał, że koalicji SLD - PSL wystarczy mieć większość w parlamencie, by łamać standardy. Chodziło o usunięcie szefów warszawskiej prokuratury, którzy mieli nieszczęście badać sprawę wykształcenia Aleksandra Kwaśniewskiego. Minęło ponad 10 lat, a wszystkie kolejne rządzące partie i ekipy mogą się wykazać bogatym dorobkiem w gwałceniu standardów. Te standardy to po części dobre obyczaje, a po części i normy prawne, naruszane lub interpretowane w sposób wykrętny.
Wielu komentatorów za uosobienie zła w dziedzinie łamania standardów uznało PiS. Partia Kaczyńskich ma tu zasługi, ale nie większe niż poprzednicy. A gdy obserwujemy, jak ochoczo w te buty wchodzi Platforma Obywatelska, powołując się - jak inni - na demokratyczny mandat, musimy uznać nasz kraj za jakąś kolonię polityków. Bo zmieniają się prześladowcy i prześladowani, ale w każdym przypadku cierpią obywatele. Nie tylko opozycja, ale opinia publiczna traci, gdy władza nie kieruje się zasadą przejrzystości i przyzwoitości.
Oto prezydent uznał się za poszkodowanego w sporze z premierem Donaldem Tuskiem o opiniowanie szefów służb specjalnych. I w tym przypadku miał rację. Prawo opiniowania obejmuje możliwość wymiany zdań z tym, kto podejmuje decyzję. Więcej - możliwość takiej wymiany zdań, choćby pisemnej, nadaje opiniowaniu sens. Zakłada możliwość dyskusji i w jej następstwie skorygowania decyzji lub jej podtrzymania. Słynne już Tuskowe: "Ja pytam, prezydent odpowiada" było nie tylko aroganckie, ale i niesłuszne. Co potwierdzili konstytucjonaliści dalecy od obecnej opozycji (na przykład Piotr Winczorek), ale co potwierdzi każdy, kto kieruje się zdrowym rozsądkiem.
Tusk miał argument: prezydent wykorzystuje każdą okazję do zwady z rządem, a swoje stanowisko koordynuje z opozycyjnym PiS. Tylko że to nie zmienia istoty sporu. W Polsce przyjęło się, że nominacja jest swoistą własnością tego, kto jej dokonuje. Daleko nam do kultury politycznej USA, gdzie korzystając z procedury zatwierdzania decyzji kadrowych przez Senat, poddaje się nominatów skomplikowanym egzaminom z kompetencji, ale też z nieskazitelnej przeszłości. Egzaminom, które niekiedy kończą się rezygnacją.
Premier Tusk uznał swój wybór szefów służb jako tyleż oczywistość, co błahostkę. Choć po lekturze artykułów w różnych gazetach - od "Rzeczpospolitej" po "Newsweek" - można podejrzewać, że nowy szef ABW Krzysztof Bondaryk jest przynajmniej nadmiernie uwikłany w biznesowe zależności. Ale przede wszystkim jego biografia nie powinna być owiana mgłą niejasności. Ochronie podlegają tajemnice ABW, nie przeszłość ich szefa. Bondaryk i Tusk powinni odpowiedzieć na pytania od razu i wyczerpująco. Że prezydent, opozycja pytają z polityczną intencją? A z jaką intencją pytają amerykańscy senatorowie? A jednak odpowiedzi padają, czasem wymuszone, ale padają. Bo przez opozycję pyta naród. Kiedyś role się zamienią.
Po raz kolejny standardy w Polsce sięgają bruku także i na Wiejskiej. Antoniemu Macierewiczowi prezydium Sejmu odmówiło udziału w sejmowej komisji śledczej. Sięgnięto po powód naciągnięty - Macierewicz nie kierował instytucją będącą przedmiotem zainteresowania komisji. Ale co gorsza, wielu polityków PO nie ukrywa, że chodzi nie o konflikt interesów, ale o ocenę Macierewicza. To zły człowiek, powtarza Stefan Niesiołowski.
Może i Macierewicz jest złym człowiekiem. To PiS wzięło za niego odpowiedzialność, umieszczając go na listach, i ponosi ją przed wyborcami, nie przed Niesiołowskim. A kardynalną zasadą parlamentaryzmu jest ta, że o obsadzie komisji decydują poszczególne partie. Krótko mówiąc, PO nie wybiera reprezentantów PiS, a PiS reprezentantów PO. Formalnie decyzję podejmuje cały parlament, ale gdyby decydował mechaniczną większością, mógłby nie dopuścić do komisji żadnego przedstawiciela opozycji. Odstępstwa powinny być sporadyczne, uzasadnione naprawdę ważnymi powodami. Na pewno nie polityczną oceną kandydata. Nawet gdy z komisji śledczej badającej sprawę Rywina usuwano Renatę Beger podejrzaną o popełnienie przestępstwa, wielu prawników miało wątpliwości, czy zasada reprezentacji nie została naruszona. A Macierewicz nie jest przestępcą. Jest kontrowersyjnym politykiem, z którym można nie zjeść obiadu, ale którego mandat powinien być szanowany.
Standardy są gwałcone od początku III RP, tyle że kolejne ekipy przekraczają kolejne granice. PiS naruszyło zasadę nienaruszalności kadencji konstytucyjnych ciał (Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji). Więc PO przebija je ochoczo kolejnymi naruszeniami. Z reguły demokracja poprawia obyczaje, zmienia reguły z bardziej brutalnych na bardziej cywilizowane, chroniące prawa politycznych mniejszości. W Polsce ewolucja idzie w odwrotnym kierunku. Przy słabym proteście, zwłaszcza jeśli łamiący cieszy się - jak PO - sympatią mediów i elit. Co jeszcze wymyślą nasi politycy?
"Wielu komentatorów za uosobienie zła w dziedzinie łamania standardów uznało PiS. Partia Kaczyńskich ma tu zasługi nie większe niż poprzednicy. A gdy obserwujemy, jak ochoczo w te buty wchodzi Platforma Obywatelska, musimy uznać nasz kraj za jakąś kolonię polityków. Bo zmieniają się prześladowcy i prześladowani, ale w każdym przypadku cierpią obywatele" - pisze Piotr Zaremba, publicysta DZIENNIKA.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama