W Polsce to wizja jeszcze nie z tej dekady. Tymczasem w Ameryce tak się właśnie stało. Czwórka faworytów prezydenckich prawyborów to kobieta, mulat, mormon i człowiek po siedemdziesiątce. Pół wieku temu taki skład wyborczego ćwierćfinału byłby w Ameryce nie do pomyślenia. Bo kobiety były przypisane do domu, czarni do tylnych siedzeń autobusów, mormoni budzili wyjątkową nieufność wśród innych chrześcijańskich wyznań.

Reklama

Ich założyciel był, nawet jak na warunki amerykańskie, wyjątkowym "bożym szaleńcem", a federalne państwo jeszcze musiało wymuszać na niektórych wyznawcach wyrzeczenie się wielożeństwa. Z kolei człowiek, który marzy o prezydenturze wyraźnie po siedemdziesiątce, nie kojarzył się z witalnością, jaka przystoi zwierzchnikowi sił zbrojnych. Reagan miał 69 lat, kiedy rozpoczynał pierwszą kadencję, a był to najstarszy spośród amerykańskich prezydentów obejmujących urząd.

Ostatnia prosta prawyborów przypomina - z punktu widzenia amerykańskiego wyborcy z epoki Roosevelta, Eisenhowera, nawet Kennedy’ego - paradę dziwaków albo dysydentów.

Jednym z wyjaśnieniem tak szybkiej i tak głębokiej zmiany kulturowej jest rola liberalnych mediów i liberalnego szkolnictwa. Wymuszanie szacunku i emancypacji przyniosło, o dziwo, efekty. I choć osobiście nie przepadam za zrzędliwymi specami od politycznej poprawności, to patrząc na faworytów amerykańskiego wyścigu, muszę przyznać, że konsekwencje tej obyczajowej zmiany wcale nie wydają się - ani dla Ameryki, ani dla świata - apokaliptyczne. Bo ani Clinton, ani Obama, ani Romney, ani McCain - jako potencjalni prezydenci globalnego mocarstwa - nie budzą przerażenia.

Obama? - może trochę za mało wiemy o jego programie, ale to, że jest czarny, nie przeszkadza ani Amerykanom, ani Polakom. Hillary CIinton? Mocniejszy cień na jej wizerunek niż bycie kobietą rzuca pewna nerwowość widoczna w mimice, a także ujawniona przez biografów-skandalistów wiedza, jak żelazną ręką ambitna Hillary trzymała za gardło wesołego Billa. Podobnie jest z faworytami wśród Republikanów. Mormon Romney wyszlifował się w amerykańskiej polityce już dawno, a McCain mimo podeszłego wieku w oczach neokonów na całym świecie wyrasta na wiarygodnego następcę Reagana.

Faktem jest, że amerykańskie społeczeństwo uległo przy tej okazji pokawałkowaniu. Pytane o wyborcze preferencje amerykańskie kobiety mówią, że będą głosować na Hillary - no bo jest kobietą. Afroamerykanie masowo wzięli udział w demokratycznych prawyborach - żeby poprzeć swego.

Chrześcijanie o fundamentalistycznych oczekiwaniach wobec polityki popierają Romneya - mimo że mormon. Tylko McCain nie pasuje do takiej mozaiki. Głosy samych tylko emerytów nie zapewniłyby mu aż takiego poparcia. Więc ze wszystkich kandydatów jest pewnie najbardziej ogólnonarodowy.