Agnieszka Sopińska: Jak na dinozaura nieźle się pan trzyma.
Leszek Miller*: Miło mi to słyszeć. Trzymam się jakoś. Wiele lat temu w Sopocie odbył się pierwszy koncert dinozaurów muzyki młodzieżowej. Byłem tam i wraz z wieloma innymi słuchaczami byłem nimi zachwycony. Generalnie wolę dinozaury od pampersów.
Anita Błochowiak, bo to ona w „Kropce nad i” w TVN 24 nazwała pana dinozaurem, jest pampersem?
Pampersem starszym, bo są i młodsi. Wygląda na to, że eksperyment z lewicowymi pampersami, w przeciwieństwie do prawicowych, nie powiódł się.
Może pan jeszcze odegrać jakąś rolę na lewicy?
Chcę, ale nie mam żadnych gwarancji. Dziś lewica dzieli się na koncesjonowaną i samodzielną. Licencjonowaną i suwerenną. Taką, która potrzebuje uwiarygodnienia i ochrony dawnej Unii Wolności i taką, która tego nie wymaga. Lewicę, w której o miejscu na liście wyborczej decydują Kwaśniewski z Geremkiem, i lewicę, która tego nie chce.
Rozumiem, że pana Polska lewica jest oczywiście suwerenna i niezależna, a SLD Olejniczaka jest podporządkowany dawnej UW.
To lewica, która uważa, że ponieważ nie ma żadnych zasług, to dla sukcesu wyborczego powinna mieć legitymizację wystawioną przez środowiska, które taki sukces mają. W tym wypadku wywodzące się z UW, a dziś skupione w Partii Demokratycznej. Taka tendencja istniała zawsze, miała sens w roku 1990 – 1991, ale na pewno nie teraz. LiD nie jest sklejony żadnym wspólnym programem i wartościami, jest jedynie koniunkturalnym związkiem polityczno-towarzyskim. Koncepcja tego tworu wynikała z poczucia, że SLD może wyjść z kłopotów dzięki przynależności do ludzi lepiej urodzonych.
SLD-owcy mają takie kompleksy, że potrzebują podczepić się pod ludzi lepiej urodzonych?
Na pewno nie wszyscy, ale elita przywódcza uległa namowom Aleksandra Kwaśniewskiego, który zawsze marzył o połączeniu tych dwóch środowisk, uznając wyższość jednego z nich.
Wieszczy pan polityczną śmierć zarówno LiD, jak i tych, którzy go stworzyli.
Od samego początku mówiłem, że LiD jest błędem i poniosłem tego konsekwencje. Uważałem, że ten dziwaczny twór, zrodzony z marzenia Kwaśniewskiego o lepszym towarzystwie, jest jak świnka morska. Ani to świnka, ani to morska.
Jestem przekonany, że LiD nie przetrwa czteroletniej kadencji i się rozpadnie. W SLD narasta bunt przeciwko LiD. Podobne głosy dobiegają też z Partii Demokratycznej. Coraz więcej ludzi, którzy jeszcze niedawno krzyczeli radośnie: „LiD to jest hit”, dziś przyznaje, że to była pomyłka. Ale żeby była jasność: gdyby miało być tak, że jedyną odpowiedzialność za powstanie LiD poniesie tylko i wyłącznie Olejniczak, to byłoby to głęboko niesłuszne. Przecież Szmajdziński, Janik, Borowski i wielu innych dokładnie tak samo parli do tego rozwiązania.
Jerzy Szmajdziński jest teraz namawiany przez kolegów do walki o przywództwo SLD.
Gdyby nim został, chciałbym usłyszeć jego wypowiedź na temat konieczności dalszego odmłodzenia SLD. (śmiech)
Odmłodzenie partii to pan zalecał wiele lat temu, kiedy chciał pan zająć miejsce Józefa Oleksego.
Tak, ale obaj byliśmy wtedy o wiele młodsi. Natomiast tutaj bardzo serio traktowano to, że Olejniczak, Napieralski i kilka jeszcze innych postaci będą sygnałem odmłodzenia partii.
Szmajdziński sprawdziłby się w fotelu przewodniczącego?
Wśród moich najbliższych współpracowników dwóch ludzi się wyróżniało: Marek Borowski i Jerzy Szmajdziński. Pierwszy programowo i intelektualnie, a drugi zdolnościami organizacyjnymi. Dawno temu doprowadziłem do tego, że Szmajdziński otrzymał bardzo wysokie stanowisko kierownika Wydziału Organizacyjnego KC PZPR. To niewątpliwie człowiek utalentowany.
W którym momencie został popełniony błąd, który doprowadził do dzisiejszego kryzysu, w jakim znajduje się lewica?
Błędów było kilka. O ile to ja wymyśliłem Wojciecha Olejniczaka jako ministra rolnictwa, o tyle Kwaśniewski wymyślił go jako przewodniczącego partii. Bez wątpienia Olejniczak był dużo lepszym ministrem, niż jest szefem SLD.
To samo mówi Kwaśniewski w wywiadzie dla „Krytyki Politycznej”.
W swoim czasie przestrzegałem moich młodszych kolegów przed Kwaśniewskim. Mówiłem im, że najpierw będzie ich chwalił, a potem gdy tylko dojdzie do pierwszego potknięcia, to ich po prostu zdradzi. Tak się właśnie stało. Zresztą wydarzyło się coś więcej, on z nich po prostu szydzi. Tak na marginesie – rola Kwaśniewskiego w różnych intrygach i skrywanych wydarzeniach dopiero czeka na odsłonięcie.
Proszę więc odsłonić fragment – jak w SLD są podejmowane decyzje?
Decyzje płynęły z zewnątrz. Olejniczak był posłusznym wykonawcą poleceń, które najczęściej wydawał Kwaśniewski. Może kiedyś Olejniczak będzie politykiem samodzielnym. Ale żeby nim być, trzeba mieć bardzo mocną pozycję, tymczasem pozycja Olejniczaka słabnie. SLD pod jego przewodnictwem osiągnął w ostatnich wyborach najgorszy w swojej historii wynik.
W jakim gronie zapadają decyzje?
Szmajdziński, Janik, Nikolski. No i Olejniczak.
Jaką rolę odgrywają w tym gronie Krzysztof Janik i Lech Nikolski?
To są ludzie, którzy musieli kogoś obstawić, z kimś się związać, licząc na to, że spotka ich za to jakaś nagroda. W wypadku Janika tą nagroda była zgoda na jego kandydowanie – bez powodzenia zresztą – w ostatnich wyborach. Z kolei Nikolski wolał miejsce szefa doradców przewodniczącego.
Grzegorz Napieralski, sekretarz partii, nie uczestniczył w takich naradach?
Wokół niego skupione jest inne środowisko. Zresztą teraz ci działacze pewnie będą chcieli sprawdzić realne możliwości Olejniczaka i rozstrzygnąć ten spór. Konflikt między przewodniczącym a sekretarzem generalnym nie jest niczym nowym w SLD. Często tak bywało. Tak było za czasów: Kwaśniewski – Miller, przy czym wtedy SdRP nie mogła funkcjonować bez tych dwóch ludzi. Wszyscy mieli tego świadomość i to narzucało wzajemne ograniczenia. Kiedy ja byłem przewodniczącym, a Janik sekretarzem generalnym współpraca układała się w miarę spokojnie. Teraz konflikt między przewodniczącym, a sekretarzem jest bardzo wyraźny, bo SLD może istnieć zarówno bez jednego, jak i drugiego.
Jakąś rolę odgrywał Sławomir Sierakowski?
Sierakowski w pewnym momencie był kimś, kto chciał odegrać rolę Michnika. Zresztą kogoś takiego w nim widziano. Olejniczak inwestował w Sierakowskiego, między innymi przez finansowanie jego pisma. Nie wiem, czy tak dalej jest, tym bardziej że Sierakowski zaczął w pewnym momencie pisać o swoim rozczarowaniu SLD i Olejniczakiem.
Olejniczak chodził do Sierakowskiego na organizowane przez niego spotkania?
Uczestniczył w rozmaitych tego typu towarzyskich przedsięwzięciach, ale po każdym z nich Sierakowski rozczarowywał się coraz bardziej Olejniczakiem. To w ogóle jest ciekawy problem, bo elita SLD udaje, że nie słyszy krytyki Sierakowskiego, tak jak wcześniej nie reagowała na mieszanie ich z błotem przez Borowskiego. To wszystko wynika z niskiej samooceny i potrzeby szukania kogoś dominującego. Powinni rzecz jasna czytać Sierakowskiego, ale z większa uwagą prof. Bronisława Łagowskiego.
Kiedyś wróci pan do SLD?
Nie sądzę. Moje rozstanie było ostateczne. Choć wiem, że na Rozbrat można usłyszeć takie głosy, że o niczym innym nie marzę, jak tylko by wrócić do SLD. Ale ja tego nie przewiduję.
Jaki ma pan stosunek do SLD?
Sentymentalny. Jak przejeżdżam koło siedziby partii na Rozbrat, to ogarnia mnie nostalgia. Mówiąc po raz ostatni do Rady Krajowej SLD, wskazałem na jej liderów i powiedziałem do sali: Żegnam się z nimi, ale nie z wami. Będąc poza Warszawą, spotykam wielu działaczy SLD i są to bardzo miłe kontakty.
Łezka się w oku kręci?
Taki facet jak ja nie powinien mówić o łzach. Ale wzruszenie jest faktem. W końcu spędziłem tam tyle lat.