W czwartkowym programie "Warto rozmawiać" oskarżono DZIENNIK o manipulację w naszej informacji o wystąpieniu rzecznika praw dziecka Ewy Sowińskiej na temat karalności "jawnych zachowań seksualnych" poniżej osiemnastego roku życia. Niektórzy zaproszeni do dyskusji goście byli tym nieco zdumieni, bo powiedziano im, że będą uczestniczyć w sporze wokół poglądów pani rzecznik, a nie w linczu na DZIENNIKU. Tym bardziej że skazaniec był nieobecny. Przedstawiciela DZIENNIKA nie wpuszczono do studia.

Reklama

Wiem o tym najlepiej, bo tym przedstawicielem miałem być ja. Jeszcze we wtorek otrzymaliśmy od autorów programu oficjalne zaproszenie do udziału w dyskusji. Kiedy jednak redagujący program Paweł Nowacki i producent Maciej Pawlicki dowiedzieli się, że przedstawicielem redakcji mam być ja, poinformowali nas, że "koncepcja programu uległa nagłej zmianie", a obecność przedstawiciela DZIENNIKA w studio jest niepożądana. Wolno by mi było co najwyżej wytłumaczyć się z naszych zbrodni do kamery, ale moja wypowiedź miała zostać następnie zmontowana i skomentowana w studiu. Jeszcze w środę wieczorem rozmawiałem z redagującym program Pawłem Nowackim, prosząc o możliwość udziału w dyskusji, choćby we fragmencie dotyczącym naszej gazety. Ponieważ nie znałem zarzutów, jakie miały być postawione DZIENNIKOWI w programie, chciałem się do nich odnieść, kiedy już je usłyszę. Odpowiedź brzmiała: nie.

Niebezpieczne rozerotyzowanie

I rzeczywiście, od prowadzącego program Jana Pospieszalskiego, a także zaproszonych do studia Krzysztofa Bosaka i Hanny Wujkowskiej z LPR, a także Pawła Paliwody - kiedyś przez moment naszego redakcyjnego kolegi, dzisiaj eksperta od życia seksualnego Polaków - widzowie Dwójki mogli się dowiedzieć, że DZIENNIK kłamie, prezentuje "gangsterstwo", manipuluje i jest narzędziem walki z katolicyzmem - zdaniem Paliwody co najmniej tak samo zawziętym i niebezpiecznym jak Platforma Obywatelska. Według autorów programu, zmanipulowaliśmy wypowiedź rzecznik Sowińskiej, insynuując jej chęć penalizowania zachowań seksualnych młodzieży pomiędzy 15 a 18 rokiem życia. Podczas gdy ona chciała jedynie uchronić polskich siedemnastolatków przed wykorzystywaniem ich w twardej pornografii, nad której demonicznymi urokami Paweł Paliwoda lubi się rozwodzić w sposób, powiedziałbym, odrobinę zbyt obsesyjny.

Reklama

Problem w tym, że Pospieszalski, Paliwoda i zaproszeni do studia działacze LPR świadomie nie chcieli powiedzieć widzom całej prawdy. Musiał to za nich uczynić profesor Marian Filar, który nad Paliwodą ma tę przewagę, że jest profesorem prawa, obowiązujące w Polsce przepisy po prostu zna, a niektóre sam tworzył. Zauważył on trzeźwo, że wykorzystywanie młodych ludzi w wieku 15-18 lat do produkcji i rozpowszechniania pornografii jest w dzisiejszej Polsce ścigane przez prawo i karalne. Interwencja pani rzecznik nie jest tu zatem potrzebna. Natomiast pani rzecznik Sowińska w zacytowanym i skomentowanym przez DZIENNIK wykładzie na KUL powiedziała wyraźnie - na tyle oczywiście, na ile do jakiejkolwiek konkretności jest zdolna w swoich wystąpieniach, obojętnie, czy na temat seksu, Teletubisiów, czy prześladowanego przez masonów z IPN-u abp. Wielgusa - że chce doprowadzić do penalizacji "jawnych zachowań seksualnych dokonanych na szkodę młodych ludzi".

Myślę, że większość Polaków opowiada się za precyzyjnym prawem regulującym kwestie pornografii - zarówno poniżej jak i powyżej 18 roku życia. Jednak bardzo niewielu z nas chciałoby stać się zakładnikami poglądów Sowińskiej, Paliwody, Bosaka czy Pospieszalskiego na temat tego, co jest dla ludzi szkodliwe w sprawach seksu. A to dlatego, że sama pani rzecznik, jak też uczestnicy programu "Warto rozmawiać" broniący jej przed DZIENNIKIEM, są na punkcie seksu ewidentnie sfiksowani. Pospieszalski wielokrotnie w czasie programu powtarzał, że wszędzie wokół niego "następuje gwałtowna erotyzacja". Paweł Paliwoda utrzymywał że ta "gwałtowna erotyzacja" prowadzi do zbrodni, a pani Wujkowska apelowała z ogniem w oczach, aby Polska za żadną cenę "nie wchodziła w zacofaną w swoim permisywizmie seksualnym Europę". Sowińska, Wujkowska, Paliwoda, Bosak czy Pospieszalski, gdyby kiedykolwiek rzeczywiście mieli możliwość prawnego interpretowania i penalizowania tego, co ich zdaniem jest dla ludzi szkodliwe w kwestiach seksu, zafundowaliby Polakom prawo i rzeczywistość jak z antyklerykalnych pamfletów Boya-Żeleńskiego. Szczęśliwie ze swoimi seksualnymi obsesjami są oni w Polsce marginesem. Pomimo tego że 97 proc. Polaków jest katolikami. A może właśnie dlatego.

Dla Jana Pospieszalskiego, Pawła Paliwody czy Pawła Lisickiego, który regularnie używa w "Rzeczpospolitej" Paliwody jako antydziennikowego pamflecisty, to wszystko, co było największym cieniem rządów PiS, czyli wyciągnięcie rozmaitych maniaków z zakamarków, gdzie heroicznie walczyli z "gwałtownym rozerotyzowaniem" we własnych głowach, do centrum polskiego życia politycznego - jest tych rządów największą, a może jedyną zasługą. Dla nich IV RP została zdradzona w momencie, kiedy Marek Jurek zamiast dostać do ręki polską konstytucję, został z PiS wypchnięty, bo Kaczyńscy zupełnie słusznie woleli od niego Kluzik-Rostkowską. A Sowińska, zamiast mieć realny wpływ na wychowanie młodzieży, stała się postacią bezsilną i groteskową, której panowanie rozciągało się wyłącznie na odległość jej biurka. Choć jako mianowany przez sejmową większość oficjalny polski rzecznik praw dziecka mogła niestety kompromitować zarówno swój urząd, jak i państwo polskie, co też robiła i robi do tej pory z bezprzykładną gorliwością. Dla naszych zafiksowanych na seksie tradycjonalistów już jednak rządy "ludzi bez właściwości" z PiS oznaczały zdradę i moralny upadek. Rządy PO są tylko tego upadku kontynuacją i pogłębieniem.

Reklama

Odczepcie się od DZIENNIKA

Jan Pospieszalski, Paweł Nowacki, Maciej Pawlicki, a nawet Paweł Paliwoda, którzy kiedyś potrafili krytykować patologie III RP z dość rozsądnych pozycji, dziś obsunęli się na pozycje Bosaka i Sowińskiej. To jest intelektualna degeneracja, ale będąca przecież ich wyborem i ich problemem. Mnie interesuje tylko dlatego, że po drodze postanowili zaczepić DZIENNIK i nie pozwolili mi bronić mojej gazety w uczciwej publicznej dyskusji. Jest mi przykro tym bardziej, że doskonale pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu, w heroicznych czasach programu "Warto rozmawiać", kiedy był on emitowany w Telewizji Puls, a niepokorna ekipa nie została jeszcze ściągnięta na Woronicza przez prezesa Dworaka (który swoją drogą chyba nie był z PiS tylko z tej drugiej partii, co to prześladuje katolików, czyli z PO) bywałem zapraszany, aby gromić "wspólnych wrogów". Po każdym programie, kiedy już sobie do woli pokrzyczałem na postkomunistów i "Gazetę Wyborczą", Paweł Nowacki, Jan Pospieszalski i producent programu Maciej Pawlicki klepali mnie czule po plecach i mówili: "ale im dołożyłeś", "tak trzymać". Wcale się im nie dziwię, bo w czasach dominacji jednej partii i jednej gazety nie było aż tak wielu kłapiących dziobem radykałów, żeby nimi ozdobić produkcję dla niszowej stacji. Kiedy jednak w ubiegłą środę Paweł Nowacki, Jan Pospieszalski i Maciej Pawlicki dowiedzieli się, że równie ostro mógłbym bronić racji, które nie są ich racjami, po prostu nie wpuścili mnie do studia. A naszą gazetę zwymyślali od kłamców i gangsterów.

To w końcu ich program i ich święte prawo własności. Bo ten kawałek telewizji publicznej mają przecież na własność. Mogą w nim robić, co chcą i stosować swoje własne standardy dziennikarstwa. Ale nie mieli prawa publicznie kłamać mówiąc, że DZIENNIK nie przyjął zaproszenia do wystąpienia "przed kamerą naszego programu". Bo ja wystąpienia przed nie jedną, ale wszystkimi kamerami studia "Warto rozmawiać" nie tylko nie unikałem, ale się tego przez cały dzień, także podczas długiej i nieprzyjemnej dla obu stron telefonicznej rozmowy z Pawłem Nowackim, domagałem. Niestety, tchórzostwo zwyciężyło. Nowacki doszedł do wniosku, że mógłbym w dyskusji jakoś sobie poradzić z Pospieszalskim, Bosakiem, Paliwodą, a nawet z felietonami programu "Warto rozmawiać", czyli propagandowymi montażówkami podbitymi grobowym głosem lektora wyjaśniającego nieświadomym widzom, kto w tym widowisku jest męczennikiem, a kto antychrystem. I zamiast wygodnego linczu byłby może jakiś spór.

Tak więc niby wszystko się autorom programu "Warto rozmawiać" udało. Paweł Paliwoda mógł nam zarzucać kłamstwa, a ja nie mogłem mu odpowiedzieć. Tyle że dla mnie to nie jest dziennikarstwo, ale zwyczajna szulerka. A szulerka, nawet w imię wartości, to po prostu żenada.