Cejrowski zawsze świrował, ale w swoim świrowaniu zachowywał pewną miarę. Przynajmniej prawicową. Krwawo rozprawiał się z polityczną poprawnością, atakował wrażliwości i tabu chronione przez pewien ideologiczny język, który dla innych wrażliwości i dla innych tabu nie miał żadnej tolerancji.
Pierwszy Kowboj Rzeczypospolitej był podobny do wielu z nas w latach 90. Ale też jak wielu z nas miał parę rzeczy nie do ruszenia. Należała do nich lojalność wobec Polski oraz niemieszanie komunizmu z demokracją, jakkolwiek by się nam ta demokracja w praktyce nie podobała, choćby wygrywali nie ci politycy, których my lubimy, i na których głosowaliśmy.
Cejrowskiego, kiedy w latach 80. był licealistą, esbecy zawieźli do lasu i połamali mu palce, bo nie chciał sypnąć kolegów kolportujących w szkole bibułę. Właśnie dlatego że znał polskie realia, potrafił odróżnić NATO i Unię Europejską od Układu Warszawskiego i RWPG. Przynajmniej do tej pory potrafił, bo teraz wszystko mu się pomieszało.
Właśnie ogłosił, że rezygnuje z polskiego obywatelstwa i będzie Ekwadorczykiem, bo Polska utraciła wolność, akceptując traktat reformujący. Akurat teraz, kiedy w Polsce naprawdę panuje wolność, można ujadać w dowolnej sprawie, kiedy rozpoczynamy najbardziej ryzykowną i najbardziej fantastyczną grę w swojej historii - grę w Europę = on emigruje, żeby zgrywać białego pana w Ekwadorze.
Słaba kobieta Manuela Gretkowska nie wraca do Paryża, mimo że z jej punktu widzenia dzisiejsza "prawicowa Polska" jest krajem jeszcze bardziej nieznośnym niż dla Cejrowskiego. Tymczasem nasz kowboj spina rumaka ostrogami i znika za horyzontem.
Cejrowski z niezłego komika sam stał się postacią komiczną. Ale jego upadek wcale mnie nie śmieszy. Bo w tym geście – "to nie jest moja Polska, to nie jest moja Europa, to nie jest mój świat" - widzę jak pod mikroskopem skazy mojego pokolenia. Wszystko robiliśmy na przekór. Ponieważ w latach 80. w Polsce nie było żadnego społeczeństwa, tylko głupia przemoc i bezsilny opór, wobec tego totalnie zdziczeliśmy.
Ponieważ zadano nam ból, przywiązaliśmy się do własnego cierpienia i przestaliśmy rozumieć jakiekolwiek inne. Znam wielu Cejrowskich, nieraz aż za dobrze. Jedni wyemigrowali do Kanady, gdzie na złość "komuchom-ekologom" kupują karabiny, wsiadają do swoich jeepów, i co roku jeżdżą polować na foki.
Znam innych, którzy wyjechali do Stanów, gdzie na złość „komuchom-demokratom” wygadują na Murzynów, Żydów i feministki, gotowi popierać najbardziej ponurych demagogów. Bo cały czas myślą, że to wciąż jedna i ta sama walka. Ich antykomunizm stał się groteską.
Ich przywiązanie do wolności stało się karykaturą. Porywy lat 80. być może ładne w wykonaniu naiwnych i szlachetnych dzieci "Solidarności", ćwierć wieku później w wykonaniu tłustawych i łysiejących cynicznych 40-latków, są ponurą farsą. Trochę tak jakby emeryci z Woodstock zaczęli się znowu tarzać w kałużach błota przy starych kawałkach Joe Cockera... Cejrowski chciał być wiecznie młody, stał się tylko śmieszny.