Tony Blair przełamał długotrwały kryzys ideowy Partii Pracy, wyrwał władzę konserwatystom po wielu latach jałowej opozycji i był dobrym premierem, jednym z lepszych w dziejach powojennej Anglii. Jednak - w obawie o wynik nadchodzących wyborów - laburzyści zmusili go do rezygnacji, podobnie jak kiedyś zrobili to konserwatyści z Margaret Thatcher. Kiedy zrobią to wreszcie działacze PiS? To znaczy kiedy Wy, posłanki i posłowie przegrywającej partii pozbędziecie się kuli u nogi - Jarosława Kaczyńskiego?

Reklama

Nie, nie odpowiadajcie na głos. Wasza urzędowa odpowiedź, do której delegujecie na ogół jednego z pozbawionych wdzięku pinokiów, brzmi: "Nigdy". Ciekawe, że w zdarzających się czasem wypowiedziach obserwatorów sceny politycznej - tych niechętnych PiS i tych jakoś mu życzliwych - na temat przyszłości prezesa PiS nie padł jeszcze żaden argument dotyczący jego wizji politycznej czy charyzmy. PiS po prostu rozpadnie się bez Kaczyńskiego - oto cała filozofia usprawiedliwiająca dalsze przywództwo złego przecież przywódcy. PiS to w obecnej chwili środowisko zdające egzamin z politycznej dorosłości, czego tej partii nie zazdroszczę, bo taki egzamin ma w sobie zawsze coś upokarzającego.

Powodem, dla którego Kaczyński musi pójść śladem Balcerowicza, Leppera i Millera nie jest zły wynik wyborczy PiS ani kiepskie sondaże. PO nie przesunęła się do tylnego rzędu Tuska po podwójnej porażce wyborczej w 2005 roku i dwa lata później zebrała tego słodkie owoce. To nie rozliczenia powyborcze, ale perspektywa następnych wyborów zmusza Was do pisowskiej wojny domowej i usunięcia prezesa. Jarosław Kaczyński stworzył PiS, nadał rachitycznej polskiej prawicy ramy partyjne, ideały i przywództwo. Po raz pierwszy w dziejach jedna prawicowa partia była w stanie zawalczyć o zwycięstwo wyborcze - i walka ta skończyła się sukcesem. Prawo i Sprawiedliwość nie grzęzło w walkach wewnętrznych, lecz sformułowało czytelną dla wyborcy ofertę "nowego początku". "Nowy początek" był już pomysłem Kaczyńskiego na początku lat 90., dopiero jednak w XXI wieku pojęcie to nabrało konkretnej treści. Czynniki ułatwiające przestępczość, tę drobną i tę na wielką skalę - eliminować. Aparat państwowy - usprawnić. Sitwy polityczno-towarzyskie w gospodarce - rozbić. Znaleźć drogi dojścia z pomocą do tych, których nie reprezentują żadne związki zawodowe i polityczne. Tym przemianom towarzyszyć musi istotna przemiana świadomości Polaków, których tolerancja dla małych i dużych układzików i układów musi się zmniejszyć.

"IV Rzeczypospolita" kilka lat temu była odpowiedzią na prawdziwe problemy. Dzisiaj, niestety, śmieszy albo irytuje wielu tych, którzy właśnie na nią głosowali w 2005 roku, bo była wprowadzana przez Jarosława Kaczyńskiego tylko w wymiarze histeryczno-propagandowym. Walce z korupcją nie towarzyszyła eliminacja przyczyn, które korupcję prowokują. Zamiast rewolucji moralnej mieliśmy awanturę za awanturą i personalne katastrofy. Kaczyński zgubił przy tym złoty róg - szacunek tych, którzy kiedyś uważali go za oszołoma, a potem częściowo przyznali mu rację. Premier Kaczyński odpłacił im za chwilę uznania werbalnymi atakami, z których jednak ani kraj, ani nawet PiS nie wyniósł żadnej korzyści. Autostrady w Polsce dalej buduje Kulczyk, ustawy dalej pilnuje Trybunał Konstytucyjny, stóp procentowych Rada Polityki Pieniężnej, żadnego układu nie udało się chociażby wskazać, w szkołach literalnie nic się nie zmieniło. O rewolucji moralnej nawet nie ma co mówić w innym trybie niż ironicznym.

Reklama

Jarosław Kaczyński Anno Domini 2008 roku uosabia w oczach milionów Polaków to, co ta partia pokazała najgorszego w czasach swoich rządów. To polityk, który nie wahał się z używaniem służb specjalnych w nieczytelnych politycznych rozgrywkach. Potrafi współpracować z Antonim Macierewiczem, ale z Władysławem Bartoszewskim - nie. Zgodzi się na koalicję z Romanem Giertychem i Renatą Beger, ale za moralnie dwuznaczną traktuje koalicję z Komorowskim i Schetyną. Agresji słownej towarzyszy niewiarygodność, bo polityk obiecujący rewolucję moralną i wchodzący w związek koalicyjny z Samoobroną to oszust.

Zresztą, ja tego wszystkiego nie muszę Wam, panie i panowie z PiS tłumaczyć, bo wiecie to lepiej ode mnie. Pytanie, jak dugo strach przed przejęciem władzy w PiS będzie Wam wiązać ręce. Obudźcie się, póki nie będzie za późno, bo z każdym tygodniem tracicie resztki idei "prawa i sprawiedliwości", zamienianej na "półsocjalizm". Kaczyński zabrał Wam sztandar prawicy. Jako premier sformułował pogląd, że w Polsce pieniądze na reformę zdrowia są - w zasobach osób lepiej zarabiających. Nawet SLD został uznany za wroga nie dlatego, że pragnie powrotu Polski Ludowej (bo i nie pragnie), lecz dlatego, że jest partią broniącą ludzi bogatych. Prawica Kaczyńskiego jest otwarta na nacjonalizm, ale nie na liberalizm, nawet tak konserwatywny jak ten w wykonaniu Platformy Obywatelskiej. Wbrew temu, co frapujące w Polskiej tradycji, Kaczyński przeciwstawia wolność solidarności ("Polska liberalna/Polska solidarna", wstyd!). Ciągnie prawicę tam, gdzie przeważają odruchy wrogości wobec Niemców, homoseksualistów i bogaczy. Tam chcecie być, PiS-owcy? Naprawdę wystarcza Wam elektorat ludzi wystraszonych? Oby ten elektorat w Polsce się nie powiększał, zadaniem uczciwego polityka nie jest dzisiaj walić w dzwon na trwogę w nadziei na złowienie kolejnego procentu czy dwóch poparcia wyborczego.

Tak przy okazji, niejednego z Was musiało nurtować pytanie, dlaczego prezes Kaczyński z taką zajadłością zaatakował ratyfikację traktatu lizbońskiego. Dla wizerunku PiS to ruina. Po wielu deklaracjach, jak to partia zdobywać będzie nowych zwolenników, zwłaszcza wśród młodzieży, rozpętano polityczną akcję, która zniechęca umiarkowanych i po prostu wnerwia młodzież. A wszystko to tylko po to, by dopomóc prezydentowi, któremu "wojna o traktat" da okazję do mediacji i przypomnienia swojego wizerunku twardego negocjatora. PiS, co prawda, spadnie poparcie, i to na długo, ale prezydentowi poprawią się notowania - Waszym kosztem, drodzy parlamentarzyści i działacze zdychającej partii. Zostaliście poświęceni. Sądząc po tym, co prezes publicznie mówił o takich swoich bliskich współpracownikach, jak Kazimierz Marcinkiewicz, Ludwik Dorn czy Paweł Zalewski, możecie oczekiwać z jego strony jeszcze niejednego uderzenia.

W powyborczych miesiącach prezes PiS umocnił wizerunek waszej partii jako partii awanturniczej, wiszącej na klamce ojca Tadeusza Rydzyka, pozbawionej wizji. Niedawno Robert Krasowski zamieścił w DZIENNIKU tezę, że konserwatyzm nie jest głodny wartości. Może w Anglii tak jest, ale myśmy przeszli w Polsce inną drogę. W latach 80. znaleźliśmy się w "Solidarności" właśnie ze względu na głód wartości. W latach 90., kiedy wpływowe elity lansowały tezę, że polski tradycjonalizm jest właściwie bardziej niebezpieczny niż postkomunizm, a masy Polaków uznały, że nauczanie papieskie to tylko sympatyczne gadanie, szukaliśmy w konserwatyzmie umocnienia wiary, że nie wszystko stracone. Dzisiaj, mimo grzechów Prawa i Sprawiedliwości, wciąż można mieć nadzieję, że to w tej partii jest najwięcej zdeponowanych prawicowych wartości. Talentami trzeba jednak umiejętnie obracać, nie trzymać zakopanych. Wokół nich czujnie przechadza się pies ogrodnika - sam nie zje, Wam nie da.