DZIENNIK opisał wczoraj propozycje minister nauki Barbary Kudryckiej związane z reformą szkolnictwa akademickiego. Pojawiły się też - również w DZIENNIKU - pierwsze tych propozycji recenzje ze strony naukowców - recenzje w większości mocno krytyczne czy wręcz miażdżące. Nic w tym dziwnego, bo propozycje minister Kudryckiej można podzielić na trzy grupy:

Reklama

Niebezpieczne lub wręcz niedopuszczalne

Na pierwszym miejscu znajduje się w tej grupie zniesienie habilitacji i pozostawienie tylko doktoratu. W tej chwili doktorat jest bardzo często lepszym magisterium, a dopiero habilitacja daje podstawy do miana uczonego. Zniesienie habilitacji spowoduje radykalne obniżenie poziomu kształcenia (Niemcy to zrobili kilka lat temu i teraz plują sobie w brodę). Warto przypomnieć, że habilitacja polega nie tylko na ocenie pracy habilitacyjnej, ale także całego dorobku naukowego danej osoby. Ponadto od dawna zniesienia habilitacji domagają się związki zawodowe, które pragnęłyby ułatwień dla nieudanych doktorów. Nieznane są też powody, dla których habilitację powinno się znieść, chyba że ktoś pragnie ułatwić zostanie profesorem rozmaitym drugorzędnym pracownikom naukowym.

Po drugie niebezpieczne jest jakiekolwiek finansowanie uczelni niepublicznych. Kilkanaście z nich jest wysokiej jakości i znakomicie sobie dają finansowo radę, pozostałe należałoby raczej zamknąć niż dofinansowywać. Od dawna wszyscy to wiedzą i kolejne władze ministerialne przymierzały się do wprowadzenia porządku w sprawie szkół niepublicznych. Zasadniczo nie mam nic przeciwko tym szkołom, ale w Polsce częściej jest to pomysł na zarabianie pieniędzy niż na prawdziwe kształcenie. Na UW prowadzimy studia uzupełniające dla osób z licencjatem z takich szkół i wiemy, z jak kiepskimi (nie z własnej winy) studentami mamy do czynienia.

Reklama

Wreszcie zmieniane co dwa lata studia strategiczne. Otóż okres dwóch lat jest niepokojąco krótki i może powodować nieprawdopodobny bałagan. Ponadto doprawdy nikt nie wie, co jest i co będzie potrzebne w przyszłości i - z pozoru - niezbyt strategiczna obecnie etnografia może za kilka lat okazać się bardzo potrzebna. Uniwersytety są po to, żeby wszystkie kierunki rozwijały się harmonijnie i każda wiedza, jeżeli jest na wysokim poziomie, ma charakter "strategiczny", a nie tylko ta w danej chwili przydatna dla gospodarki.

Pomysły godne dyskusji, ale nie decyzji

Przede wszystkim - powstanie uczelni flagowych. Trzeba dobrze wiedzieć, co to znaczy i jakie będą tego konsekwencje. Czy tylko podwyższenie poziomu na tychże uczelniach, czy też nieuniknione obniżenie poziomu pozostałych. Jeżeli uczelnie te miałyby się odróżniać wyższymi pensjami pracowników naukowych, byłoby to niekonstytucyjne. A poza tym warto podkreślić, że obecne zarobki pracowników wyższych uczelni są znacznie niższe, niż to wskazuje ustawa. Może byłoby lepiej, zamiast tworzyć prawo, najpierw przestrzegać istniejącego?

Reklama

Druga kwestia dyskusyjna to wzmocnienie pozycji rektora wobec organów kolegialnych. I znowu jest to może w niektórych dziedzinach słuszne, a w innych wręcz niebezpieczne. Być może warto byłoby zastanowić się nad tym, czy rektorami nie powinni być zawodowi menedżerowie a nie profesorowie, a uczeni tylko doradcami. Ale to wszystko nadaje się do dyskusji, która zresztą co pewien czas jest wszczynana i na tym się kończy, gdyż państwo nie ma zamiaru słuchać głosów pracowników uczelni, a urzędnicy ministerialni (łącznie z ministrami) ciągle się zmieniają i żadnej sensownej ustawy czy poprawek nie można doprowadzić do końca.

Wreszcie zwiększanie nakładów na naukę średnio o 0,15 PKB rocznie jest po prostu propozycją śmieszną przy stanie obecnym finansowania nauki (najniższym w Europie). Kiedyś, w czasach AWS, jeden z ministrów szkolnictwa wyższego obiecywał podwyżkę nakładów na naukę rocznie o 100 procent, to był oczywisty nonsens, ale 0,15 PKB to jest też nonsens, tym bardziej że dotychczas wszystkie rządy zmniejszały stopniowo te nakłady, więc i tak nie wierzę nawet w 0,15.

Propozycje banalne i nic niezmieniające

Takich propozycji jest w projekcie bardzo wiele, a na przykład kontrolowanie jakości studiów doktoranckich przy braku pieniędzy na stypendia dla doktorantów brzmi wręcz śmiesznie. Ponadto wyrazem swoistego cynizmu jest sposób dotychczasowego traktowania doktorantów. Przecież skoro studia doktoranckie są studiami trzeciego stopnia, czyli takimi jak inne, należałoby z tego wyciągnąć wnioski. Doktoranci mają przeciętnie 24 - 30 lat i często w tym wieku ludzie miewają żony/mężów, a nawet - o dziwo - dzieci. A państwo nie tylko nie daje doktorantom stypendiów, tak że praktycznie wszyscy muszą dorabiać, nie tylko żąda od nich, żeby nie brali etatowej pracy, ale także nie daje ani grosza na opłacanie wysokiej jakości specjalistów, którzy prowadziliby zajęcia na studiach doktoranckich. Po co więc grać komedię, jak się nie zachowuje fair wobec tych młodych ludzi.

Banalne są wszystkie koncepcje stypendialne, które i tak są obecnie realizowane. A nawet gdyby system nieco zmienić, propozycja konkursów na stypendia jest pozbawiona podstaw, dopóki się nie zapewni pieniędzy na stypendia. Na niektórych państwowych uczelniach stypendia naukowe wynoszą miesięcznie 120 lub 140 złotych.

Generalnie propozycja ma sens tylko w swej części do dyskusji, więc nie jest propozycją wykonawczą, a ewentualnie stanowi zaczątek debaty publicznej i środowiskowej. Realizacja projektów wymienionych jako niebezpieczne doprowadziłaby do kompletnej zapaści w polskim szkolnictwie wyższym i nauce. Zaś pani minister wydaje się interesować przede wszystkim uczelniami niepublicznymi, co nie jest dobrym znakiem. Przecież propozycje długoterminowe, jakie składa, najlepiej o tym świadczą, na przykład długoterminowa propozycja podobnych zasad finansowania uczelni publicznych i niepublicznych. Co to znaczy? I dlaczego, skoro takie są plany, nie wyraża się zgody i poparcia dla minimalnego finansowania studiów na uczelniach publicznych? Przecież w ten sposób zachowuje się hipokryzję zapisu konstytucyjnego, ale i tak ściąga ze studentów pieniądze, bo państwo nie ma ich w budżecie.

Pomysły minister Kudryckiej dotyczące organizacji nauki, zmian w sposobie powoływania Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego czy zmniejszenia liczby kierunków studiów (na Boga - dlaczego?) są zupełnie niezrozumiałe, więc albo stoi za nimi czyjś interes, albo po prostu zostały sformułowane po to, żeby cokolwiek zaproponować. Trzeba z całą mocą przypomnieć, że nauka i szkolnictwo wyższe to tereny, gdzie potrzebny jest zdrowy konserwatyzm: zmieniać, ale tylko wtedy, kiedy jest to potrzebne i kiedy się dobrze wie, że na lepsze.