"Trzy lata temu popularnym celem pseudonaukowych pielgrzymek była słowacka Nitra. Znam człowieka, który pojechał na tamtejszą uczelnię ze swoim doktoratem i na jego podstawie zdobył habilitację" - powiedział DZIENNIKOWI prof. Zbigniew Bogucki z Politechniki Radomskiej. Jego zdaniem proceder jest praktykowany od lat i będzie trwał tak długo, jak długo władze polskich szkół wyższych będą przymykały na to oko.

Reklama

Problem polega jednak na tym, że w świetle prawa wszystko jest legalne, bo rządy Polski i Słowacji podpisały umowę o wzajemnym uznawaniu tytułów naukowych. "Potępiam przywożenie habilitacji z zagranicy, ale nie mogę nikomu tego zabronić" - mówi prof. Wiesław Caban, prorektor ds. nauki i współpracy z zagranicą z Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego w Kielcach.

Zdaniem czytelników DZIENNIKA równie łatwo jak na Słowacji tytuł naukowy można zdobyć na Białorusi, w Rosji czy na Ukrainie.

KLARA KLINGER: Czy słyszał pan o tym, że na Słowacji można w ekspresowym tempie zrobić habilitację?
TADEUSZ LUTY*: Tak, słyszałem. Ten proceder zaczął się ponad sześć lat temu, kiedy niektórzy fizycy i inni przedstawiciele nauk ścisłych "uciekali" ze swoimi pracami z macierzystych uczelni i starali się o stopnie naukowe na Białorusi. To było dość powszechne zjawisko, szczególnie na uczelniach z miejscowości przy wschodniej granicy. Formalnie te stopnie były uznawane, bo Polska miała wtedy podpisaną w tej sprawie umowę z Białorusią ostatnio na szczęście zmodyfikowaną. Potem ten proceder ustał przede wszystkim na skutek sprzeciwu samego środowiska naukowego. Natomiast to, co teraz się dzieje w zakresie nauk humanistycznych, jest powtórzeniem wcześniejszej sytuacji.

Reklama

Niektórzy usprawiedliwiają się, że w Polsce jest zły system nadawania tytułów i dlatego jadą za granicę.
Ludzie, którzy decydują się robić habilitację za granicą, jadą tam już z gotowymi opracowaniami, i właśnie dlatego, że wiedzą, iż na takie sprawy przymyka się oko. Nie chcę rzucać fałszywych oskarżeń, ale wydaje mi się, że moi słowaccy koledzy czasem po prostu przepuszczają habilitanta, myśląc, że nawet jak będzie niedouczony, to przecież i tak nie będzie pracował na ich uczelni.

A przecież pracownik naukowy, którego ekspresową habilitację się zaakceptuje, otrzymuje prawo do wychowania i kształcenia następnych młodych doktorów, do mentalności których przemyca niewłaściwe i nieetyczne sposoby postępowania. Wtedy skala tego zjawiska może się rozszerzać.

Problem polega i na tym, że oko przymykają również polskie uczelnie, bo zależy im na tym, by mieć jak największą liczbę samodzielnych naukowców. Dzięki temu mogą np. otworzyć nowy wydział i zdobyć kolejnych studentów.
Przyczyny tego zła tkwią głęboko w samym systemie szkolnictwa wyższego. Ocena uczelni jest dokonywana na podstawie miar ilościowych. Pozwala jej się prowadzić różne działania naukowe, jeśli ma określone minimum profesorów. A przecież w świecie akademickim każda miara ilościowa jest miarą złą. Podstawą rangi uczelni może być wyłącznie jej doskonałość w świecie naukowym. Jeżeli więc finansowanie szkół wyższych opiera się tylko na kryteriach ilościowych, będzie to sprzyjać powstawaniu patologii.

Reklama

Może pan podać jakieś przykłady?
Proszę zwrócić uwagę na masowe zjawisko zmian nazw uczelni. Jeżeli jakaś szkoła wyższa ma uprawnienia w zakresie sześciu dyscyplin naukowych, to już mogła nazwać się uniwersytetem. I skwapliwie z tego korzystała. Nikt tego nie weryfikował w inny sposób. A to droga do deprecjacji nauki.

Co w takim razie należałoby zrobić?
Powinniśmy całkowicie zmienić filozofię regulacji prawnych w zakresie szkolnictwa wyższego, nie stosować mikrozarządzania z poziomu ministerialnego, a przede wszystkim zwiększyć kontrolę jakościową.

A co można zrobić w sprawie nadawania tytułów na Słowacji?
Jedynym rozwiązaniem jest weryfikacja umowy o uznawalności dyplomów i tytułów między naszymi krajami. Powinniśmy też zagwarantować sobie możliwość dodatkowej weryfikacji stopnia naukowego, na przykład przez Centralną Komisję do Spraw Stopni i Tytułów. Myślę jednak, że problem dotyczy głównie słabych uczelni. Na dobrych takie sytuacje są natychmiast wychwytywane przez środowisko naukowe. Ludzie, którzy w ten sposób zdobywają habilitację, tracą czas, a już na pewno dobre imię.

Był pan zaskoczony naszym artykułem?
Samo zjawisko znałem już wcześniej, natomiast szczerze mówiąc, zaskoczyła mnie jego skala. Do tej pory przypadki zdobywania habilitacji na skróty zdarzały się jedynie sporadycznie. Jestem pewien, że nie ma ono nic wspólnego z obowiązującą w Polsce procedurą otwierania przewodu habilitacyjnego i bronienia pracy habilitacyjnej - przyznam, dość skomplikowaną - gdyż dobra nauka obroni się wszędzie, a zła prędzej czy później zaszkodzi i osobie, i środowisku, i samym uniwersytetom.

*prof. Tadeusz Luty, przewodniczący konferencji rektorów szkół wyższych

p

RENATA KIM: Dlaczego zrobiła pani habilitację na Słowacji, a nie w Polsce?
Doktor N.*: Ponieważ tam są jasne kryteria, które trzeba spełnić, jeżeli chce się rozpocząć procedurę habilitacyjną. Jeżeli więc jestem w stanie je spełnić i uważam, że jest to zgodne z moim etosem badacza naukowego, to jadę i robię habilitację na Słowacji. Nie kupuję tytułu, jest to efekt całej mojej pracy w dziedzinie humanistyki.

Ale za obronę pracy musiała pani zapłacić.
Tak, 30 tys. koron, czyli ok. 4 tys. zł.

Więc dlaczego nie wolała pani zrobić dyplomu na macierzystym uniwersytecie za darmo?Jeszcze raz podkreślam, tam są jasne kryteria. Ja nie wiem, jakie są w Polsce kryteria habilitacji.

Jak to, nie wie pani?
A pani wie? Nie wiem, ile trzeba mieć artykułów i monografii, bo każda uczelnia ma inne wymagania. Mój kolega robił habilitację 20 lat! Więc ja podchodzę do tego racjonalnie: jeżeli mój rząd podpisuje umowę z drugim rządem, to ta umowa obowiązuje, a ja z niej korzystam. Od dwóch lat prowadzę badania na Słowacji, więc to nie jest tak, że pojechałam do Rużomberka przypadkiem. To właśnie profesorowie słowaccy spytali mnie, dlaczego jeszcze nie zrobiłam habilitacji, skoro mam spory dorobek naukowy i prowadzę badania w dużych międzynarodowych zespołach.

A nie miała pani poczucia, że idzie na skróty do tego tytułu?
Nie, bo habilitacja jest efektem mojej dojrzałości naukowej, której dowodem są moje badania i granty naukowe, m.in. za granicą. Pracuję też na uniwersytecie, żeby realizować takie zadania jak praca badawcza czy dydaktyka. A habilitacja jest ukoronowaniem tego, a nie celem samym w sobie.

Jeśli jest pani dojrzałym naukowcem, to dlaczego nie chce się poddać ocenie starszych kolegów z Polski?
Ale kto im broni? Niech czytają moje prace i oceniają je. Żyjemy w XXI wieku, w globalnej wiosce, więc dlaczego nie mogę z tego korzystać? Jestem wolnym człowiekiem, czemu nie miałabym jechać i robić habilitacji tam, gdzie chcę? Zwłaszcza do kraju, który jest w UE i z którym w 2005 roku rząd Polski podpisał umowę międzynarodową o uznawalności wykształcenia i stopni naukowych?

Ale wie pani, że są w Polsce uczelnie, które świadomie wysyłają swoich pracowników do Rużomberka, bo dzięki ich tytułom mogą otwierać nowe wydziały.
Nie znam takich miejsc ani ludzi, którzy tam pracują. Być może coś takiego ma miejsce, ale na ten temat nie mogę się wypowiadać, bo nie mam wiedzy.

A nie zdziwiło panią, że tego samego dnia, kiedy pani wygłaszała wykład habilitacyjny, było tam jeszcze czterech innych Polaków?
Nawet jeżeli ich tam było - i będzie - więcej, wydaje mi się, że to tylko świadczy o tym, że coś z procedurą habilitacyjną w Polsce jest nie tak. W pełni zgadzam się ze stanowiskiem na temat habilitacji polsko-słowackich w Rużomberku, które na blogu <pedagog< przedstawił prof. zw. dr hab. Bogusław Śliwerski: "Nie jest moim zamierzeniem ani tłumaczenie, ani usprawiedliwianie toczących się poza granicami kraju przewodów naukowych polskich naukowców, ale też uważam, że powinno się brać pod uwagę rzeczywiste unormowania prawne i fakty, które miały czy będą w związku z powyższym miały jeszcze miejsce. Warto zapoznać się z wymaganiami, jakie obowiązują w Katolickim Uniwersytecie w Rużomberku, których spełnienie przez kandydata przyczynia się do awansu naukowego. Zostały one bardzo szczegółowo opisane i objęte regulacja prawną w postaci Uchwały Rady Naukowej Katolickiego Uniwersytetu w Rużomberku w dn. 7.12.2005 r. Nie mamy zatem podstaw do kwestionowania prawnych i akademickich kryteriów, w świetle których przeprowadzane są w/w przewody naukowe i muszą być honorowane przez RP w ramach obowiązujących z tego tytułu praw unijnych".

*Doktor habilitowana w Rużomberku

p

Oto fragmenty korespondencji, jaką DZIENNIK dostał w tej sprawie.

Z całego serca dziękuję za dzisiejszy artykuł "Habilitacja na skróty". Najwyższy czas na zajęcie się tym procederem. Niestety, rzeczywistość jest bardziej przerażająca, niż zostało to opisane. Napisaliście, że habilitację można na Słowacji uzyskać po 4 latach od doktoratu. Błąd, to się da zrobić już po dwóch. Wystarczy sprawdzić w bazie ludzi nauki.

~Robert

Z wypowiedzi profesorów w artykule widać, że pracownicy naukowi nie powinni się zajmować reformą nauki. Znają bowiem bolączki swojego środowiska, ale nic z tego nie wynika. Życzenie pani Gizy-Poleszczuk, że reformę zrobią młodzi, jest fikcją, bo jaki wpływ na uczelnię mają młodzi bez habilitacji czy tytułu profesorskiego? Nie mają żadnej mocy decyzyjnej, ich nikt nie słucha.

~Michał