Skoro przetrwałam tyle lat w show biznesie to nie tak łatwo mnie przestraszyć – oznajmiła na przywitanie Marcinowi Roli słodkim głosem Edyta Górniak. Po czym jedyna polska piosenkarka w dziejach, która zaspokoiła wysublimowane gusta miłośników Eurowizji z całej Europy wyznała, iż jest rzecz, wzbudzająca w niej lęk. Są to szczepionki. Dopóki żyję, nie dam się zaszczepić – obiecała gospodarzowi internetowej telewizji wRealu24. Dodając: „wolę odejść z tego świata niż dać komukolwiek wstrzyknąć w mój organizm cokolwiek, czego ja nie znam”. Ze sobą do grobu zamierza zabrać nastoletniego syna, a być może także znajomych oraz fanów. Jeśli to będzie oznaczało zagładę dla nas, to trudno – zadeklarowała bohatersko Górniak. Wizja poszczepionkowego pobojowiska, z martwą gwiazdą polskiego show-biznesu leżącą po środku, musiała skonsternować Łukasza Szumowskiego. Na antenie Radia Zet zadeklarował on, iż chętnie porozmawia z piosenkarką (która ostatni przebój nagrała za czasów „Ogniem i mieczem”), byle tylko ukoić jej lęki.

Reklama

Minister zdrowia dawał przy tym do zrozumienia, że spotkanie proponuje nie po to, żeby rzucić się na przerażoną kobietę ze strzykawką i przymusowo ją zaszczepić. Niczym komunistyczny oprawca. Bo przecież Edytę Górniak, jak i wszystkich jej rówieśników już w dzieciństwie próbował eksterminować peerelowski reżym. Przymusowo wstrzykując szczepionki przeciwko: polio, ospie prawdziwej, gruźlicy i wielu innym fajnym mikrobom, bez których życie jest jakże nudne (a w zasadzie było nudne do pojawienia się nowego koronawirusa).

Komunistom w PRL zagłada się nie udała, jak zresztą wszystko inne, ale na szczęście pojawił się Bill Gates, którego ojciec w podejrzany sposób interesuje się ludzkimi płodami „i związaną z nimi technologię produkcji szczepionek” – ostrzega Leszek Możdżer w bardzo osobistym eseju pt. „Koronki do najświętszej przyszłości”, opublikowanym na łamach „Jazz Forum”. Odcięty od możliwości koncertowania muzyk, mając dużo czasu na przemyślenia odkrył, iż: rozkwit twórczości oraz ogólnie kultury następuje po … tabuizacji seksu.

Reklama

Dlatego Kościół zdecydował się w swoim nauczaniu zablokować seksualność. Systemowo ściśnięta energia płciowa przyjęła dwie skrajności: zdeformowała się, wynaturzyła i schowała w cieniu, ale równocześnie zaczęła mozolnie budować kulturę i przejawiać się nie tylko w arcydziełach, ale przede wszystkim w ogromnej masie artystycznej twórczości – zauważa Możdzer.

Reklama

Jednak zamiast się cieszyć, że dzięki kwarantannie energia seksualna wszystkich, polskich artystów (na czele z Edytą Górniak) została ekstremalnie ściśnięta, zaczyna rozpaczać, iż są oni ofiarami spisku. Bierze w nim udział nie tylko Bill Gates wraz z familią, ale też Lady GaGa: „która ostrzega wampiry, żeby sprawdzały krew, bo można trafić na zatrutą, a później występuje jako reprezentantka WHO podczas oficjalnej konferencji prasowej”. I nie wiadomo, kto po takiej konferencji jest bardziej skonsternowany - wampiry, Donald Trump, czy jednak kosmici? Cała sytuacja zaczyna wyglądać jak jakaś psychooperacja, a nie epidemia nowego wirusa – podsumowuje Możdżer. Wyraźnie przytłoczony własnymi odkryciami prowadzącymi do wniosku, iż w niedalekiej przyszłości polski rząd wspólnie z rodziną Gatesów przy pomocy szczepionki z ludzkich płodów wymorduje rodzinę Górniaków.

Artysta mimo to się nie podaje, widząc ostatni ratunek dla cywilizacji europejskiej w lepszym zrządzaniu energią płciową. „Mężczyźni powinni się nauczyć odróżniać wytrysk od orgazmu, bo brak szacunku dla spermy oznacza podświadomy brak szacunku do dzieci. Kobiety natomiast muszą pojąć, że orgazm to nie jest bioelektryczne rozładowanie, tylko bioelektryczne wyładowanie”. Po takiej zmianie mentalności: „nowe koronawirusy nie będą nam już potrzebne” - optymistycznie podsumowuje gwiazda polskiego jazzu. I pomyśleć, że mamy dopiero trzeci miesiąc kryzysu.

Jeśli ktoś chce poczuć przedsmak kolejnych, może sobie poczytać w mediach społecznościowych twórczość umysłową tych celebrytów, których opatrzność nie obdarzyła żadnym talentem i są znani jedynie z tego, że są znani. W porównaniu z ich przemyśleniami twierdzenia wybitnych artystów, jakimi przecież bywali Edyta Górniak i Leszek Możdżer, urzekają logiką oraz zdrowym rozsądkiem. O głębokiej wiedzy na temat omawianych zagadnień już nie wspominając. Jednym słowem - może być zdecydowanie gorzej.

Gdy na początku XX w. Stany Zjednoczone pogrążyły się w głębokim kryzysie prezydent Theodore Roosevelt zauważył: kiedy człowiek traci pieniądze, jest jak zraniony wąż i atakuje z prawa i z lewa wszystko, winne czy niewinne, co w jego umyśle wzbudza cień podejrzeń. Maksyma ta znajduje potwierdzenie zwłaszcza w kontekście osób, którym grozi utrata naprawdę wielkich pieniędzy, a wraz z nimi wszelkich uroczych rzeczy jakie niesie ze sobą zamożność. Jeszcze sto lat temu dola artystów bywała godna współczucia. Lepiej jest chować wieprze niż malować obrazy, bo za wieprza weźmie się te pieniądze, które się w jego wyżywienie włożyło – skarżył się w 1895 r. w liście wysłanym przyjacielowi Włodzimierz Tetmajer. W tamtych czasach dobrze zarabiali jedynie najwięksi i najpopularniejsi twórcy, reszta ludzi ze świata sztuki klepała biedę. Malarstwo jest zawodem, w którym powinno się zarabiać dosyć pieniędzy na życie, tak samo jak w zawodzie kowala czy lekarza – marzył sobie w 1882 r. Vincent Van Gogh. Podobnie rzecz się miała ze społecznym szacunkiem. Artysta mógł niekiedy cieszyć się łaskami jakiejś markizy, lecz poślubić wolno mu było jedynie jej służącą – wyzłośliwiał się Jean-Paul Sartre. Na samym dnie tej piramidy poniżenia znajdowały się aktorki, traktowano je w szanujących się domach na równi z prostytutkami.

Ale w XX w. rozkwitła kultura masowa i z każdą dekadą artyści cieszyli się coraz większą zamożnością oraz sławą. W parze z tymi profitami zawsze idzie wysoki status społeczny. Z osób powszechnie lekceważonych, kolejne pokolenie stało się szanowanymi autorytetami. Następnym etapem tej ewolucji było osiągniecie statusu autorytetów od wszystkiego. Niezależnie od wykształcenia, posiadanej wiedzy, czy mocy umysłowych artysty. Wreszcie, jak wisienki na torcie pojawili się w dobie mediów społecznościowych celebryci. Czyli osoby, które nie potrafią wycisnąć z siebie nawet najprostszego dzieła sztuki, lecz i tak są artystami dzięki stałemu epatowaniu życiem osobistym. Pełniąc ważna rolę społeczną, bo miliony obserwatorów pasjonuje się codziennością wybranego celebryty. Darząc go na przemian, a to miłością, a to nienawiścią. Za czym idą ogromne pieniądze.

Kiedy nasza cywilizacja wspięła się na ten szczebel rozwoju, nagle przyszła pandemia i rządy zamknęła artystyczną menażerię w domach. Tak odcinając od rozlicznych źródeł dochodów. Co gorsza, zamknięto też zakłady fryzjerskie. Tysiące ludzi od wczesnej młodości skupionych na sobie, żyjących sobą oraz eksponowaniem siebie, doznało szoku poznawczego. Poza nimi i zakładami fryzjerskimi istnieje wielki niezbadany świat. Jedno spojrzenie na stan wpływów na konto wymuszało próbę poznania go oraz zrozumienia. Próba została podjęta i teraz nabiera rozpędu. Nie ma na świecie takiej bzdury lub teorii spiskowej, w którą nie byłby wstanie uwierzyć wygłodzony celebryta.

Tymczasem wszystko wskazuje na to, że epidemia oraz kryzys jeszcze długo nie pozwolą im żyć jak niegdyś. Nie powinno więc dziwić, że w ekspresowym tempie stają się „wężami Roosevelta”. Przyswajając bezkrytycznie każdego fake newsa, jaki tylko pojawi się w Internecie. Po czym powielają go dla milionów wielbicieli. Równie oszołomionym tym, jak nagle zmienił się świat. Tak cywilizacja Zachodu, która swą świetność osiągnęła dzięki wiedzy i nauce, za sprawą postawienia na piedestale celebrytów, zaczyna zżerać własny ogon. Może więc lepiej póki czas zacznijmy ich dokarmiać, nim ogon zostanie zeżarty wraz z głową.