Tydzień temu włoskie media z dumą informowały o czujności wykazanej przez straż miejską lombardzkiego miasteczka Rovellasca. Oto funkcjonariusze wypatrzyli na ulicy mężczyznę z bardzo zadbaną fryzurą. Tymczasem wszystkie zakłady fryzjerskie od ponad miesiąca są zamknięte na głucho. Już po krótkim przesłuchaniu zatrzymany pękł i wskazał, gdzie został w ścisłej konspiracji ostrzyżony. Ujęty niemal na gorącym uczynku fryzjer dostał mandat w wysokości 280 euro. Dzień później dziennik "Il Messaggero” doniósł, że podobną czujnością wykazali się policjanci w Giugliano koło Neapolu. Dzięki donosowi udało się im wytropić podziemny zakład fryzjerski. Podczas nalotu ujęto fryzjera oraz czterech klientów. Wszystkich obłożono wysokimi grzywnami, a sam lokal uległ konfiskacie, ponieważ jego właściciel:
nie posiadał zezwolenia na usuwanie niebezpiecznych odpadów” – informował "Il Messaggero”.
W tym momencie natrętnie przypomina się powiedzenie z czasów PRL mówiące, że "Związek Radziecki tak zaciekle walczy o pokój, iż może nie pozostać kamień na kamieniu”. Szczęściem dla światowego pokoju państwo włoskie zaciekle walczy z epidemią, acz w efekcie tej walki zwykli Włosi mogą już nie wyjść z nędzy.
Teoretycznie Polska znajduje się obecnie w sytuacji dużo lepszej niż Italia. Z przyczyn, których nikt na razie nie potrafi racjonalnie wyjaśnić, epidemia dotknęła Europę Środkową w dużo mniejszym stopniu niż kraje zachodnie. Najlepiej całą rzecz obrazuje statystyka zmarłych z powodu koronawirusa. Wedle danych opublikowanych 22 kwietnia przez "Financial Times” w Polsce średnia zgonów na milion mieszkańców wynosiła 11 osób. W Czechach 19, a na Węgrzech 22 osoby. Podobnie prezentuje się to w innych krajach naszego regionu. Tymczasem we Francji zmarło 319 osób na milion mieszkańców, we Włoszech 408, zaś w Hiszpanii aż 455. Różnica zarówno w śmiertelności jak i zasięgu epidemii jest więc ponad dziesięciokrotna.
Pierwsi ten paradoks wychwycili naukowcy z New York Institute of Technology. W opublikowanym już miesiąc temu studium badawczym pt. "Correlation between universal BCG vaccination policy and reduced morbidity and mortality for COVID-19: an epidemiological study” (do wglądu pod adresem https://www.medrxiv.org/content/10.1101/2020.03.24.20042937v1.full.pdf) po przeanalizowaniu statystyk zachorowań w 28 krajach sformułowali hipotezę, iż występuje ścisły związek między szerzeniem się koronawirusa, a tym gdzie przez kilka pokoleń do dnia dzisiejszego szczepi się całą populację przeciw gruźlicy. Mówiąc w najprostszy sposób, tam gdzie podawano i nadal się podaje szczepionkę BCG, koronawirus miewa się gorzej. Potem tę teorię WHO uznało za mało prawdopodobną. Innych sensownych wyjaśnień nadal brak. Nie zmienia to faktu, że epidemia w Europie Zachodnie przebiega w sposób dramatyczny, natomiast w Europie Środkowej względnie łagodny. Ten fakt ma olbrzymi związek zarówno z fryzjerami, jak i przyszłym stanem gospodarki całego kraju.
Zaczynając od fryzjerów, ci włoscy ryzykują swe życie i narażają się na drakońskie kary nie dlatego, że tak kochają strzyc. Gdy kończą się oszczędności, możliwości zadłużania u krewnych i znajomych, a pomoc ze strony państwa jest iluzoryczna, z każdym dniem narasta desperacja. Podsycają ją konieczne wydatki, od zakupów żywności poczynając. W pewnym momencie strach przed zarażeniem oraz represjami okazuje się mniejszy od nieustannego lęku przed utratą całego dorobku i przyszłym życiem w nędzy. Jest on wielokroć mocniejszy, gdy ma się na utrzymaniu dzieci. Dokładnie to samo czuje się niezależnie, czy jest się Włochem, czy Polakiem. Również osoba fryzjera to jedynie wyrywkowy przykład, równie dobrze mogła by to być manikiurzystka, trener fitness, właścicielka kawiarni, jakiś drobny przedsiębiorca, itp., itd. Generalnie te setki tysięcy ludzi, którym powszechna kwarantanna ucięła możność zarabiania na życie. Wkrótce zaś dołączą do nich kolejne rzesze bezrobotnych.
W warunkach zamrożenia gospodarki może to oznaczać tylko jedno – błyskawiczny rozwój podziemia. Przy czym w Polsce nastąpi to dużo szybciej i na większą skalę niż w Italii. Po pierwsze dlatego, że strach przed epidemią jest tu dużo mniejszy i z każdym dniem topnieje. Widać to gołym okiem, gdy patrzy się na ludzi spacerujących coraz gremialniej ulicami dużych miast. We Włoszech niemal każdy ma znajomego, który zachorował lub zmarł. W Polsce nadal jest to rzadkością. Poza tym upływ czasu pozwala ludziom oswoić się z nawet największym zagrożeniem. Wystarczy poczytać sobie relacje z czasów jakiejś epidemii lub wojny, by zobrazować sobie, jak prędko potrafią ludzie przyzwyczajać się do tego, że wokół stale ktoś ginie lub umiera, trupy leżą na ulicach, a śmierć czai się za każdym rogiem. Mimo trwania koszmaru codzienne życie osób, które jeszcze żyją, staje się coraz bardziej podobne do dawnej normalności. Wiele mógłby o tym opowiedzieć legendarny piosenkarz Mieczysław Fogg, który wedle wyliczeń Biura Informacji i Propagandy AK dał podczas Powstania Warszawskiego 104 koncerty. Cóż z tego, że w każdej chwili jeden zabłąkany artyleryjski pocisk mógł rozerwać artystę wraz z publicznością. Fogg śpiewał codziennie po kilka razy w wypełnionych po brzegi salach. Dzisiejsza groza epidemii w Polsce przy tamtej grozie, to za przeproszeniem kaszka z mleczkiem.
Dlatego lada dzień ani dramatyczne ostrzeżenia ministra Szumowskiego, ani apele mediów, ani relacje telewizji informacyjnych z USA i Europy Zachodniej, przestaną robić na dużej części Polaków jakiekolwiek wrażenie. Co będzie oznaczało z ich strony w pierwszej kolejność gorączkowe poszukiwanie możliwość zarobienia na utrzymanie. Jeśli uważnie przejrzeć ogłoszenia na Facebooku już widać tego liczne symptomy.
Gdy straszenie nie pomaga rządowi zawsze pozostają represje. Odpowiednio zmotywowana policja, straż miejska, żandarmeria wojskowa i Wojska Obrony Terytorialnej mogą zacząć uganiać się za konspirującymi fryzjerkami i masażystkami. Łapiąc je na gorącym uczynku, po czym zobowiązując sanepid, żeby wymierzał im po minimum 5 tys. zł grzywny. Z równą gorliwością wpędzając ludzi w jeszcze większą biedę, jak czynią to Włosi. Jednak nasza władza winna wziąć pod uwagę, co zaczęło się dziać, kiedy na chwilę zamknęła parki i lasy, a policyjne patrole pouczono, by wlepiały komu popadnie mandaty, których górny pułap miał sięgać 30 tys. zł. Już tylko próba wcielania w życie takich obostrzeń wzbudziła fale tężejącego oporu społecznego. Ludzie masowo wymieniali się radami, jak odmówić przyjmowania mandatu, a fora internetowe zapełniły filmiki, pokazujące policjantów nadużywających swych uprawnień. Porównania z ZOMO należały do najłagodniejszych. Po kilku dniach stróże prawa i rząd wymiękli, po czym wszystko wróciło do normy. To, że Polacy przestrzegali zakazu wchodzenia do parków oraz gremialnie zaczęli nosić maseczki wynikało z ich przekonania, iż jest to słuszne.
W przypadku podziemia gospodarczego, ani horrendalne mandaty, ani tłumaczenie, iż tak walczy się z epidemią, nie wystarczą. Choć poniekąd kwestie zdrowotne byłyby prawdziwe, ponieważ osoby działające w konspiracji mogą raczej nie mieć już zbytnio głowy do ścisłego przestrzegania zasad higieny. Zwłaszcza, jeśli będzie popyt na ich usługi. Szybki zanik lęku przed epidemią zwiastuje, iż może okazać się on całkiem spory. Wówczas rządzącym pozostanie, albo sięgnąć po dużo surowsze represje, albo po zdrowy rozsądek.
Jeśli kolejne branże właśnie odmrażają się same, to zdecydowanie lepiej, żeby działo się to legalnie i to nie tylko ze względu na uiszczanie podatków. Każdej świadczonej zgodnie z prawem usłudze władza może narzucić, jakie winny zostać spełnione normy bezpieczeństwa. Tak redukując ryzyko przeniesienia koronawirusa. Co więcej dużo łatwiej przychodzi wówczas kontrolowanie, czy są one spełniane. Kończy się zabawa w policjantów i złodziei z epidemią w tle, a zaczyna solidarne dbanie o wspólne dobro.
Oczywiście ryzyko, że liczba zachorowań zacznie rosnąć, jest duże. Jednak jeśli rozwój podziemia usługowego przyśpieszy, będzie ono jeszcze większe. Wówczas stracimy na tym wszyscy. To z kolei oznacza jeszcze głębszy kryzys gospodarczy, na który żadna rządowa tarcza nie okaże się dość mocna. Jakimś cudem, dotykająca Polskę epidemia, przebiega nadspodziewanie łagodnie, dając nam niepowtarzalną szansę, by także zapaść ekonomiczna nie była tak głęboka, jak w Europie Zachodniej. Trzeba tylko znaleźć odwagę, by tę szansę wykorzystać.