Nie wypada krytykować wyroków niezawisłych sądów i nie zamierzam dowodzić, że sędziów blokują zahamowania natury światopoglądowej. Być może rzeczywiście chodzi jedynie o trudności proceduralne i skomplikowane wymogi prawno-formalne w ustaleniu winy. Fakt jednak pozostaje faktem: zbrodnie komunistyczne są w przemożnej części nieosądzone. Urzędnicy upadłego reżimu wymykają się sprawiedliwości przez całe lata - proces generała Kiszczaka trwał bodaj 16 lat - by wreszcie doczekać się umorzenia czy uniewinnienia.

Reklama

Nie mam też nadziei, że ta tendencja się odwróci. Im dalej od tragicznych wydarzeń, tym trudniej dotrzeć do świadków, a nowe dowody raczej się już nie pojawiają. Tak też było w przypadku zakończonego wczoraj procesu: fakty są znane i ustalone od samego początku. Przez te wszystkie lata toczy się gra o prawo, interpretacje, procedury i upływ czasu. Polski wymiar sprawiedliwości dowiódł swojej głębokiej niemożności zdecydowanego rozstrzygania o winach sprzed 1989 r. I umorzenie postępowania przeciwko generałowi Kiszczakowi ze stwierdzeniem, że jego wina była nieumyślna, dobitnie wpisuje się w tę niemożność.

Sprowadzając sprawę do absurdu, można przez analogię przyjąć, że ktoś wypowiadający wojnę innemu państwu także działa nieumyślnie: nie zakłada, że będą ginęli ludzie. On po prostu wydaje rozkaz zajęcia obcego terytorium. Nie godzi się z tym, że jego mieszkańcy będą się bronić i trzeba będzie ich zabić. Wolałby nawet, by obyło się bez rozlewu krwi - i sam też za spust nie pociągnie. A jednak z przyczyny jego rozkazu zginą ludzie. Czy zabił nieumyślnie?

Nieumyślnie, przez nieuwagę można kogoś potrącić samochodem. Stosowanie jednak takiego kryterium dla oceny zachowania jednego z najwyższych, najbardziej doświadczonych i wpływowych urzędników tamtego reżimu kłóci się z poczuciem sprawiedliwości - co zresztą przyznał sam sędzia po ogłoszeniu orzeczenia. Generał Kiszczak nie był wszak sądzony za strzelanie do górników, lecz za sprawstwo kierownicze przy tej zbrodni. A sprawstwo kierownicze rzadko polega na precyzyjnym określeniu, kogo zabić i w jaki sposób. Zawsze jest zbrodnią "elegantszą", urzędniczą, dokonywaną na papierze bez wydania jednego strzału. Czy przez to przestaje być zbrodnią?

Wolna Polska nie zdołała jeszcze skazać żadnego z decydentów reżimu komunistycznego. Cenę za jego zbrodnie płacą tylko bezpośredni wykonawcy: zomowcy z "Wujka", ubowcy wydziału śledczego Adama Humera czy esbek, który zastrzelił 20-letniego Bogdana Włosika w Nowej Hucie. Wobec wyższych urzędników prawo okazuje się bezradne i czas chyba się z tym pogodzić. Ja już nie wierzę, że sprawiedliwość dosięgnie tych, od których wszystko w PRL zależało.

Historycznie patrząc, dojść należy do wniosku, że rodzaj dziejowej sprawiedliwości w największym stopniu zależy od tego, jak skończył się poprzedni ustrój. Jeśli upadł w wyniku gwałtownego przewrotu, uliczne latarnie zapełniają się wisielcami, a kogo nie złapano - ucieka za granicę. Rozliczenie jest szybkie i radykalne, choć nie zawsze sprawiedliwe. Jeżeli jednak reżim zostaje zdemontowany w drodze pokojowych negocjacji, nie ma chyba już miejsca na szybkie i zdecydowane potępienie niedawnych ciemiężycieli.