Kiedy ostatni raz nocował pan u Piotra Glińskiego?
To było zaraz po zwycięstwie wyborczym PiS-u w 2015 r., już był wicepremierem.
No i?
Rozmawialiśmy o karpiu.
O karpiu?
Jak zawsze spałem u Piotra, gdy robiliśmy w Warszawie karpia.
Przepraszam, ale dla mnie "robić karpia” to smażyć albo piec.
Wszystko wskazuje na to, że jest pan czujny, więc będę się wyrażał precyzyjnie.
To jak pan robił karpia z Glińskim?
Od 1988 r., czyli odkąd założyłem Klub Gaja, mieliśmy kampanię „Jeszcze żywy karp” i robiliśmy akcję informacyjną, uświadamialiśmy ludzi, że karp to żywe, odczuwające stworzenie, które choć nie może wyć czy szczekać, to czuje ból. I wtedy Piotr zawsze udzielał nam gościny.
Nie był pan sam?
Czasem u niego w salonie spało po kilkanaście osób.
Długo się znacie?
Od lat, on był jednym z liderów tworzącego się w latach 80. ruchu ekologicznego. Zawsze mogliśmy na niego liczyć, wspierał nas nie tylko wiedzą i doświadczeniem. Był bardzo ideowy, co ja tu dużo będę mówił, to naprawdę porządny człowiek.
Jesteście przyjaciółmi?
Tak, choć bez zażyłych kontaktów. Nie wszystko, co robi, rozumiem, ale mam dla niego wiele ciepłych uczuć. No i jednak znamy się ponad 30 lat.
Już wtedy był konserwatystą?
Moim zdaniem on zawsze miał takie poglądy, ale zawsze też chciał zmieniać rzeczywistość, naprawiać ją, miał duszę rewolucjonisty i może dopiero teraz udało mu się tym rewolucjonistą zostać.
Faktycznie trzeba było prawicowego PiS-u, by zakazać hodowli zwierząt na futra.
Możemy się z Jarosławem Kaczyńskim nie zgadzać, ale trzeba otwarcie przyznać, że mu na tym zależało i postawił na swoim. Nigdy żaden lider lewicy czy Platformy nie miał tyle odwagi, aby pomóc zwierzętom, a Kaczyński tak.
To paradoks, bo PiS jest najostrzej atakowaną przez ekologów partią.
A jednocześnie ustawy o ochronie zwierząt nie przeprowadziła Platforma z PSL-em i to mnie wcale nie dziwi, choćby dlatego, że PSL w życiu nie dopuściłby do jej przegłosowania.
Gdyby PO chciała, to by to zrobiła razem z PiS-em czy lewicą.