Bo jak ważna jest kondycja psychologiczna teamów takich jak partie i kluby parlamentarne, wie chyba każdy, kto przygląda się im z bliska. Dwa lata temu debatowano o depresji Platformy, teraz od roku mówi się o podobnym zjawisku w PiS. O SLD nawet nie warto wspominać, bo kilkuletnie pasmo porażek musiało spowodować nieodwracalne zmiany w psychice ludzi lewicy.

Reklama

Dziś jednak partią najgłośniej wołającą o pomoc psychologiczną powinno być Prawo i Sprawiedliwość. Od przegranych wyborów nastroje zawsze były tam nie najlepsze, ale teraz po sprawie alimentów Dorna zaczęły lecieć ku dnu. Przytłaczająca większość posłów PiS nie wie, dlaczego ich prezes wystawił własną partię na pośmiewisko. Nikt nie rozumie, dlaczego "trzeci bliźniak" jest - jak się wyraził jeden ze współpracowników Jarosława Kaczyńskiego - skrobany na żywca. Są zgorszeni wykorzystaniem osobistych spraw do prymitywnych rozgrywek - bo akurat tak to widzą i nie wierzą w zapewnienia, że Kaczyński skrytykował osobiste życie Dorna z wyższych pobudek. A co najgorsze, w oczach posłów z ostatnich szeregów prezes stracił urok politycznego czarodzieja, który potrafi wyciągnąć partię z najgorszych tarapatów. Teraz szemrzą, że przez Kaczyńskiego cała partia znajdzie się na politycznym marginesie z kilkuprocentowym poparciem.

Te zdania zostały skomponowane z autentycznych wypowiedzi narzekających członków PiS. Pewien bardzo ważny członek władz partii pokiwał głową, gdy o tym rozmawialiśmy. "Ja to wszystko wiem. Bo w odróżnieniu od moich kolegów często rozmawiam z szeregowymi posłami" - odpowiedział z rezygnacją. Na razie nic nie wskazuje, że PiS samo w sobie znajdzie nowe źródło energii. Na pewno nie będzie nim Ludwik Dorn chętnie opowiadający o rzekomych deklaracjach poparcia dla niego. Wychodzi na to, że Dorn nadinterpretuje na swoją korzyść wszelkie objawy współczucia i kurtuazji wobec niego. Nie ma szans, by ktoś go realnie poparł.

Wiedza o nastrojach w PiS nie jest tajemnicą dla członków innych partii. Ktoś w tym miejscu mógłby pomyśleć: A to się w Platformie cieszą! Otóż nie. Ścisłe kierownictwo PO jest zaniepokojone wizją rozpadu PiS. Powodów jest kilka. Przede wszystkim, co oczywiste, Platforma nie chce tracić korzyści płynących z polaryzacji sceny politycznej. Tak przyjemnego podziału tortu - połowa dla PO, a tylko ćwierć dla PiS - nie będzie, gdy pojawi się ktoś nowy. Partia Tuska i Schetyny boi się utraty poważnej grupy wyborców, którzy są przy niej tylko z niechęci do PiS. Wewnętrzne turbulencje w Prawie i Sprawiedliwości zaczynają być porównywane do sytuacji w AWS, fermentu, który w kilka lat przekształcił polską scenę polityczną. Wtedy właśnie powstały PO i PiS, z początku kapsuły ratunkowe dla uciekinierów z tonących wówczas partii, a dziś główni gracze. Czy próżnia po PiS zostanie wypełniona np. przez Polskę XXI? Oficjalnie wszyscy lekceważą taką możliwość, a naprawdę bacznie spoglądają na to, co robi Rafał Dutkiewicz i z kim się spotyka. - PiS mamy dobrze rozpoznane i rozrobione. Niech już tak zostanie, bo tak jest najwygodniej - westchnął niedawno pewien bardzo ważny minister w kuluarowej rozmowie o kłopotach partii Kaczyńskiego.

W rozmowach z politykami PO o sytuacji w PiS pojawia się wspomnienie o losie AWS w jeszcze jednym kontekście. Jeśli PiS skończy jak AWS, to Platforma może podzielić los SLD - dywagują niektórzy działacze PO. Ich zdaniem brak silnego konkurenta może oznaczać, że jakimś ludziom w Platformie puszczą hamulce. Najpierw zobaczymy arogancję, potem łamanie standardów, wreszcie korupcję - dokładnie tak jak było z SLD. Skoro takie głosy słychać w samej Platformie, a wiadomo, że bał się tego i Tusk (gdy puszczał swym posłom film z zatrzymania Sawickiej), to znaczy, że problem nie jest całkowicie wydumany.