Polskie władze chcą uderzyć w jednego z największych nadawców telewizyjnych w Polsce, którego właścicielem jest amerykańska spółka. Posunięcie bez precedensu?
Nie w Europie Środkowej. Po upadku komunizmu władze krajów środkowoeuropejskich były ostrożne, jeśli chodzi o inwestycje zagraniczne. Z tego powodu w Czechach obowiązywała zasada, zgodnie z którą każdy inwestor musiał mieć lokalnego wspólnika. To doprowadziło pod koniec lat 90. do skandalu związanego z największą wówczas czeską telewizją. TV Nova, która należała do amerykańskiej firmy CME, została wykradziona przez jej czeskiego wspólnika. Ten, korzystając z wygaszenia pozwolenia na nadawanie, zerwał umowę z amerykańskim inwestorem, a następnie przejął pełną kontrolę nad telewizją w ramach własnego holdingu. Ale to Amerykanie zainwestowali pieniądze w zakup sprzętu i produkcję. Sprawa została skierowana do międzynarodowego sądu arbitrażowego przez Amerykanów, którzy pozwali czeski rząd za brak ochrony zagranicznych inwestycji. W 2003 r. czeski rząd przegrał sprawę w sądzie arbitrażowym i musiał zapłacić odszkodowanie za utraconą inwestycję w wysokości 350 mln dol. Mówimy o dużych pieniądzach jak na tamte czasy. Teraz może być podobnie w przypadku Polski, bo chodzi o międzynarodowe zobowiązania chroniące zagraniczne inwestycje, których Warszawa powinna przestrzegać.
Sprawie przygląda się też Bruksela. Głos zabrali komisarze zajmujący się praworządnością – Věra Jourová, która uznała to za "negatywny sygnał", i Didier Reynders. Widzi pan podstawy do wszczęcia postępowania o naruszenie prawa europejskiego?
Reklama
Mam nadzieję, że Komisja Europejska zaangażuje się w tę kwestię, ponieważ nie jest to tylko sprawa rynku, ale dotyczy wolności i niezależności mediów.