Bo w tych placówkach nikt nie ma czasu ani chęci, by wysłuchiwać podopiecznych. Przecież o wiele łatwiej jest wysłać cierpiącego na ADHD chłopca do psychiatryka, niż pomóc mu, gdy sam nie potrafi sobie poradzić ze złością. Łatwiej jest wychodzącą oknem na spotkanie nastolatkę, zamiast do dziecięcego psychologa, odesłać do zakładu, w którym pacjentów przywiązuje się do łóżka pasami, a drzwi zamyka od zewnątrz.
To słowo "łatwiej" jest kluczem do zrozumienia, dlaczego dzieci z sierocińców sześć razy częściej niż "zwykłe" lądują na zamkniętych oddziałach szpitali psychiatrycznych. Bo przecież - jak już rok temu udowodnił rzecznik praw obywatelskich - nie trawią ich żadne nadzwyczajne problemy psychiczne. Lekarze wystawiali im zazwyczaj diagnozę: nadpobudliwość, trudności szkolne i zachowania opozycyjno-buntownicze. Problemy bardzo typowe dla nastolatków.
Dlaczego więc trafiły do szpitala psychiatrycznego? Bo bezradni wychowawcy wolą pozbyć się dziecka z problemami, niż te problemy cierpliwie rozwiązywać. Wolą odesłać niepokornego wychowanka do szpitala, gdzie dostanie lekarstwo psychotropowe i będzie "grzeczny". A że skrzywdzone już przez los dziecko przeżywa kolejną tragedię? Łatwo o tym zapomnieć, bo za dziećmi z sierocińca mało kto się ujmuje.
A powinien, bo opisane przez nas historie pokazują najważniejsze problemy, z jakimi od lat zmagają się domy dziecka w Polsce. To przepełnione placówki, w których pracują źle opłacani, słabo zmotywowani wychowawcy. Nie ma tam pediatrów ani psychiatrów, którzy potrafiliby ocenić, co dolega dziecku i jak można mu pomóc. Jeden z ekspertów powiedział, że to panujący w sierocińcach system wymusza sytuacje, w których dzieci lądują w szpitalach psychiatrycznych. Skoro od lat nie można zmienić tego patologicznego systemu, trzeba po latach dyskutowania zamknąć wreszcie sierocińce i na serio zająć się tworzeniem rodzinnych domów dziecka.