Magdalena Rigamonti: W jakim języku pan myśli?
Siergiej Mikołajewicz Bokow: Bardziej po rosyjsku. Najczęściej jednak mówię surżykiem, myślę surżykiem, mieszanką ukraińskiego i rosyjskiego. Mieszkam niedaleko granicy z Rosją, kilkadziesiąt kilometrów. Język rosyjski tu nie zawinił, tylko ludzie, dla których to język ojczysty. Język nie zabija cywilów, nie strzela do nich, nie rozjeżdża ich czołgami. Zawinili Rosjanie, którzy przyszli na naszą ziemię i zabijają, mordują, grabią, gwałcą. To, co się dzieje, to zbrodnia.
Ludobójstwo?
Tak. Zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne, ludobójstwo. Mam do czego porównywać, ponieważ w mojej rodzinie żyje pamięć faszystowskiej wojny, II wojny światowej. Mój dziadek walczył. Dziadek mojej żony walczył. Opowiadali o tym bardzo często. I z tego wynika, że nawet Niemcy, naziści nie zachowywali się tak, jak zachowują się współcześni Rosjanie w Ukrainie.
Dostali rozkaz i walczą.
Nie, dostali rozkaz i mordują. Mordują cywilów, kobiety, dzieci, nas mordują. Nie, nie mówię o nas, żołnierzach, tylko o zwykłych ludziach, mieszkańcach wsi i miast. Mogę powiedzieć na własnym doświadczeniu, oceniając tę walkę, którą stoczyliśmy.
W której stracił pan nogę.
Nie chcę jeszcze mówić o sobie. Oni swoich rannych rozjeżdżali czołgami. Rozumie pani? Leży ruski żołnierz, podnosi rękę, pokazuje, że żyje, potrzebuje pomocy. Oni w tych czołgach to widzą i... I jeden czołg jedzie wprost na tego chłopaka i rozjeżdża go. I w tył, i w przód, i w tył, i w przód. Tak żeby nic z chłopaka nie zostało. Swojego brata rozjechali. Wszystko po to, żeby nie zabierać rannych.