Słabość nie jest jeszcze zdradą. W czasach brutalnej, pozbawiającej nadziei dyktatury schyłkowego Gomułki na taki wybór, jakiego dokonał Niesiołowski, decydowały się jednostki.
Co nie oznacza, że jakoś szczególnie Niesiołowskiemu współczuję. Dlatego że przez ostatnie kilka lat ten malowniczy polityk specjalizował się w jednym: w biciu przeciwników, tak żeby bolało. To właściwie jego jedyna racja bycia w polityce. Nie znamy żadnych jego inicjatyw, nie dowiadujemy się niczego o jego poglądach. Ktoś, kto bije, żeby bolało, może otrzymać cios jeszcze boleśniejszy. Ktoś, kto specjalizuje się w ciosach między oczy, zwinie się z bólu, gdy ktoś odda mu poniżej pasa. Może nawet bardziej niż sam Niesiołowski winna jest Platforma Obywatelska wykorzystująca potencjał agresji tego polityka. Niech więc teraz partia ta powstrzyma się od lamentów. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Albo od maczugi.
Za to współczuję Polakom. Bo łupanina maczugami to już nie jest polityka. To demoralizująca lekcja. Bo sięgając po historyczne obrachunki w takim stylu, Jarosław Kaczyński robi krzywdę nie Niesiołowskiemu, ale samemu sobie. I przede wszystkim nam. Co jeszcze mamy zrobić z zażenowania? Zatkać uszy? Schować głowy pod poduszki, gdy zaczyna się dowolna sejmowa debata?
Zawsze przestrzegałem przed pochopnym wygaszaniem historycznych debat w imię ulukrowanej fikcji narodowej jedności. Nie uważam, żeby zaglądanie w teczki wyprodukowane przez dawną SB czy interesowanie się przeszłością Wałęsy było czymś nienaturalnym. Zdania nie zmieniam. Ale w okresie najcięższych i najbardziej uzasadnionych historycznych sporów między obozem solidarnościowym i postkomunistycznym nie sięgano tak pochopnie po wyjęte z kontekstu kawałeczki historii, aby ciskać nimi w przeciwnika. Aby nimi ranić.
Dawni sekretarze partii komunistycznej i dawni internowani byli dla siebie bardziej oględni i wyrozumiali niż ludzie, którzy wspólnie walczyli kiedyś o wolną Polskę. Tu nie obowiązują żadne reguły. I nie widać wstydu, że wszystko to dzieje się na oczach młodego pokolenia, które ze wspaniałej historii "Ruchu", grupy, która przeciwstawiła się kiedyś samotnie komunie, zapamięta jedno: smród wokół Niesiołowskiego.
Ta bezwzględność w bratobójczej walce to nie do końca coś nowego. W 1992 r. w Niesiołowskiego, wówczas płomiennego zwolennika lustracji i dekomunizacji, ciosy z wykorzystaniem tego wątku wymierzyli przeciwnicy z Unii Demokratycznej. "Sypaliście swoich kolegów" - wołał na sejmowej sali Jacek Kuroń. Zakończyło się nawet szamotaniną Kuronia z Niesiołowskim. Trzeba jednak przyznać, że nikt nie odważył się wówczas mówić o tym wprost. Kaczyński się odważył. Dziś powiedzieć można wszystko. Polityka staje się jednym wielkim tabloidem.
To pochodna większej całości - polska polityka schamiała. Wbrew powtarzanemu stereotypowi nie ma to nic wspólnego z demokracją medialną na wzór zachodni. Proszę obejrzeć debaty francuskie, angielskie czy amerykańskie - są brutalne, złośliwe, ale nie obsesyjne. Czy dostaliśmy się we władzę szczególnego rodzaju polityków, którzy popsuli nam naszą demokrację? Czy są oni tylko wiernym odwzorowaniem polskiego społeczeństwa z jego warcholstwem i kompleksami? Chętnie bym się o tym przekonał. Czym szybciej, tym lepiej.