Michał Karnowski: Czy wyjście posłów PiS z kierowanej przez Janusza Palikota komisji "Przyjazne Państwo" to początek nowej strategii PiS, wypracowanej przez Jarosława Kaczyńskiego w Klarysewie?
ADAM BIELAN*: Nie. Twierdzenia Palikota, że w Klarysewie powstała jakaś nowa strategia totalnej opozycyjności, to bzdura. Nawet gdyby tak było, to nie przebilibyśmy tego, co robiła Platforma Obywatelska w poprzedniej kadencji. Daleko nam do tego radykalizmu.

Reklama

Mimo wszystko posłowie PiS wyszli z komisji.
Tak, bo ostatnie zachowania Palikota przelały czarę goryczy. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że ma przyzwolenie partyjne na swoje działania, a reprymenda grozi mu tylko w przypadku dotknięcia kogoś z PO. W stosunku do nas może wszystko, może przekraczać kolejne granice. Wychodząc z komisji "Przyjazne Państwo", pokazujemy, że nie ma na to naszej zgody. Tym bardziej, że branie udziału w tego rodzaju awanturach nam nie służy, bo odwraca uwagę od realnych problemów kraju. Jedno co mogę nam zarzucić to to, że wyszliśmy z tej komisji zbyt późno, tym bardziej, że nie ma ona na koncie żadnych realnych sukcesów.

To, co powstało w Klarysewie? Program?
W Klarysewie pracował zespół redagujący wstępną wersję programu, ale było to zwieńczenie pracy setek osób. Jarosław Kaczyński syntetyzował to, co przygotowały zespoły merytoryczne i think tanki pracujące z nami. Ale nawet i finalny dokument przygotowany przez zespół pod kierownictwem prezesa, też będzie przecież dyskutowany jeszcze na kongresie. Według mnie kluczem do zwycięstwa w kolejnych wyborach jest przekonanie Polaków, że PiS będzie skuteczniejszy w procesie modernizacji kraju. Entuzjazm, jaki wzbudziła w Polsce możliwość organizacji EURO 2012, pokazuje jak bardzo pragniemy skoku cywilizacyjnego. I żadna partia nie wygra, jeśli nie przekona wyborców, że potrafi to zrobić najlepiej. My umiemy, choć mamy przyklejoną gębę formacji antymodernizacyjnej, gębę nieprawdziwą. Mamy dwa i pół roku, by to zmienić. By przypomnieć naszą twardą walkę o otwarcie korporacji zawodowych i ułatwienie awansu młodym ludziom, by pokazać, jak skutecznie wykorzystywaliśmy środki unijne, jak demonopolizowaliśmy rynek telekomunikacyjny, kilkukrotnie zwiększając dostęp do szerokopasmowego internetu.

Wróćmy do opozycyjności. Obserwując działania PiS, wyczuwam brak pomysłu na dalszą działalność. To znaczy jest naturalny dla opozycji pomysł mówienia "nie", ale niewiele więcej. A nawet zniecierpliwienie dryfowaniem.
Zniecierpliwienie może się pojawiać, jest naturalne w sytuacji, gdy od roku notowania PO są na wysokim poziomie. Ale sądzę, że obserwujemy początek ich spadku. Albo inaczej, używając języka giełdowego - początek korekty, która dostosuje poparcie dla Platformy do niskich poziomów ocen rządu i sytuacji w kraju.

Teraz to przepaść. Ale socjologowie mówią, że to w polskiej polityce dość normalne. Że notowania rządu zazwyczaj po kilku miesiącach trwania gabinetu spadały i nie za wiele miały wspólnego z poparciem dla partii.
Tak, ale ja mówię przede wszystkim o drugim wskaźniku - o ocenie sytuacji w kraju. Polacy czują, że jest gorzej. Te oceny w ciągu ostatnich 2-3 miesięcy radykalnie się obniżyły. Za tym nie poszły poważne zmiany w poparciu dla PO. Zadaję sobie pytanie, dlaczego i dochodzę do wniosku, że z dwóch powodów. Po pierwsze w kampanii rozbudzono tak wielkie nadzieje, że kredyt zaufania dla PO był większy niż ten, który dostawały wcześniej ugrupowania rządzące. A po drugie, poziom niechęci do PiS i poprzedniej koalicji były na tyle duże, że wyborcy wciąż wybierali anty-PiS. Myślę jednak, że coraz więcej Polaków będzie porównywać swoją sytuację materialną z latami 2005-2007 i dojdzie do wniosku, że mogła ulec antypisowskiej propagandzie. Te porównania muszą wyjść na naszą korzyść. A więc w ciągu najbliższych 2-3 miesięcy spodziewam się przełamania dotychczasowych trendów i końca epoki stabilizacji sondażowej.

Jakiej skali to może być, według pana, zmiana?
Najpóźniej w marcu spodziewam się spadku notowań PO do poziomu z ostatnich wyborów parlamentarnych, a więc 41 procent. I my będziemy najprawdopodobniej tego beneficjentem. Bo to dawni wyborcy PiS, także ci głosujący na nas w ostatnich wyborach, w poprzednich miesiącach budowali tak wielką przewagę PO. Przecież w ostatnich wyborach dostaliśmy 32 procent i jak dotąd nie udało nam się tego wyniku dogonić. Liczymy, że uprzedzimy SLD w przedstawieniu atrakcyjnej alternatywy dla tego rządu. Powinno się udać, bo mamy znacznie więcej atutów niż lewica, choćby to, że nasze rządy nie są w pamięci społecznej czasem takiej kompromitacji, jak to było udziałem SLD. My straciliśmy władzę, ale zdobyliśmy więcej głosów niż poprzednio. Po drugie PiS jest znacznie silniejszy w parlamencie niż SLD, jesteśmy, historycznie rzecz biorąc, najsilniejszą opozycją po 1989 roku, biorąc pod uwagę choćby liczbę posłów. A więc w ciężkich czasach nasza oferta powinna wygrać.

Czy można to czytać tak, że PiS gra na kryzys?
Nie, absolutnie nie. I zresztą nie chciałbym używać słowa kryzys, bo życzymy Polsce jak najlepiej. Ale jeżeli dojdzie do spowolnienia gospodarczego, to trudno oczekiwać, żeby rząd za to nie zapłacił. Rządzący zawsze płacą za gorsze wyniki gospodarcze. Ale Donald Tusk zapłaci podwójnie, bo dojdzie cena błędów z kampanii wyborczej, kiedy niepotrzebnie malował wizję cudu gospodarczego. Dzisiaj tamte jego słowa brzmią jeszcze bardziej komicznie. Zapłaci też za pierwszą reakcję na kryzys światowy. Kiedy przywódcy wszystkich krajów przedstawiali plany ratowania swoich gospodarek, premier zapewniał, że żadnego zagrożenia dla Polski nie widzi. Kiedy spowolnienie odbije się, a to niestety nastąpi, na domowych budżetach, Polacy sobie te zapewnienia przypomną.

Reklama

Kryzys to na pewno szansa dla opozycji, zawsze i wszędzie. Ale czy PiS rzeczywiście poważnie traktuje sprawy gospodarcze? Spójrzmy na ostatnie wydarzenia polityczne z udziałem pana partii. Co mamy? Wniosek o odwołania marszałka Komorowskiego, łatwe wchodzenie w kolejne prowokacje Palikota i brutalne rozważania o ocenie opozycyjnej przeszłości Stefana Niesiołowskiego. Nie dostrzegam, by PiS się jakoś szczególnie zwracał do Polaków z jakąś ofertą zahaczającą o gospodarkę. To rząd przygotował plan stabilizacji i rozwoju.
Czasami rzeczywiście zbyt łatwo dajemy się Platformie prowokować. Ale to, o czym pan mówi, to jest głównie kwestia obrazu medialnego, tego jak się nas przedstawia, w co wciąga, a nie rzeczywiste przedstawienie naszej pracy. Prawda jest taka, że Palikot czy Komorowski nie zajmują nas nawet w pięciu procentach. Pracujemy nad programem, nad tym, by być bliżej ludzi.

Co to by konkretnie miało być?
Wszystkie sprawy, które dotyczą codziennego życia naszych wyborców. To zawsze było dla nas ważne, ale w czasach cięższych staje się najważniejsze. Jak chronić i tworzyć miejsca pracy? Czy posłanie 6-latków do szkoły jest przygotowane? Nasz wyborca musi wiedzieć, jakie są nasze propozycje w tych sprawach. Musimy znaleźć sposób, by mniej wikłać się w awantury polityczne, a bardziej być bliżej przeciętnego Polaka. Zresztą w 2005 roku wygraliśmy dlatego, że byliśmy partią reprezentującą interesy przeciętnych, normalnych ludzi, a nie wyłącznie elit, jak PO. Dwa lata później kampania Platformy nam ten wizerunek odebrała. Musimy przypomnieć Polakom, że w czasie naszych rządów gospodarka rozwijała się szybciej, inflacja była niższa, a poziom wykorzystania funduszy unijnych był dużo wyższy niż obecnie. To dzięki nam za 3 tygodnie dojdzie do obniżenia podatków.

Rozumiem to tak: ciężkie czasy przesuną główny punkt oceny partii ze sfery estetycznej, która jest najsłabszym elementem PiS. Mam rację?
Nie gramy na kryzys, ale jest prawdą, że PiS lepiej reprezentuje realne interesy większości Polaków niż partia liberalna, jaką jest PO. I spowolnienie gospodarcze może to wielu wyborcom uświadomić. Podobnie jak to, że jesteśmy sprawniejsi niż PO, która po 6 latach w opozycji nie była przygotowana do sprawowania władzy. To są fakty.

Mniej będzie mówienia o układach i patologiach?
Na pewno częściej powinniśmy podnosić sprawy dotykające ludzi bezpośrednio. Musimy spojrzeć na źródła sukcesu PO i wyciągnąć z tego wnioski. Musimy mówić prostszym językiem, bo dzisiaj do opinii publicznej można przebić się z 2-3 ważnymi tematami miesięcznie.

A jest pan pewien, że to PiS, a nie lewica będzie zyskiwała? Lewica wyraźnie próbuje się zreorganizować, Aleksander Kwaśniewski zwiększa aktywność. To widać gołym okiem. Chciałbym, żeby zyskiwał PiS i dla Polski tak byłoby dużo lepiej. Ale skłamałbym, gdybym powiedział, że jestem tego pewny. W Polsce jest miejsce na znacznie silniejszą partię lewicową, niż jest w tej chwili SLD. I jeśli Sojusz przestanie popełniać błędy w skali, jakiej to miało miejsce przez ostatnich kilka lat, a nie możemy jako politycy prawicy zakładać, że będzie je bez przerwy popełniał, to lewica się rozbuduje. Tym bardziej, że sytuacja społeczno-gospodarcza będzie im sprzyjać. Ale jest możliwe, że to my będziemy lepsi.

Chyba, że dalej wszyscy - łącznie z PiS - będą żyli tym, co powiedział Palikot.
Nie, bo stosowana przez PO strategia "palikotyzacji" polskiej polityki już się kończy, podobnie jak wyczerpuje się "antypisizm". To działało i to chwilami nieźle. Ale to nie jest pomysł na obecne czasy. Jeśli PO będzie kontynuować tę politykę, to za to zapłaci. Wyborcy już nie chcą show Palikota, ale premiera i ministra Rostowskiego, którzy pokażą sposoby walki ze spowolnieniem gospodarczym. Im będzie gorzej, a niestety wszystko wskazuje, że gorzej będzie, a twarzą PO będzie nadal Palikot, to cena dla partii Donalda Tuska będzie większa, niż komukolwiek się dzisiaj wydaje.

*Adam Bielan, rzecznik prasowy PiS, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego