Monika Borkowska: Kiedy może skończyć się wojna w Ukrainie?
Generał Roman Polko: Trudno powiedzieć, to jak wróżenie z fusów. W tej chwili wojna ugrzęzła. Pewnie dojdziemy do stanu wojny-nie wojny, jak to było w 2014 r. po aneksji Krymu. Intensywna walka ogniowa może skończyć się w 2023 roku, potem kontynuowana będzie wojna pełzająca, przy konsekwentnej mam nadzieję postawie Zachodu, którą jak dotąd UE i NATO na szczęście wykazuje. To ostatecznie musi zakończyć się sukcesem, ale kryzys na Wschodzie jeszcze potrwa.
Putin ruszy jeszcze raz na Kijów?
Szczerze mówiąc, życzyłbym mu tego. Byłby to dobry ruch, wbrew logice, sztuce operacyjnej. Nie widzę żadnych szans na sukces takiego działania. Nie jest w stanie zdobyć Bachmutu, utracił Chersoń, a teraz miałby zdobyć Kijów? Ciekawe, jakimi siłami. Byłoby to już samobójstwo i wyniszczenie tego, co jeszcze mu zostało. Natomiast obawy budzi we mnie dążenie do wyprowadzania z terytorium Białorusi ataków rakietowych czy aktywizacja lotnictwa, by uderzać w linie zaopatrzenia Ukrainy i blokować dostawy kierowane do wschodniej i południowej części kraju. Białoruś pod rządami Łukaszenki stałaby się terytorium, z którego Rosjanie mogliby robić użytek, by tę wojnę podtrzymywać, atakując również zachodnią Ukrainę.
Wyobraża Pan sobie aktywne przyłączenie się do działań wojennych Białorusi?
Z pewnością Putin naciska na Łukaszenkę, ten jednak zdaje sobie sprawę ze swojej słabej pozycji na Białorusi. Byłaby to jawna zdrada interesów Mińska, kraj zostałby wciągnięty w wojnę, z której nic dla siebie by nie ugrał. To mógłby być koniec Łukaszenki, nawet ludzie mu przychylni odwróciliby się od takiego dyktatora.
Jest jeszcze szansa, by Ukraina odzyskała Krym?
Zdecydowanie tak. To całkiem możliwe. Gdyby udało się całkowicie zniszczyć most krymski, zająć Melitopol, odciąć zasilanie Krymu drogą lądową, powstałyby dogodne warunki, by przejąć półwysep. Putin obawia się takiego scenariusza, to pokazałoby Rosjanom, że wcale nie jest tak dobrze, jak głosi propaganda kremlowska. Utrata Krymu oznaczałaby pewnie obalenie tej władzy.
Dotychczasowy przebieg działań wojennych stawia Rosję w złym świetle, nie wykazała się skutecznością, nie potrafiła udowodnić swojej przewagi na polu walki. Jesteśmy świadkami upadku mitu silnej Rosji?
Od blisko roku przekonujemy się, że rosyjska armia jest niewiele warta. Już same statystyki związane z budżetem na obronność sporo mówią – w przypadku Rosji jest to mniej niż 70 mld dol. rocznie, podczas gdy wydatki NATO wynoszą ok. 950 mld dol. Do tego dochodzi wszechobecna korupcja w Rosji. To, co Moskwa pokazuje na defiladach, to rzeczywistość potiomkinowskich wsi. Mam nadzieję, że wątpiący przejrzą na oczy i przekonają się, że to w istocie żaden kolos. Gospodarka rosyjska nijak ma się do amerykańskiej czy chińskiej, a jest – jeśli chodzi o PKB - na poziomie Korei Południowej czy Brazylii. Trzeba odczarować to "imperium". W istocie jedyna siła Rosji to możliwość grożenia bronią jądrową.
Putin ma świadomość tej fasady?
Sama istota działania służb specjalnych opiera się na blefie, szukaniu słabości, graniu emocjami. Putin nie będzie miał żadnych zasobów, a do końca będzie udawał, że dysponuje ogromnym potencjałem, by straszyć, manipulować i terroryzować. Tym bardziej, że znalazł się w trudnej sytuacji. Zabrnął tak daleko z tą wojną, że nie ma w istocie gdzie się cofnąć. Nie ma dla niego pozytywnego rozwiązania. Jest jak szczur zapędzony w ślepy zaułek, z którego nie ma żadnego dobrego wyjścia.
Niektórzy szukali sposobu, by jednak mógł wyjść z twarzą z tej sytuacji…
Tak, zabiegał o to prezydent Francji Emmanuel Macron. Świat zachodni, wprowadzając Putina ponownie do polityki międzynarodowej, przekreśliłby wszelkie swoje wartości. Terrorysta i zbrodniarz nie ma prawa normalnie funkcjonować. To, o co powinniśmy walczyć, to wykluczenie Rosji z Europy. Barbarzyństwo nie może się dalej szerzyć. Potrzebna jest żelazna kurtyna, która oddzieli Rosję od cywilizowanych narodów, przynajmniej do czasu aż kraj się ucywilizuje i zacznie myśleć kategoriami normalnego państwa. Mam nadzieję, że nie będzie już dążeń ze strony niemieckiej czy francuskiej do odbudowania partnerstwa handlowego z Moskwą.
Jak ocenia Pan decyzję o przekazaniu baterii Partiot Ukrainie?
W zasadzie to nie jest broń najbardziej potrzebna dziś Ukrainie. Systemy Patriot chronią przez rakietami balistycznymi, mogą niszczyć lotnictwo, chronią przed zbłąkanymi rakietami, które mogłyby nadlecieć nad Europę. Ale to, czym dziś najbardziej jest atakowana Ukraina, to m.in. drony kamikadze czy systemy Kalibr. Ukraińcy dobrze sobie z tym radzą. Uwzględniając koszty i efekty, zdecydowanie sensowniejsze jest kontynuowanie odporu przy użyciu choćby niemieckich pocisków IRIS-T, które Ukraina pozyskała. Należałoby tylko zwiększyć nasycenie systemami ochrony powietrznej. Rakieta Patriot kosztuje kilka milionów dolarów, a dron kamikadze, który można taką rakietą zestrzelić, wart jest kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Natomiast jest to jakiś przełom z punktu widzenia dostarczania nowoczesnych technologii na Ukrainę. W dłuższej perspektywie oznacza to przezbrojenie Ukrainy na systemy natowskie.
Co w takim razie powinno trafić na Ukrainę w pierwszej kolejności?
To, czego Ukrainie brakuje, to lotnictwo i rakiety średniego zasięgu. Zasoby Kijowa w tym zakresie są wątłe. Jak można wygrać wojnę bez panowania w powietrzu? Tego się nie da zrobić. Kraj jest atakowany z dużych odległości, sam też powinien mieć zdolność niszczenia choćby samolotów rosyjskich na lotniskach startowych, z których później prowadzone są uderzenia. Nie mówię, że Ukraina ma niszczyć szpitale, żłobki, wojny, ale powinna mieć możliwość oddziaływania na obiekty militarne.
Jaka przyszłość czeka Ukrainę?
Kluczowe jest przyjęcie kraju do struktur Unii Europejskiej. Mam nadzieję, że to nastąpi szybko. Jeśli tak się stanie, społeczeństwo rosyjskie zobaczy, że można żyć inaczej, że istnieje inna rzeczywistość niż „ruski mir”. Putin boi się, że na Wschodzie pojawi się świadomość, że można funkcjonować w sposób cywilizowany. To mogłoby skłonić społeczeństwo do zmiany postawy wobec władzy i samej wojny.