Zimą 2018 r. na łamach DGP opisaliśmy, w jaki sposób przyjazna PiS administracja Donalda Trumpa uderzała w polskiego prezydenta za podpisanie nowelizacji ustawy o IPN. Republikanin nieformalnymi kanałami poinformował Warszawę, że dopóki to absurdalne i nie do obrony prawo będzie obowiązywało ani Andrzej Duda, ani premier Mateusz Morawiecki nie mogą liczyć na spotkania na najwyższym szczeblu w Waszyngtonie. Dla PiS, który oparł swoją politykę bezpieczeństwa na sojuszu z USA i napiętnowanym w większości stolic UE Trumpie, to była fatalna wiadomość. Polska była już wówczas skonfliktowana z Komisją Europejską i dwoma ważnymi państwami Wspólnoty: Francją (caracale) i Niemcami (zapowiedź dążenia do zadośćuczynienia za straty wojenne). Teraz doszły do tego jeszcze USA i Izrael. W dokumencie ujawnionym przez Onet w marcu 2018 r. i dotyczącym tej nieformalnej izolacji ze strony Trumpa czytamy: "Ze względu na znaczenie USA dla naszego bezpieczeństwa nie do przyjęcia jest sytuacja, kiedy prezydent czy premier mają zablokowane kontakty z głównym sojusznikiem. Moim zdaniem uregulowanie sporu z USA jest ważniejsze niż spór z Izraelem czy rozmowy z KE na temat praworządności". Autorem tej diagnozy jest Jan Parys, ówczesny dyrektor gabinetu politycznego szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego. Parys doskonale wiedział, że nie jest możliwe prowadzenie sporu na dwóch frontach – z UE i USA. Polska nie ma po prostu takiego potencjału i nie jest to w jej interesie.

Reklama

Prezydent, podpisując lex Tusk, wrócił do tamtej sytuacji. Po raz drugi popełnił ten sam błąd. Tylko że dziś zrobił to w warunkach wojny. Czyli obciążył państwo znacznie większym ryzykiem niż w 2018 r.

CZYTAJ WIĘCEJ W PONIEDZIAŁKOWYM "DZIENNIKU GAZECIE PRAWNEJ">>>