Polska gospodarka znów nabiera rozpędu, gdy reszta Europy albo stoi w miejscu albo powoli ubożeje. Dane opublikowane przez Eurostat w tym tygodniu mówią, że w pierwszym kwartale tego roku polskie PKB wzrosło o 3,8 proc.

Reklama

Niemcy na równi pochyłej

Pochwalić się zauważalnym wzrostem mogą w Unii jeszcze: Luksemburg (2 proc.), Portugalia (1,6 proc.) i Chorwacja (1,4 proc.). Jednak jeśli idzie o duże gospodarki UE, to albo stały one w miejscu, jak w przypadku: Francji, Włoch i Hiszpanii (symboliczny wzrost o 0,2-0,6 proc.) albo powolutku staczały się po równi pochyłej. Mowa tu o Niemczech, które drugi kwartał z rzędu odnotowują spadek PKB o 0,3-0,5 proc. Tylko Polska doświadcza mocnego odbicia w górę, idąc pod prąd powszechnej stagnacji lub recesji. Wiele wskazuje też na to, że dopiero mamy początek fali wznoszącej.

Reklama

Skąd ta fala wznosząca Polski?

Reklama

Zauważmy więc, co przyczyniło się w głównej mierze do tego, że ona nadciąga. Dziesięć lat temu reset z Moskwą oraz zwrot ku Dalekiemu Wschodowi, wykonane przez Stany Zjednoczone pod rządami administracji Bracka Obamy, zaczęły się sypać. Putinowska Rosja wybrała konfrontację z Zachodem, zamiast zaakceptować uparcie oferowaną jej kooperację (NATO od Atlantyku po Władywostok). Zaś Chiny po rządami Xi Jinpinga rozpoczęły ekspansję ekonomiczną i polityczną w stronę Afryki i Europy, której symbolem stał się Nowy Jedwabny Szlak.

Obama starał się okiełznać Pekin gospodarczo. Temu miała służyć sieci krajów zrzeszonych w Partnerstwie Transpacyficznym (TPP), okrążającym Państwo Środka. Donald Trump zerwał ze skomplikowanymi kombinacjami i po prostu poszedł na zwarcie. Po czym bieg zmian przyśpieszyła pandemia. Nota bene, gdyby raporty amerykańskich tajnych służb, mówiące, że wirus SARS-CoV-2 „uciekł” z Wuhańskiego Instytut Wirusologii (WIV), okazały się prawdą, mielibyśmy do czynienia z przepyszną ironią losu. Epidemia niczym wielki akcelerator nadała tempa i tak nadciagającemu końcowi globalizacji. Najmodniejszym słowem stał się: „decoupling”. Ochrzczono nim stopniowe odłączania się gospodarek Zachodu od wielkiej fabryki świata, jaką stały się Chiny (nota bene dzięki Ameryce Północnej i Europie). Co oznacza to dla Pekinu donosił już w lutym 2023 r. japoński dziennik „Nikkei”, informując, ze słabo skrywaną satysfakcją, iż: „Inwestycje zagraniczne w Chinach spadły do ​​najniższego poziomu od 18 lat”.

Chińskie przywileje

Jeszcze więcej tegoż schadenfreude dało się zauważyć w ten czwartek na łamach „The Wall Street Journal” w tekście opatrzonym tytułem: „Xi Jinping tłumi kluczowy silnik gospodarki Chin”. Mowa w nim, że bezpośrednie inwestycje zagraniczne w Chinach spadły w pierwszym kwartale tego roku do 20 mld dolarów, w porównaniu ze 100 miliardami rok wcześniej. „Desperacko poszukujące kapitału i borykające się z trudnościami gospodarczymi chińskie miasta zabiegają o zachodnie firmy, oferując wcześniej niedostępne przywileje” – donosi „The Wall Street Journal”.

Zapewne zapowiedzi amerykańskiej gazety, dotyczące nadciągania gospodarczego zgonu Państwa Środka, są mocno przedwczesne i przesadzone, lecz akurat to nie ma wpływu na polski fart.

Zauważmy co się działo w Polsce, kiedy w ciągu ostatnich dziesięciu lat doszło do politycznego przebiegunowania świata. Jednocześnie zdawało się, że nieuchronny proces globalizacji, marginalizujący III RP do roli peryferii Europy, zmienił kierunek o jakieś 180 stopni. Ano PiS i PO toczyły swój dialog na obelgi. Tusk wyjechał i wrócił, bo Kaczyński nigdzie się nie wybrał. Elity na czele z tymi, rządzącymi zachowywał się tak, jakby zagranica nie istniała. Dlatego też polską politykę zagraniczną nawet na forum UE charakteryzowały głównie braki - na czele z brakiem koncepcji i brakiem działania. W kraju spolaryzowanym na dwa krzykliwe (acz poza krzykiem niespecjalnie zdolne do działania) obozy, połączyła wszystkich jedna koncepcja geopolityczna autorstwa Stanisława Wyspiańskiego. Mówi ona: „Niech na całym świecie wojna, Byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”.

Raj dla polityków

Tak trwało sobie średnio sprawne państwo, jedno z najuboższych w Unii, z armią w stanie permanentnego rozkładu, nie wykazujące większych ambicji, poza spokojnym trwaniem. Byle tylko dwa obozy polityczne mogły się w nim nawalać nawzajem kolejną dekadę, bez ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji tego stanu rzeczy. Drogi Czytelniku zajrzyj w tym miejscu do własnej pamięci i spróbuj sobie przypomnieć, czy ktokolwiek z PO lub PiS, który zrobił cokolwiek od 2005, poniósł jakiekolwiek boleśniejsze tego konsekwencje? Jakieś nazwisko się przypomniało? Ano w takim właśnie raju dla polityków, nie muszących zmagać się z odpowiedzialnością za swe czyny żyjemy.

Tymczasem na przekór temu, jak jest bezbronna w swym bezwładzie III RP, światowy zamęt pcha ją w górę. Zauważył to w ubiegłym miesiącu na łamach portalu „Deutsche Welle” brytyjski dziennikarz Jo Harper. Podkreślając, iż Europa Środkowa stała się beneficjentem nearshoringu, czyli strategii skracania łańcuchów dostaw przez zachodnie firmy. „Na czym najbardziej skorzystała Polska” - zaznaczył. To Polska odnotowuje kolejne rekordy bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Dwa lata temu ich wartość wynosiła 114,2 mld zł, a w 2022 r. już 118,7 miliarda zł.

Obawy przed zaognianiem się konfliktu z Chinami sprawiają, że inwestorzy z: Niemiec, Francji, Holandii, USA i Wielkiej Brytanii coraz częściej bezpieczną przystań dla swego kapitału widzą w Kraju nad Wisłą. To pierwsza piątka największych. Trwająca na Ukrainie wojna zupełnie im nie przeszkadza. Ba! Gdy wszyscy skupiają uwagę na kosztach, jakie przyniosła ona III RP, umyka uwadze raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego mówiący, że jedynie od stycznia do września 2022 r. Ukraińcy założyli u nas 14 tys. firm. Teraz ciężko pracując na swój opodatkowany i ozusowany dobrobyty.

W perspektywie czekają zaś potencjalne zyski, jakie może generować powojenna odbudowa Ukrainy. Twierdzenie, że Polska nie będzie miała w nich udziału, to zaprzeczanie podstawowym faktom, jakimi są: bezpośrednie sąsiedztwo, szlaki komunikacyjne oraz bardzo elastyczny sektor prywatny w III RP. Jeśli państwo ukraińskie przetrwa wojnę (a wygląda na to, że przetrwa) i popłyną tam fundusze na odbudowę, to polscy przedsiębiorcy dadzą sobie radę.

„Polityka migracyjna głupcy”

Na tym fart Rzeczpospolitej wcale się nie kończy. Tragiczny stan demograficzny, przy jednoczesnym wzroście gospodarczym, wymusi otwarcie na przyjmowanie migrantów. Chrakteryzujący III RP bezwład sprawia, że przez ostatnie dziesięć lat nie udało się stworzyć nawet najprostszych zasad polityki migracyjnej. Nie określono komu chcemy pozwalać legalnie pracować, komu osiedlać, jakich reguł te osoby musiałby przestrzegać, w jakich okolicznościach należałoby je zmusić do wyjazdu. Wreszcie - jak aparat państwa miałby to skutecznie nadzorować i egzekwować.

Pozostając w bezwładzie, wchodzimy właśnie w moment, gdy w ciągu kilku najbliższych lat może na terenie Polski zamieszkać kilka milionów obcych z całego świata. Na szczęście fart nie śpi. Z początkiem wakacji młodzi potomkowie migrantów we Francji zaprezentowali, jakie są koszty błędnej polityki migracyjnej. Te obrazki Polacy zapamiętali na długo. Poza tym na razie są to osiemnastoletnie dzieciaki, które szybko wyładowały frustrację, nacieszyły się podpalaniem i rabowaniem, po czym rozeszły się do domów. Jednak za kilka lat będą starsi, nauczą się lepiej planować, w naturalny sposób pojawią się wśród nich przywódcy. Natomiast nic nie wskazuje na to, by państwo francuskie dysponowało narzędziami pozwalającymi rozładować ich frustrację i nienawiść, bądź definitywnie spacyfikować zagrożenie. Zatem zapowiada się, że spektakl jaki widzieliśmy, to jedynie delikatne pieszczoty w porównaniu z tym, co za kilka lat może się wydarzyć nad Sekwaną. Zaś każda taka - mała apokalipsa będzie niosła ze sobą jasny komunikat o treści: „polityka migracyjna głupcy”.

Nawet polska klasa polityczna, zdolna uciec przed każdą odpowiedzialnością, w tym wypadku nie zdoła wiecznie udawać głuchoty, bo fart czuwa. Zresztą nie tylko na polu ekonomicznym, czy zmagań z kryzysem emigracyjnym, który dla Starego Kontynentu wciąż dopiero się rozpoczyna.

Kryzys polityczny Niemiec

Rozejrzyjmy się, pamiętając dewizę, iż niekoniecznie trzeba bardzo urosnąć w siłę by więcej znaczyć, kiedy wszyscy wokoło słabną. O Francji już była mowa. W przypadku Niemiec na recesję zaczęła się nakładać nadwrażliwość tamtejszych obywateli, pojawiająca się w sytuacji, gdy krajowi przytrafiają się perturbacje gospodarcze oraz nasila się strach przed biedą. Wielki Kryzys w latach 30. ubiegłego wieku do skrajnej nędzy doprowadził miliony mieszkańców: USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Polski, etc. Nigdzie na ten stan rzeczy nie reagowano równie histerycznie jak w Niemczech. Teraz zaczyna to wyglądać podobnie. Z miesiąca na miesiąc rośnie tam w siłę antysystemowa AfD. A żeby było zabawniej, wkrótce do niej może dołączyć partia Sahry Wagenknecht. Wywodzącej się z Die Linke komunistki, okazującej już nie raz swą serdeczność Rosji i Putinowi, w ciepłych słowach wspominającej NRD oraz Stalina. Sondaż z tego tygodnia przeprowadzony w Turyngii przyniósł informację, iż na partię pani Wagenknecht chętnie zagłosowałoby 25 proc. tamtejszych wyborców. Zaś na AfD 22 proc. Stare partie jak CDU (16 proc.), czy SPD (9 proc. poparcia) wzbudzają tam podobne odczucia, jak francuski policjant wśród młodych mieszkańców Marsylii.

Dla małego przypomnienia, gdy Republika Weimarska zaczęła zmagać się z gospodarczym kryzysem wcześniej umiarkowani wyborcy błyskawicznie się zradykalizowali. Nim Hitler uciął możność głosowania w kolejnych wyborach na nazistów i wielbiących Stalina komunistów swe głosy oddawało łącznie ponad 50 proc. obywateli, chodzących do urn (średnia frekwencja wynosiła ok. 80 proc.). Dodajmy jeszcze mały drobiazg. Od czasów powstania RFN mieszkańcy tego kraju nigdy nie musieli się zmagać, z poważniejszym kryzysem ekonomicznym. Przez 70 lat przyzwyczajali się do tego, że ich dobrobyt tylko rośnie. Zatem większych zawirowań politycznych też nie doświadczali. Aż do teraz.

Niedostrzeganie, że Berlin zmierza w stronę kryzysu politycznego wynika głównie z tego, że obecnie żyjący nie pamiętają czasów, gdy Niemcy nie bywały stabilnym krajem. Wszyscy w Europie tak się przyzwyczaili do ich przewidywalności, iż radykalna zmiana przekracza zbiorową wyobraźnię. Dokładnie tak samo, jak półtora roku temu przekraczała ją wizja inwazji rosyjskiej armii na Ukrainę.

A skoro już mowa o wschodnich sąsiadach Polski, to proces autodestrukcji Rosji z każdym miesiącem nabiera tempa i jeśli Kreml szybko nie zakończy wojny, to w pewnym momencie stanie się on nieodwracalny. O jednocześnie straszliwie wykrwawianej Ukrainie, nie trzeba nawet pisać, bo jak wysoką cenę płaci Kijów, widać każdego dnia.

Tak można bardzo pobieżnie podsumować dziesięciolecie zmian, które niczym wzbierający sztorm, przetaczają się przez świat. Za jego sprawą kraje na zachód od Odry i na wschód od Bugu mniej lub bardziej toną. Natomiast Rzeczpospolitą fale co rusz podbijają w górę. Przy czym ten trend nie tylko trwa ale wręcz się nasila. Pozostaje zatem mieć nadzieję, że sprawdzi się reguła mówiąca, iż jeśli szczęście się uprze, żeby jakiemuś krajowi sprzyjać, to nawet polscy politycy nie dadzą rady tego zmienić.

Andrzej Krajewski