Sukces niemieckiej dyplomacji

Takiej serii sukcesów, jakie odniosła w tym tygodniu, niemiecka dyplomacja, nie odnotowywała co najmniej od grudnia 2021 r. Wówczas wspólnie z Waszyngtonem rozgrywała kwestię ukraińską, licząc na to, że Władimir Putin zachowa się racjonalnie i zadowoli wymuszonymi na Kijowie ustępstwami. Jednak prezydent Rosji zagrał va banque i rosyjski najazd na Ukrainę przyniósł Niemcom pakiet kryzysów: wizerunkowy, energetyczny oraz strategiczny. Za sprawą tego ostatniego kanclerz Scholz musiał przeorientować niemiecką politykę wschodnią, nastawioną dotąd na bliską kooperację z Moskwą, kosztem krajów Europy Środkowej. Nieobliczalność Putina postawiła go w bardzo trudnej sytuacji, z racji uzależnienia Niemiec od rosyjskich surowców energetycznych.

Aby sobie znaczenie tego uświadomić, wystarczy rzucić okiem na jeden wskaźnik, a mianowicie ceny energii elektrycznej. Wedle danych, które zbiera „globalpetrolprices.com” w grudniu 2022 r niemieckie firmy płaciły 0,897 dolara USA za jedną kilowatogodzinę (kWh) a chińskie 0,075 USD. Czyli prąd dla przemysłu w Państwie Środka jest 11 razy (a nawet ponad jedenaście razy) tańszy niż nad Renem!

Reklama

Chiński prąd ponad 11 razy tańszy

Reklama

Obecnie chińscy producenci aut elektrycznych, paneli słonecznych, wiatraków etc. nie tyle wypierają niemieckich konkurentów ze wszystkich rynków - bo to zbyt łagodne określenie – co ich wręcz rozszarpują. Dotyczy to branż, które wedle wielkich planów „Energiewende” miały stanowić koło zamachowe gospodarki RFN w nadchodzących dekadach. Tymczasem na tym, co zamierzali eksportować Niemcy, zarabiają dziś Chińczycy.

Świadom zagrożenia Olaf Scholz przez ponad rok lawirował. Jako, że cały zachodni świat pod przywództwem Stanów Zjednoczonych wsparł Ukrainę, Berlin nie mógł się wyłamać. Jednak zachował możność oferowania takiego wsparcia, które w żaden sposób nie przyczyniało się do zwiększania siły bojowej ukraińskiej armii.

Jednocześnie kanclerz wisiał na telefonie, próbując wraz z prezydentem Macronem przemówić Putinowi do rozsądku. Nadzieje na to okazały się złudne, bo tyran nie zgodził się na wygaszenie wojny. Ale Scholz jest zręczniejszym graczem, niż sprawiał wrażenie na początku rządów. Jałowe telefony do Putina porzucił, kiedy minister gospodarki Robert Habeck, dzięki gigantycznej mobilizacji, zagwarantował państwu nowych dostawców ropy i gazu oraz uruchomił gazoporty. Wprawdzie Niemcy muszą dotować ceny energii, bo za paliwa kopalne płacą dużo drożej niż kiedyś i będzie to wymagało zadłużania się, lecz zyskano czas na zainicjowanie nowej strategii.

Jakoś tak się złożyło, że wraz z zagwarantowaniem sobie pola manewru Olaf Scholz zapałał rosnącą serdecznością do Wołodymyra Zełenskiego. W Berlinie dla nikogo nie jest tajemnicą, że w Europie Środkowej, stanowiącej archipelag małych i średnich państw od połowy XIX w. obowiązują powtarzalne reguły gry. Ów archipelag krajów dzieli nieufność, zbyt duża sprzeczność interesów oraz bolesne wspomnienia wzajemnych krzywd. Nie są one więc wstanie sformować trwałego sojuszu, zdolnego przeciwstawiać się niemieckiej presji. Tym bardziej, że część z tych państw, zgodnie z historyczną tradycją ciąży w stronę Berlina.

Wolta Ukrainy potwierdziła regułę

Do tego należy dodać jeszcze jedną regułę. Kiedy Niemcy jasno stawiają sprawę – musicie wybrać my, czy Polska, plus dorzucają zestaw korzyści ekonomicznych w 10 przypadkach na 10 otrzymuje odpowiedź – „oczywiście, że wy”.

Takie zasady obowiązują w Europie Środkowej i miłe dla polskiego ego fantazje na temat budowy Międzymorza ich nie podważą. Wolta dokonana przez Ukrainę jedynie potwierdziła regułę.

Należy też pamiętać o dekadach doskonalenia niemieckiej dyplomacji. Po poniesionej klęsce w II wojnie światowej i rozbiciu Niemiec na dwa państwa, musiała się ona nauczyć grać na jak największej liczbie fortepianów. Zatem zacieśniano więzy z Francją prezydenta de Gaulle, któremu marzyło się wypchnięcie z Europy Amerykanów. A jednocześnie udawało się kanclerzowi Adenauerowi pozostawać zaufanym sojusznikiem USA, korzystającym z ochrony Jankesów. Kanclerze Willy Brandt robił to samo, dorzucając ciepłe relacje ze Związkiem Radzieckim, będącym śmiertelnym wrogiem Stanów Zjednoczonych. W bliższych nam czasach Angela Merkel była w Europie najserdeczniejszą przyjaciółką Baracka Obamy, gdy ten zaczynał wcielać w życie swój plan okrążania Chin przez kraje zrzeszone w Porozumieniu o Partnerstwie Transpacyficznym. To absolutnie nie przeszkadzało jej w oferowaniu strategicznego partnerstwa prezydentowi Chin Xi Jinpingowi. Podobnie jak w utrzymywaniu kooperacji po 2014 r. z prezydentem Putinem.

Do trzech razy sztuka

Przy takiej finezji w grze na wielu fortepianach przekonanie ludzi rządzących w Kijowie, że do trzech razy sztuka i tym razem (odwrotnie niż w 2014 i grudniu 2021) Berlin nie przedłoży już relacji z Kremlem nad bezpieczeństwo i przyszłość Ukrainy, nie musiało być zbyt trudne.

Dzięki zdolnościom perswazyjnym niemieckiej dyplomacji mijający tydzień wynagrodził kanclerzowi Scholzowi wiele cierpień, jakich doświadczył przez ostatnie dwa lata. Na forum ONZ certyfikat najbliższego, obok USA sojusznika Ukrainy wystawił mu osobiście Wołodymyr Zełenski. Przy okazji mówiąc to, czego Berlinowi nie wypada samemu ogłosić, że: „Niemcy stały się jednym z najważniejszych światowych gwarantów pokoju i bezpieczeństwa” oraz „zasługują na miejsce wśród stałych członków Rady Bezpieczeństwa”.

Kolejny certyfikat najbliższego przyjaciela, tym razem już dla samego Scholza wystawił prezydent Ukrainy, przyjmując wspólne z nim od Atlantic Council nagrodą Global Citizen Award za: „wkład we współpracę międzynarodową”.

Finansowe smycze

W zamian otrzymał m.in. obietnicę, iż Niemcy zorganizują 11 czerwca 2024 r. w Berlinie międzynarodową konferencję na temat odbudowy Ukrainy. Zjadą się na nią przywódcy kilkudziesięciu krajów oraz przedstawiciele najważniejszych instytucji finansowych świata. Zaś kanclerz Scholz i jego dyplomaci spełnią rolę kluczowych animatorów rozmów o tym - ile goście mogą oraz zechcą zainwestować w podnoszenie z ruin zniszczonego wojną kraju.

Dzięki konferencji (a pewnie nie tylko niej) RFN zyskuje gwarancje, że przez najbliższe miesiące Kijów nie zrobi i nie powie niczego, co naruszyłoby wizerunek, a tym bardziej interes Niemiec. Finansowe smycze, bywają bardzo skuteczne, jeśli potrafi się ich używać.

Przy okazji Berlin zyskuje możność rewanżu na Polsce i odpłacenia za despekty, jakich doświadczył z jej strony po najeździe Rosji na Ukrainę. Ale to już tylko wisienka, na całym torcie zysków. Całą rzecz można by podsumować wyświechtanym powiedzeniem: „ten się śmieje, kto się śmieje ostatni”. Zaś Olaf Scholz zyskał w końcu, wiele powodów, by się uśmiechnąć.

Polska spadła do roli słabo zorientowanego statysty

Jednak na podsumowania jeszcze zdecydowanie za wcześnie, bo odwrócenie sojuszy dopiero się wydarzyło i pełne tego konsekwencje nadejdą z czasem. Na dziś warto postawić pytanie, czemu w Polsce: rząd, obóz władzy, opozycję, liderów opinii, i co ciekawe w mniejszym stopniu społeczeństwo, takie wolty w polityce kompletnie zaskakują. Choć Polacy doświadczali podobnych zdarzeń w swej historii wielokrotnie. Mimo to elity pozostają niezmiennie zdumione i zupełnie nieprzygotowane na takie zdarzenia. Co tworzy przykry obraz ich bezradności.

Tym bardziej, że bardzo pożytecznej lekcji udzielił rządowi Zjednoczonej Prawicy po 24 kutego 2022 r. Viktor Orbán. Premier Węgier z roli jedynego sojusznika Polski w Unii Europejskiej płynnie przeszedł do roli cichego sojusznika Rosji, wspierającego jej rozprawę z Ukrainą. Choć stanowiło to dla III RP śmiertelne zagrożenie. Teraz jednak najwyraźniej uznał, iż lepiej pojednać się z Zełenskim (czyżby kolejny sukces niemieckiej dyplomacji?). W zamian ukraiński parlament znowelizował w tym tygodniu ustawę o mniejszościach, oferując zgodnie z życzeniem Budapesztu dużo większe prawa Węgrom zamieszkującym na Zakarpaciu.

Pod wpływem tego natłoku zdarzeń, dziejących się za plecami Polski, która spadła do roli słabo zorientowanego statysty, można dojść do wniosku, iż zgodnie z trzystuletnią tradycją odegraliśmy rolę największych frajerów Europy Środkowej. Po czym aby nie psuć sobie humoru takim spostrzeżeniem, oddać się w weekend śledzeniu najważniejszego dla III RP wydarzenia w tym tysiącleciu, jakim jest premiera nowego filmu Angieszki Holland. Poświęcając czas na jego gloryfikację lub potępianie.

Jednakże ten rodzaj pokuty za najnowsze klęski w polityce zagranicznej bynajmniej nie jest konieczny.

Najłatwiej da się wyjaśnić, czemu nadal nic nie jest przesądzone, co do przyszłości Polski oraz całej Europy Wschodniej, odwołując się do pewnego epizodu z naszej historii. Jak to bywa z wydarzeniami pouczającymi i mogącymi stanowić lekcję prawdziwej polityki, został on wyparty z powszechnej pamięci i nie uczy się o nim w szkołach.

Tak a propos Orbana, chodzi o przyjaźń polsko-węgierską w XIX w. Opowieść o niej urywa się w dzisiejszej Polsce na klęsce powstania Madziarów w 1849 r. Momencie, kiedy gen. Józef Bem staje się węgierską legendą, uwiecznioną w wierszach jego adiutanta Sándora Petöfi. Zaś inni polscy dowódcy i żołnierze zapisują się złotymi zgłoskami w historii nacji pokonanej przez austriackich Niemców do spółki z Rosjanami.

Szczyt miłości przypada na rok 1861 r., gdy Wiedeń po raz kolejny ogranicza węgierską autonomię. W odpowiedzi posłowie Madziarów bojkotują obrady parlamentu nazywanego Radą Państwa oraz cesarza Franciszka Józefa. Tamtej wiosny w parlamencie pełnym Niemców samotnie bierze w obronę Węgrów poseł z Galicji Franciszek Smolka. Rozwścieczając salę kolejnymi przemówieniami, poświęconymi prawom nieobecnych bratanków. Jego odwaga sprawia, że kilkadziesiąt węgierskich miast ogłasza listy, w których dziękuje Smolce i Polakom. Gdy się do nich zajrzy, są jak prawdziwe pociski miłości. „Tyś Panie wzmógł jeszcze wdzięczność, jaką dotąd naród węgierski czuje dla walecznego narodu polskiego” – pisał samorząd miasta Nyitra. „Cześć i sława narodowi, który się może poszczycić takimi obrońcami wolności narodowej” – dziękował Nagyszombat. W krótkim czasie Franciszek Smolka otrzymał honorowe obywatelstwa kilkudziesięciu węgierskich miast.

Minęło siedem lat podczas, których Austria poniosła klęskę w wojnie z Prusami i Franciszek Józef, bojąc się o całość państwa, dał węgierskiej szlachcie to, czego się domagała - czyli monarchię dualistyczną. Na czele odzyskanego przez Węgrów państwa stanął premier Juliusz (Gyula) Andrássy, towarzysz broni gen Bema z czasów powstania. Swoje urzędowanie rozpoczął od wspólnej akcji z austriackim kanclerzem Friedrichem Beustem, polegającej na wybiciu z głowy słowiańskim nacjom, na czele z Polakami i Chorwatami, wszelkich pomysłów na poszerzenie autonomii i przekształcenie Austro-Węgier w federację.

Zachwycony Franciszek Józef oddał w ręce hrabiego prowadzenie całej polityki zagranicznej cesarstwa. Wówczas ten szybko znalazł wspólny język z uważanym za największego z „polakożerców” Ottonem von Bismarckiem. Stając się wraz z Żelaznym Kanclerzem kluczowym architektem sojuszu Belina, Wiednia i Budapesztu.

Co czuli ówcześni Polacy, widząc poczynania „bratanków”, chyba najlepiej oddaje odgrzanie sięgającego XVI wieku sporu o bieg linii granicznej w Tatrach. Pod koniec XIX w. mieszkańcy Galicji stoczyli zaciekła walkę o to, by Morskie Oko nie stało się formalnie częścią królestwa węgierskiego.

Echa tamtej, zwiedzionej miłości, która przerodziła się we wrogość, pobrzmiewały jeszcze w publicystyce Romana Dmowskiego. „Dla władców drugiej połowy monarchii habsburskiej, Węgrów odbudowanie silnej Polski, połączone z osłabieniem Niemiec, przedstawiało (…) wielkie niebezpieczeństwo” – pisała w monografii „Polityka polska i odbudowanie państwa”, zarzucając Madziarom, że dla swych mocarstwowych aspiracji zawiązali ścisły sojusz z Berlinem. Po to, by dzięki niemieckiemu wsparciu zachować kontrolę nad ziemiami: Słowaków, Rumunów i Serbów.

Jednak potem ów sojusz okazał się katastrofalnym wyborem, bo II Rzesza przegrała I wojnę światową. A zachodni alianci, nie wobec niej lecz Madziarów wyciągnęli najdalej idące konsekwencje. Okrajając ich kraj w Trianon tak, iż został z niego mały ogryzek. Natomiast w tym samym czasie Polacy, dzięki pozyskaniu przyjaźni Stanów Zjednoczonych i protekcji Francji, odbudowali sobie całkiem spore państwo na gruzach Mitteleuropy. Co ciekawe braterstwo polsko-węgierskie wówczas znów zakwitło (aż do momentu, gdy „bratankowie” nie wybrali sojuszu z III Rzeszą).

Ta historia warta jest przypomnienia, ponieważ niesie w sobie kilka innych reguł odnoszących się do Europy Środkowej. Pierwsza mówi, że w relacjach między narodami wzajemne emocje, a także powody do wdzięczności mają czwartorzędne znaczenie. Relacje kształtują przywódcy, realizujący te interesy, które uznają za kluczowe.

Przy okazji daje się zauważyć, że zjednoczone Niemcy trzykrotnie stawały się państwem dominującym w Europie Środkowej. Działo się tak w okolicach roku 1914 r., 1939 oraz całkiem niedawno. Jednak za każdym razem ich potencjał: przemysłowy, militarny a obecnie ekonomiczno-dyplomatyczny okazywał się zbyt mały aby osiągnięty stan rzeczy ostatecznie utrwalić. Za każdym razem sukces Berlina zamieniał się w drogę ku porażce.

Polska, udzielając olbrzymiej pomocy Ukrainie i przyczyniając się tak do tego, iż przetrwała, a jednocześnie Rosja została odcięta od Zachodu, nieco rykoszetem osłabiła pozycję Berlina. Wprawdzie ten wrócił do gry i zademonstrował, iż wciąż rozdają karty w Europie Środkowej ale nie oznacza to odwrócenia zapoczątkowanego dwa lata temu trendu.

Fundamenty, na jakich oparto państwo niemieckie, czyli trwały wzrost gospodarczy uzyskiwany dzięki przemysłowi i eksportowi oraz stabilność polityczna, zostały podmyte. Jednocześnie, to jak przekształca się gospodarczo świat, nieustannie pcha w górę Polskę.

A jeśli jakiś trend się utrwali, wówczas dzieje się zupełnie jak, w opowiedzianej powyżej, historii. Karty mogą rozdawać znakomici, potężni gracze, lecz na koniec najwięcej korzyści z ich rozgrywki zbiera ten, którego trend niesie w górę. Nawet jeśli jest bezsilnym statystą.

Andrzej Krajewski